"Wyszyński - zemsta czy przebaczenie". Porażka na całej linii. Widzieliśmy film o Prymasie Tysiąclecia [RECENZJA]

Potrzeba naprawdę głębokiej wiary, aby uwierzyć w ten film i tego bohatera. Wygląda na to, że twórcy filmu nie są pewni, dlaczego właściwie kardynał Stefan Wyszyński zasługuje na beatyfikację.

Ksawery Szlenkier jako Stefan Wyszyński
Ksawery Szlenkier jako Stefan Wyszyński
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.

Ta prawda potwierdza się przy okazji filmu "Wyszyński - zemsta czy przebaczenie", czyli "oficjalnego filmu beatyfikacyjnego" kardynała Stefana Wyszyńskiego i matki Elżbiety Róży Czackiej.

Na pewno twórcy - reżyser i scenarzysta Tadeusz Syka oraz sprawujący nad filmem opiekę artystyczną Krzysztof Zanussi - chcieli dobrze. Ich zamierzeniem było wyjaśnić, dlaczego właściwie kard. Wyszyński powinien być beatyfikowany. Czego takiego dokonał, że należy mu się miejsce wśród świętych?

Odpowiedź: mimo okrutnego doświadczenia okupacji znalazł w sobie tyle miłości do nieprzyjaciół Niemców, że w 1965 r. zainicjował list polskich biskupów do biskupów niemieckich. W liście tym padają słynne słowa "udzielamy wybaczenia i prosimy o nie".

List bez wątpienia historyczny, zawierający niezwykle ważne przesłanie, które w czasie zimnej wojny zapoczątkowało proces polsko-niemieckiego pojednania. To zapewne jeden z ważniejszych dokumentów w historii polskiego Kościoła. Na pewno zasługujący na wnikliwe opisanie: jak to się stało, że ten list – wzywający obie strony do przeprosin, przebaczenia i pojednania - w ogóle powstał; jaką rolę w jego napisaniu odegrał kardynał Wyszyński; jak ów list przyjęły ówczesne władze komunistyczne. Mógłby powstać na ten temat pasjonujący dokument.

Zamiast tego dostajemy słabej jakości film fabularny, ledwie poprawną czytankę, o wojennych losach kardynała Wyszyńskiego. Film, który w założeniu, ma widzom wyjaśnić, jak ks. Wyszyński dorósł do wybaczenia Niemcom ich zbrodni. Jak się okazuje, zrobił to wzdychając, modląc się i często chodząc po polach.


Prezydent Andrzej Duda na premierze filmu "Wyszyński"
Prezydent Andrzej Duda na premierze filmu "Wyszyński" © East News | VIPHOTO

Wyszyński (gra go Ksawery Szlenkier) jest latem 1944 r. 43-letnim kapelanem wojskowym batalionu AK stacjonującego w Kampinosie pod Warszawą. Film próbuje połączyć opowieść o bohaterskiej polskiej partyzantce z historią o kształtowaniu się postawy księdza. Niestety, na obu płaszczyznach zawodzi.

Wojna to prawdopodobnie okropny koszmar, ale tego w filmie nie zobaczymy. Oglądamy morowe panny i dzielnych chłopaków, którzy biorą udział nie tyle w wojnie, ile w grupach rekonstrukcyjnych. Mundury rozdane, broń też, to teraz poudajemy, że biegamy po lesie. Ot, taka wiejska sielanka, przerywana wyjściem na patrol i strzelanką z okupantem.

Brakuje dramaturgii, przerażenia. Wszystko jest czyste, estetyczne i ładne, zupełnie jak te schludne polskie panienki z różańcem w ręku. Tu i ówdzie jakiś grzeczny romansik między Zosią a żołnierzem, choć przecież "wojna to nie czas na romanse". Polscy żołnierze umierają z obowiązkową patriotyczną pieśnią na ustach. Niemcy, jak to Niemcy: słabo mówią po niemiecku, za to dużo krzyczą "Raus!" i mają ohydne szramy na twarzy. Sztampa. 

Jeśli jednak możemy wybaczyć filmowi, że wojna została tu pokazana w wersji "light", to większe pretensje należy mieć do twórców, że nie tłumaczą tak naprawdę, jak Wyszyński doszedł do przekonania, że wrogom i mordercom trzeba wybaczać. Może twórcy filmu sami nie są pewni, dlaczego właściwie kardynał Wyszyński zasługuje na beatyfikację? I dlatego opowiadają to bez przekonania?

Przecież Wyszyński, jak pewnie wszyscy wtedy, zadawał sobie kluczowe pytania: co znaczy w czasie wojny przykazanie "nie zabijaj"? Czy na wroga iść z różańcem, czy z karabinem? Jak zrozumieć rodzącą się w nas nienawiść w obliczu naszej wiary w dobro i miłość?

Tymczasem Szlenkier jako Wyszyński w filmie Tadeusza Syki chodzi po wiosce czy szpitalu polowym w Laskach raz rozmodlony, a raz zasępiony i zamyślony. Głęboko wzdycha i przymyka oczy, co ma zapewne sygnalizować, że toczy ze sobą ciężką walkę wewnętrzną. Domyślamy się, że jest pewnie przygnębiony wojną, ale nie do końca można to odczytać z pozbawionej wyrazu twarzy aktora. Filmowy Wyszyński długimi chwilami milczy, a głos z offu próbuje nadać temu milczeniu jakiejś głębi. Zgadujemy, że jeśli bohater leży krzyżem, to zapewne cierpi za cały naród.

Czy Wyszyński znajdzie w sobie siłę, aby pokochać nieprzyjaciół, jak nakazuje Biblia? Wiatr zawiewa na niego prochy z płonącej w oddali Warszawy, a on spaceruje wśród pól i wzdycha do niebios. Zapewne przeżywa ból, co sugeruje patetyczna muzyka i padające na niego snopy boskiego światła. Trochę to wszystko za proste i za płytkie, jak na tak poważne, egzystencjalne tematy.

Scena z filmu Tadeusza Syki
Scena z filmu Tadeusza Syki © Kino Świat

Wyszyński to postać ważna dla polskiej historii, polityki i Kościoła. Prymas, który przez trzy lata był internowany (1953-56); duchowny, który znalazł w sobie odwagę, by ochronić katolicyzm przed Bierutem, Gomułką i Gierkiem. Historycy twierdzą, że to właśnie on uchronił polski Kościół i polską tożsamość przed komunistyczną ateizacją.

Na pewno jako postać dla Polski ważna, dla wielu wybitna, zasługuje na solidną opowieść. Publicyści do dziś spierają się co do jego słów po pogromie kieleckim w 1946 r. czy co do sensu kazania wygłoszonego w czasie strajku sierpniowego w 1980 r. Większość uważa, że był wybitnym mężem stanu, choć zdarzają się głosy odmienne, mówiące, że nadał polskiemu Kościołowi wiejskiego, ludowego i maryjnego charakteru.

Na pewno zdolność do napisania, wraz z innymi polskimi biskupami, w 1965 r., w czasie zimnej wojny, gdy propaganda straszyła nas zachodnioniemieckim rewanżyzmem, słów "udzielamy wybaczenia i prosimy o nie" czyni z niego postać ponadprzeciętną, która zmieniła bieg europejskiej historii.

Dlaczego więc w filmie "Wyszyński - zemsta czy przebaczenie" dostajemy ledwie zarys takiej postaci? Dlaczego serwuje się nam opowiastkę rodem z katechizmu dla grzecznych dzieci; czytankę zamiast pełnokrwistej, dramatycznej opowieści. Czy ta doniosła postać nie zasługuje na więcej?

Gdyby minister edukacji Przemysław Czarnek chciał obowiązkowo wysyłać szkoły na ten film, to podpowiem, że zasługuje on ledwie na ocenę dostateczną. Praca niestety zrobiona na odwal, na kolanie, spłycona, gdy aż prosi się o wielowątkowy, wstrząsający esej o wierze, polityce i najnowszej historii Polski.  

Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (141)