14 GoEast Festival: Polska gwiazdą kina Europy Wschodniej
W tym roku po raz pierwszy wybrałam się na festiwal Go East! Odbywające się od 14 lat w niemieckim Wiesbaden wydarzenie skupiające się na kinie Europy Wschodniej i Centralnej, okazało się wspaniałym pomysłem na spędzenie przyjemnych i produktywnych kilku dni.
Historyczne miasteczko zachęca do wizyty nie tylko zdeklarowanych kinofili - pisze Anna Tatarska w swojej relacji z 14. GoEast Festival.
Dzięki jego kameralnemu klimatowi przestrzeń miejska staje się integralnym składnikiem całego wydarzenia, nie obojętną scenografią do przemieszczania z miejsca na miejsce, a lokalna architektura, klimat i kulturalno-rozrywkowa oferta powinny zadowolić gości o rozmaitych gustach. Go East! to niewielkie, ale doskonale zorganizowane wydarzenie z bardzo ciekawym, reagującym na aktualne trendy i nastroje społeczne programem. Niekiedy spotkanie z poszczególnymi filmami jest dla widza bardziej wartościowe, niż regularna lektura gazet. W kinowej soczewce i artystycznych wizjach codzienna rzeczywistość Węgier, Gruzji, Polski czy Estonii zdaje się odbijać najpełniejszym światłem.
Na przestrzeni ostatnich lat festiwal odszedł nieco od rosyjskich klimatów, które dla wydarzenia odbywającego się w mieście, które inspirowało Dostojewskiego i ma silne związki z jego krajem, były poniekąd naturalne. W zeszłym roku dyrektorka GoEast! Gaby Babić zaproponowała skupienie się na kinie byłej Jugosławii, a konkretnie „czarnej fali” kina Jugosłowiańskiego z końca lat 60. W tym roku jednymi z centralnych tematów festiwalu były konflikt na Ukrainie i polska „nowa fala”. W ogóle akcenty polskie w Wiesbaden były mocne: gościem festiwalu była Małgośka Szumowska, której twórczości poświęcono osobną sekcję, panele na temat polskiego kina prowadzili znani akademicy Iwona Kurz, Jakub Mikurda, Elżbieta Ostrowska i Małgorzata Wach, która była także kuratorem filmowej sekcji prezentującej największe dzieła polskiej kinematografii z lat 60. i 70.
Gośćmi GoEast! Byli też reżyserzy Krzysztof Zanussi i Marcel Łoziński, a także kilku polskich dziennikarzy.
Panele dyskusyjne: tu był ogień
Bardzo ciekawy był panel, poświęcony roli kultury w konflikcie rosyjsko-ukraińskim, w którym udział wzięli przedstawiciele branży z obu krajów przepytywani przez moderatora Martina Blaney. Zwracano uwagę na to, że konflikt polityczny spowodował nie tylko pogorszenie i tak trudnej sytuacji na Ukrainie, ale też komplikacje w relacjach branżowych między dwoma krajami. Jedna z uczestniczek, Aliona Polunina, porównała aneksję Krymu do anszlusu Austrii z 1938 roku. Atmosferę panującą w Rosji porównała do słynnej sceny z filmu Boba Fosse'a „Kabaret”, w której chłopiec z Hitlerjugend śpiewa pro-nazistowską pieśń, a goście karczmy stopniowo odkładają swoje szklanki z alkoholem i, uniesieni patosem chwili, zaczynają śpiewać razem z nim, zapominając o tym, jakie wartości w istocie sławi pieśń. Ważnym kontekstem dla dyskusji był wyświetlany jako jeden z filmów otwarcia film „Ukraine
Voices”, składający się w z wielu etiud, zmontowanych w ramach programu Indie Lab pod batutą Dmytro Tiazhlova i Elli Shtyki. Krótkie dokumenty mają różne tematy i poziom, niektóre intrygują, inne, dość szkolne i chaotyczne pozostawiają wiele do życzenia. Ale najważniejszy był wymiar symboliczny tej projekcji i gorąca dyskusja po nim, w której udział wzięli wszyscy, dla których aktualna sytuacja na Ukrainie jest ważna. Mniej udane projekty skryły się w filmie za tymi naprawdę ciekawymi – szczególnie segmentami „In the fields” Andrieja Litvinienki i szortem „Exarcha” Nadii Parfan i Marii Stoyanov.
Interesujące nie tylko z polskiego punktu widzenia było także sympozjum poświęcone polskiej nowej fali, które moderowała dr Margarete Wach a jego gośćmi byli reżyser Krzysztof Zanussi, profesor Tadeusz Lubelski i krytyk filmowy Jakub Majmurek. Zanussi nieustannie żartował, ale opowiadane przez niego anegdoty miały chyba być elegancką przykrywką dla jego bardzo ostrych, często pogardliwych opinii dotyczących innych twórców, nurtów czy opozycyjnych wobec jego światopoglądu stanowisk. Reżyser z poczuciem wyższości krytykował nową falę francuską, określając ją jako kino koncentrujące się na naddatku, skupiające na burżujskich pustych rozterkach, jak to nazwał, na „burczeniu w brzuchu”. Zaznaczył, że nie pochlebia mu, gdy ktoś utożsamia go z twórczością nowofalową, bo on zajmował się czymś „bardziej poważnym”. „Otrząsa się” na myśl o takich asocjacjach. Swoją wypowiedź zakończył oskarżając reprezentowane przez Majmurka, krytyczne wobec jego linii światopoglądowej środowisko Krytyki Politycznej, mówiąc, że ich zainteresowanie kinem nowofalowym jest de facto próba rehabilitacji PRL-u.
Te oskarżenia bardzo spokojnie i kompetentnie dementował Majmurek, szukający przyczyny tego zainteresowania raczej w ciekawości, próbie poznania pewnych zasad. Oczywiście istnieje tu wymiar polityczny, próba rewizji kanonu, ale nie jest ona polityczna w sensie popierania podziałów. Jako argument podał przykład Grzegorza Królikiewicza, który sam określa się jako twórca narodowy, a pozostaje jednym z najbardziej interesujący dla krytyków z KP twórców, bo w swojej twórczości eksperymentował, sięgał dalej niż ktokolwiek inny, współpracował z twórcami sztuk wizualnych. Majmurek podkreślił, że młoda lewica nie utożsamia się z PRL-em, wręcz przeciwnie.
Sytuację próbował tonować profesor Lubelski. Zauważył on, że w Polsce nie było aż tak jednorodnej ideologicznie czy estetycznie grupy, jak nowofalowe ruchy czeskie, francuskie czy brytyjskie, gdzie ich uczestnicy czuli się związani, mieli poczucie, że wspólnie coś tworzą wspólnie, co najwyżej duety – na przykład Skolimowski-Kostenko. Zauważył, że w pewnym sensie nowa fala sama się zdezawuowała przez mnogość nieudanych naśladowań. W przeciwieństwie do Zanussiego uważa, że nowa fala podejmowała istotne tematy i miewała ważką problematykę. Za polskich nowofalowców uznaje Tadeusza Konwickiego, którego „Ostatni dzień lata” powstawał, gdy Francuzi jeszcze nic takiego nie robili, Skolimowskiego, którego „Bariera” ma wszystkie cechy nowofalowości (Jean-Luc Godard mówił mu, że tylko oni są prawdziwymi reżyserami). Trzeci twórca, którego niektóre filmy zalicza do tej grupy, to nie kto inny, niż gardzący nową falą Zanussi.
"Ida" znowu zwycięska
Międzynarodowe Jury odpowiadało za cztery główne nagrody. Najważniejsza, ŠKODA Film Award warta 10 tys. euro, trafiła do Pawła Pawlikowskiego za „ Idę ”. Szkoda, że w Polsce produkcję zobaczyło zaledwie około 100 tys. widzów (dla przykładu - "Drogówkę" w ciągu dwóch pierwszych tygodni obejrzało pół miliona kinomanów).
W uzasadnieniu czytamy: „Za spójny scenariusz, świetną reżyserię i umiejętność zdobycia uwagi widza w pięknym i trzymającym w napięciu filmie o młodej dziewczynie, która odkryje że jest najmocniejszą podstawą, na której może się wspierać jest ona sama”.
Zwiastun filmu:
- Przenikliwe, ale również przejrzyste, proste i bezpardonowe kino. [...] Obraz o jakże wysublimowanej formie artystycznej, dopracowany w najdrobniejszym szczególe, przedstawia spotkanie dwóch, przepięknych w swej skrajności, kobiecych osobowości- pisała o "Idzie" dla Wirtualnej Polski Katarzyna Kasperska.
Zwiastun filmu (2):
Również wartą 10 tys. euro nagrodę za najlepszy dokument “Remembrance and Future“ otrzymała Eszter Hajdú za obraz „Judgement in Hungary”. To dokument sądowy, śledzący losy procesu węgierskich nacjonalistów oskarżonych o zabójstwa na tle rasowym. Z jednorodnego materiału – setek nakręconych we wnętrzu sali sądowej godzin materiału – reżyserka zmontowała obraz przeszywający w swej bezkompromisowości, ważny, mądry, potrzebny. Ocena moralna i reakcja na oglądane wydarzenia nie musi być na siłę wyduszana z widza: obraz mówi tu sam, a jego siła jest porażająca. Hajdú przedstawia złożoną sytuację Romskiej mniejszości na Węgrzech, ale jej opowieść o nienawiści za nic, nieprzekraczalnych różnicach i złu mieszkającym w człowieku, mimo osadzenia w konkretnym kraju jest uniwersalna i przystaje także do innych rzeczywistości. To bardzo potrzebne kino, które – już na poziomie czysto technicznym – ukazuje też jak niesamowitą siłą jest montaż, który z monotonnego materiału potrafi wyczarować trzymający za
gardło i wyciskający łzy dramat.
Autor „Blind dates”, Gruzin Levan Koguashvili otrzymał nagrodę miasta Wiesbaden dla najlepszego reżysera. - Nagroda przyznana za zabranie nas w podróż przez autentyczny filmowy świat, za wrażliwość reżyserską, urokliwą obsadę i niezwykły humor, reprezentujący wspaniałą tradycję gruzińskiej kinematografii - czytamy w oświadczeniu jury. To nagroda absolutnie zasłużona. Koguashvili potrafi bezszwowo łączyć przeciwieństwa i budować dramaturgię bez łączenia elementów na siłę. Z pozornie nijakich zdarzeń potrafi wyłuskiwać chwile magiczne, ma niezwykłe wyczucie komizmu. „Blind dates", który będzie dystrybuowany w Polsce, to film dojrzałego twórcy, który o dwóch 40-latkach poszukujących miłości opowiada czule, z powagą i fascynująco.
Jury FIPRESCI nagrodziło film Veiko Õunpuu „Free Range – Ballad On Approving Of The World”. Nagrody otrzymały także LITTLE BROTHER Serika Aprymova, Quod Erat Demonstrandum Cristiana Niculescu i grający w Blind Dates Vakhtang Chachanidze.
Anna Tatarska