"Wywiad ze słońcem narodu": They hate us, cuz they ain't us

Historia potafi być bezwzględna, brutalna, ale czasem też zabawna i przewrotna. Oto symbolem wolności słowa XXI wieku staje się, niestety, potwornie głupia i, co gorsza, nudna komedia o próbie zamachu na przywódcę Korei Północnej, Kim Dzong Una. Jeśli wierzyć przekazom, w pewnym momencie film ten stwarzał nawet prawdopodobieństwo wojny... Taki dość smutny znak dziwnych czasów, w których żyjemy...

Zacznijmy najpierw od fabuły. Nie jest ona zbyt istotna jako całość, ale wypada zarysować mniej więcej o co tyle hałasu. Głównym bohaterem jest Dave Skylark (strasznie irytujący James Franco), który prowadzi popularny talk show goszcząc u siebie wszelkiej maści celebrytów, którzy opowiadają mu najbardzie sensacyjne historyjki. To u niego Rob Lowe przyznał się do tego, że łysieje, a Eminem, że jest... gejem. Okazuje się, że fanem show Skylarka jest sam... Kim Dzong Un. Dave stara się to wykorzystać i prosi swojego producenta Aarona (wyjątkowo bezbarwny Seth Rogen), by mu to załatwił. Okazało się to łatwiejsze niż obaj wcześniej przypuszczali. Niedługo przez odlotem do Korei obaj zostają jednak „zwerbowani” przez agentkę CIA, która zleca im zadanie zabicia północno-koreańskiego przywódcy podczas wywiadu.

"Wywiad ze słońcem narodu": They hate us, cuz they ain't us
Źródło zdjęć: © AFP

Sam punkt wyjścia nie jest wcale taki zły, gdyby oczywiście twórcy mieli w rękach dobry materiał. Właściwie to dobrze by było gdyby mieli jakikolwiek materiał, gdyż oglądając „Wywiad ze słońcem narodu” można odnieść wrażenie, że całość oparta jest na jakimś spontanicznie rzuconym pomyśle, niekoniecznie na trzeźwo, przez Rogena bądź Franco, na którego podstawie postanowiono zrobić film, bez scenariusza, a z całą masą improwizowanych gagów. Czasem oczywiście takie ekseprymetny się sprawdzają, ale nie tym razem. „Wywiad...” nie dość, że jest obrzydliwie (i to dosłownie) głupi, jego trzon stanowią bowiem w większości prymitywne dowcipy oscylujące wokół fekaliów i genitaliów oraz seksu, to jest przede wszystkim nudny. I to najtrudniej wybaczyć twórcom. Humor koszarowy potrafi na pewnym poziomie być dość zabawny i rubaszny, o dziwo Rogenowi na ogół tego typu żarty wychodziły. Jego poprzedni film, który również wyreżyserował z Evanem Goldbergiem, czyli „To już jest koniec” nie był może arcydziełem komedii, ale miał
pewną finezję i chociaż kilka udanych pomysłów. W „Wywiadzie...” każdy gag, każdy dialog jest kompletnie nieśmieszny, ciężki, na brukowo niskim poziomie.

Oczywiście cały film miał funkcjonować jako satyra, ale wystarczy obejrzeć sobie obojętnie jaki odcinek „South Parku” by otrzymać w pełni udany przykład jak powinno się robić coś takiego. Pokazanie Kim Dzong Una jako nierozumianego przez świat wrażliwca, który jeżdżąc czołgiem słucha namiętnie „Firework” Katy Perry i ma kompleks swojego ojca, naprawdę jest strasznie czerstwym i mało kreatywnym dowcipem. Tak naprawdę nie wiadomo do końca czy twórcy chcieli zrobić po prostu głupią komedię, czy mieli chęć zabrania także swojego głosu w dyskursie politycznym, tyle, że w trochę lżejszym tonie. Tak czy tak, ani to ani to im nie wyszło. I to bardzo.

„Wywiad ze słońcem narodu” to jedna z najgłupszych i najgorszych przy okazji komedi jakie w życiu widziałem. Jestem szczerze zdziwiony, że podpisali się pod tym i Rogen i Franco. Ten ostatni zresztą, jeszcze nigdy w swojej karierze nie był tak irytujący. Postać Dave’a Skylarka jest tak strasznie przerysowana, że aż nie do zniesienia, a przez to także i sztuczna. Ani jeden żart nie jest udany, za to większość albo jest zwyczajnie żenująca albo nijaka, zupełnie jakby poza motywem przewodnim, twórcy zabrali się do niego z pustymi rękami (i głowami).

Zastanawiam się po co ten film tak naprawdę powstał i gdzie popełniono błędy. Jak pisałem wcześniej, Seth Rogen to całkiem niezły i inteligentny komik, tak więc co poszło nie tak? Może po prostu cały ten pomysł bardziej nadawałby się na niedługi skecz do Saturday Night Live? Jeszcze bardziej dziwi to co się działo wokół tego filmu jeszcze przed jego premierą. Czy całe zamieszanie z atakami hakerów było tylko genialnie zakrojoną kampanią marketingową? Patrząc na poziom filmu to wcale nie jest wykluczone. Jeśli tak, mamy do czynienia z majstersztykiem promocji, który doprowadził do wycieków danych z Sony, był w czołówkach najważniejszych tematów mediów na całym świecie, a nawet zaangażował w całą sprawę prezydenta Obamę! Toż to reklama warta dziesiątki milionów dolarów. I do tego sprytnie manipulująca psychologią tłumu oraz socjotechniką – no bo jak tu teraz krytykować bezdennie głupi i potwornie słaby film, skoro stał się on tak istotny dla idei wolności słowa i American Dream? Zresztą, jakikolwiek poziom
reprezentuje „Wywiad...”, jest to obraz obśmiewający oraz mówiący o zabójstwie jednego z najstaszniejszych żyjących dyktatorów, tak więc czysto ideologicznie i symbolicznie film Rogena i Goldberga przestaje być tylko i wyłącznie kloaczną rozrywką, a staje się popkluturowym sztandarem naszego sprzeciwu dyktaturze. I jak tu teraz nie obejrzeć „Wywiadu...” oraz go krytykować? Sprytne zagranie. Chapeau bas.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (13)