Żona i nastoletnia córka Krzysztofa Kowalewskiego martwią się jego stanem zdrowia. Aktor nie myśli o emeryturze
Widzowie pokochali go zwłaszcza za role w komediach Stanisława Barei i radiową kreację pana Sułka. Ale dorobek Krzysztofa Kowalewskiego jest znacznie bogatszy i bardzo zróżnicowany. Aktor, obchodzący właśnie 80. urodziny, na ekranie pojawia się blisko od sześciu dekad i wciąż, mimo pogarszającego się stanu zdrowia, pozostaje aktywnym zawodowo artystą.
Urodził się w niełatwych czasach i jak kiedyś przyznał, gdyby nie zaradność mamy, być może od dawna nie byłoby go na świecie. W książce „Taka zabawna historia” wyznał Juliuszowi Ćwieluchowi, że matka, w obawie o ich bezpieczeństwo, przez wiele lat trzymała w tajemnicy fakt, że są Żydami.
– Matka miała tzw. dobry wygląd. Była piękną kobietą o blond włosach i niebieskich oczach. Funkcjonowała jako aryjka – opowiadał. – Ona przez wojnę przeszła jak taran. Była twarda, nie rozczulała się nad sobą. Upór matki uratował mi życie. O swoim pochodzeniu dowiedział się dopiero, gdy miał 10 lat, dzień po pogromie kieleckim.
- Moja matka świadomie mnie nie poinformowała - zwierzał się Anicie Czupryn. - Dopiero dzień przed pogromem kieleckim zacząłem się zastanawiać, gdy dwóch bliźniaków na podwórku złapało mnie, wykręciło ręce i chcieli, żebym się przyznał, że moja babka była Żydówką. Zastanawiało mnie to: "Dlaczego babka?". I dlaczego w zestawieniu ze mną to padło.
Dziś trudno w to uwierzyć, bo Kowalewski uchodzi za człowieka serdecznego, otwartego i duszę towarzystwa, ale w młodości był dzieckiem chorobliwie nieśmiałym.
- Z natury (może z powodu wojny?) byłem pełen kompleksów. Nieśmiały, nadruchliwy i nadwrażliwy – opowiadał o swoim dzieciństwie w "Twoim Stylu". - Na żadnej akademii nie powiedziałem wiersza. Pójść więc w takim kierunku, aby potem publicznie występować – pomysł wariata! Ale mam wrażenie, że intuicja mnie tam pchnęła. Żebym się zmienił. Dostał się do szkoły aktorskiej, jednak nie bez trudu.
- Choć zawaliłem maturę, podszedłem do egzaminów. I zostałem tam zmiażdżony - wyznawał w książce.
Zdał dopiero za drugim razem. Decyzji nigdy nie żałował - dzięki aktorstwu z nieśmiałego, stroniącego od towarzystwa kobiet chłopaka zmienił się w brylującego w towarzystwie mężczyznę, dla którego panie w każdym wieku traciły głowy.
Po latach Kowalewski chętnie dzielił się ze swoimi fanami różnymi intymnymi szczegółami ze swojego życia i bez krępacji opowiadał o swoich doświadczeniach z przedstawicielkami płci pięknej. Twierdził, że spotykał się z tyloma kobietami, że stracił rachubę, ile tak naprawdę ich było.
– Szczerze mówiąc, to pierwszej nie pamiętam. Ja jednak mam swoje lata. Druga. Mhmmmm. Drugiej też nie. Nie ma co ukrywać, byłem kochliwy - śmiał się w książce „Taka zabawna historia”. - Zresztą środowisko aktorskie w kwestiach łóżkowych to jednak nie jest norma społeczna. Mało kto ma za sobą tylko jedno małżeństwo. Specyfika branży. Ale na tle niektórych kolegów wypadałem blado - zapewniał.
Zdradzał też, że straszliwie się bał, że podczas którejś z łóżkowych przygód może zarazić się chorobą weneryczną.
– W ogóle czasy były ciężkie, bo syfilis można było wtedy rękoma łapać – opowiadał.* - Nie ukrywam, byłem bardzo przewrażliwiony na tym punkcie. Strasznie się bałem, żeby nie złapać. Tak się ułożyło, że środowisko leczyło się w zasadzie u jednej pani doktor. Przyjmowała prywatnie, leczyła dyskretnie. Każdy znał ten adres. I otóż zaniepokojony pewnymi objawami, poszedłem do tej poradni dermatologicznej. Wchodzę w tę klatkę, a on wychodzi. Stajemy naprzeciw siebie i jest moment – ja wiem, skąd on idzie, a on wie, dokąd idę ja. Skrępowanie. Pierwszy to rozwiązałem, mówię: „Grzybica?”. „Tak! K... ale mnie namęczyła”.*
Kowalewski miał ogromną słabość do kobiet. Nawet kiedy ożenił się z kubańską tancerką Vivan, nie potrafił dochować jej wierności. Po rozwodzie związał się z poznaną w Teatrze Kwadrat Ewą Wiśniewską, ale i ten romans zakończył się burzliwie, kiedy na początku lat 90. Kowalewski poznał młodszą od niego o 31 lat Agnieszkę Suchorę. Wiśniewska początkowo sądziła, że to kolejna przelotna miłostka. Ale kiedy Suchora urodziła córeczkę Gabrysię, zawrzało. Po kolejnej awanturze Kowalewski wyprowadził się do kochanki.
– Na ten cios Ewa zareagowała gwałtownie. Pomiędzy nią a Suchorą doszło do ostrej wymiany zdań w teatralnej garderobie – wspominała w "Na żywo" znajoma aktorki.
Kowalewski przyznaje, że wyszumiał się w młodości i wreszcie dorósł do odpowiedzialności - od wielu lat jest wspaniałym ojcem i mężem. Nie przeszkadza mu różnica wieku pomiędzy nim a młodą żoną i stara się ignorować złośliwe komentarze na ten temat. Naprawił też dawne błędy - pogodził się z Wiśniewską, a także odbudował relacje z synem Wiktorem z pierwszego małżeństwa. Wyznawał, że ma do siebie żal, że nie poświęcił dziecku tyle czasu, ile powinien.
- Nie byłem gotowy na bycie ojcem. Tym bardziej że właśnie zaczynało mi się powoli układać życie zawodowe. Odnosiłem pierwsze sukcesy. Dziecko się jakoś w tym wszystkim nie mieściło – opowiadał w książce "Skarpetka w ręku". Dopiero kiedy urodziła się Gabrysia, dotarło do niego, jak cudownie jest być ojcem. Zaczął żałować, że nie sprawdził się w tej roli wcześniej.
Kowalewski o emeryturze nie myśli, choć lekarze namawiają go, aby nieco zwolnił tempo ze względu na pogarszający się stan zdrowia. Aktor jednak te ostrzeżenia traktuje z przymrużeniem oka i chętnie żartuje sobie ze swojej kondycji.
- Operacje, operacyjki, biologicznie się zużywam, na szczęście jeszcze nie do końca, ale to jest w starości najbardziej do du... Odpukać, umysł jeszcze domaga, ale też się czasem niepokoję, kiedy nie mogę sobie przypomnieć jakiegoś nazwiska – mówił.
Prawdziwym wsparciem dla aktora jest żona oraz nastoletnia córka. I być może to dzięki ich namowom Kowalewski zwolni trochę tempo. Bo, jak podkreśla, te dwie kobiety są sensem jego życia i nie chciałby ich zostawić samych sobie.
- Chciałbym jak najdłużej być w pełni sił, żeby zapewnić córce radosne dzieciństwo, a potem dobre życie – mówił. - Chciałbym jak najdłużej pobyć tutaj, na ziemi, pozostając w dobrej formie psychicznej i fizycznej. Ponieważ mam dla kogo żyć.