(fot. Monolith Films)
W książce „Wyznania hieny. Jak to się robi w brukowcu” Piotr Mieśnik, dziennikarz z siedmioletnim stażem w Fakcie, bez ogródek opisuje realia pracy w największym polskim tabloidzie. Kłamstwa, szczucie, przekupstwa i gnojenie były jego chlebem powszednim (więcej *tutaj). Bohater nominowanego do Oscara „Wolnego strzelca” do tej listy dopisałby jeszcze jeden punkt – morderstwo.*
Kiedy w pierwszych minutach filmu poznajemy Louisa Blooma, sprawia on wrażenie lekko opóźnionego w rozwoju. Jest szalenie miły, wiecznie uśmiechnięty, a z jego ust zamiast nacechowanych emocjonalnie wypowiedzi płynie potok wyuczonych na pamięć, jakby bez zrozumiana, formułek i definicji. Jednak za fasadą bezrobotnego, pozornie nieszkodliwego nieudacznika czai się mroczne oblicze współczesnych mediów, które w imię słupków oglądalności zasadę „cel uświęca środki” doprowadziły do ekstremum.
Najmocniejszym punktem debiutu reżyserskiego Dana Gilroya (autor scenariusza m.in. „Dziedzictwa Bourne'a”) bezdyskusyjnie jest Jake Gyllenhaal. Jego Bloom początkowo budzi współczucie, w miarę rozwoju akcji ustępujące miejsca odrazie, aby w finale zmrozić krew w żyłach nawet najbardziej gruboskórnych widzów. Poddany drastycznej metamorfozie – na potrzeby roli schudł 10 kg – blady jak trup aktor kreuje jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą rolę w karierze. Psychotyczny, wyzuty z jakiejkolwiek empatii, wręcz groteskowy - Gyllenhaal swoją grą brawurowo lokuje się gdzieś pomiędzy wczesnym Jackiem Nicholsonem a Alem Pacino. I chyba trudno o lepszy komplement.
„Wolny strzelec”, choć przerysowany i ociekający czarnym jak smoła humorem, stawia trafną, acz jednocześnie przeraźliwie smutną diagnozę. Gilroy nie ma złudzeń - zezwierzęcenie współczesnych mediów i dziennikarstwa wydaje się sięgać zenitu - wystarczy wspomnieć aferę telefoniczną w brytyjskim News of The World. A to, jak w zakończeniu swojej genialnej satyry sugeruje reżyser, dopiero początek.
Wydanie DVD:
„Wolny strzelec” ukazał się nakładem Monolithu. Niestety, na dysku poza filmem znalazł się jedynie trailer i garść zapowiedzi dystrybutora. Szkoda, bo obraz Dana Gilroya zasługuje zdecydowanie na więcej.