Agnieszka Holland: Spora część dużych mediów jest niewiarygodna
Agnieszka Holland słynie z politycznego zaangażowania i bezkompromisowego wyrażania poglądów. Nie inaczej było podczas tegorocznego Berlinare. - Chciałam pokazać cenę, jaką odważni dziennikarze płacą za mówienie prawdy - mówi o swoim najnowszym filmie "Obywatel Jones".
Małgorzata Czop: Co sprawiło, że zdecydowała się pani zrealizować scenariusz debiutantki Andrei Chalupy?
Agnieszka Holland: Od momentu, w którym przeczytałam scenariusz, wiedziałam, że chcę go sfilmować. Miałam pomysł, jaką chcę mu nadać formę. Interesuje mnie Ukraina i Rosja, szczególnie ta sowiecka. Interesują mnie zbrodnie totalitaryzmu popełnione w XX wieku.
Bacznie obserwuję napięcia między prawdą a fake newsami i kłamstwem. Wszystkie te tematy, które są dla mnie bardzo ważne, znalazły się w filmie. Do wejścia w ten projekt przekonał mnie fakt, że Hołodomor praktycznie nie był przedstawiany w sztuce i filmie. Dostrzegłam szansę, żeby coś zmienić. Poczułam moralny obowiązek.
Znała pani wcześniej losy Garetha Jonesa?
Przed przeczytaniem scenariusza nie znałam historii Garetha Jonesa, choć wcześniej dowiedziałam się o nim z książki "Bloodlands" Timothy'ego Snydera. Zaintrygowała mnie historia dziennikarza, który odkrywa prawdę i próbuje dopuścić ją do głosu. Szczególnie, że jego opowieść nie jest jednostkowa. Istnieje wiele podobnych historii zastraszenia i uciszenia. Chciałam pokazać cenę, jaką odważni dziennikarze płacą za mówienie prawdy.
Niektórzy historycy wciąż nie zgadzają się z tym, że głód na Ukrainie był świadomym wyborem sowieckich władz.
Jest wiele spraw, wobec których historycy nie potrafią się zgodzić. Szczególnie historycy związani z polityczną lub ideologiczną agendą. Nie istnieją dokumenty, w których Stalin wydawałby rozkaz, aby doprowadzić do tragicznego w skutkach głodu na Ukrainie. Ta sytuacja wciąż jest otwarta na interpretacje. Jednak historycy z USA czy Wielkiej Brytanii, jak i po stronie Ukrainy czy Polski są dość pewni, że działania na Ukrainie były zaplanowane, a nie stanowiły niekontrolowanej katastrofy.
Nie wiemy, ile tak naprawdę było zaaranżowane. Wiadomo jednak, że armia, KGB czy członkowie partii zachowywali się w precyzyjny sposób. Ukraina została pozbawiona właściwie całej żywności, a ludzie, którzy chcieli zebrać coś z pól, byli zabijani. Zabroniono ludziom przenoszenia się w inne miejsce, by zdobyć jedzenie. Dochodziło do aresztowań, a część więźniów wysyłano na Syberię. Takie działania trwały przez trzy lata. Politycy z partii komunistycznej wiedzieli, że ludzie umierają masowo.
Coraz więcej filmów opowiada historie ludobójstw. Dlaczego właśnie teraz sięga pani po tę historię?
Istnieje wiele historii i wydarzeń, które nadal nie zostały opowiedziane i sfilmowane. Holocaust nie był pokazywany w kinie przez 20, 30 lat po jego zakończeniu. Myślę, że z wielu powodów zbrodnie komunizmu nie były szeroko omawiane. Na Wschodzie istniała bardzo silna opinia publiczna, która nie chciała atakować Związku Radzieckiego i komunistycznej ideologii. Uznawaną ją za balans wobec kapitalizmu.
Uważano, że to egalitarny projekt, który finalnie może doprowadzić do tego, że świat będzie lepszy. Część z dziennikarzy i publicystów zapewne była - jak Walter Duranty - "użytecznymi idiotami" skorumpowanymi nie tylko ideologicznie, ale przede wszystkim finansowo.
Uważa pani, że obecnie istnieje wielu ludzi podobnych do Waltera Duranty?
Spora część dużych mediów jest niewiarygodna. Nie tylko dlatego, że są opłacane przez polityków, ale poprzez zaangażowanie w polityczne projekty, na rzecz których są gotowe zrzec się prawa do prawdy. Poza tym obok tradycyjnych mediów istnieje internet i social media, które podlegają bezpośredniej manipulacji przez polityków. Jednym z największych zagrożeń współczesności jest nieumiejętność wyodrębnienia prawdy od kłamstwa. Dlatego dziennikarstwo śledcze i reporterzy są nadal bardzo ważni. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
George Orwell napisał książkę, która w dużej mierze opiera się na wydarzeniach na Ukrainie. Czy wiadomo coś o tym, że pisarz spotkał się z Garethem Jonesem?
"Folwark zwierzęcy" był zainspirowany wydarzeniami, których Jones był świadkiem. Jednak nie ma nigdzie dowodów na ich spotkanie. Można przyjąć założenie, że do niego doszło. Byli w podobnym wieku, mieszkali w podobnej okolicy, mieli tego samego agenta literackiego i podobne zainteresowania, dlatego bardzo możliwe, że kiedyś spotkali się osobiście.
Jak James Norton, brytyjski aktor, trafił do tej produkcji?
Na początku musieliśmy znaleźć aktorów, którzy chcieliby wyruszyć w taką podróż. "Obywatel Jones" nie jest komercyjnym kinem i nie operowaliśmy atrakcyjnym budżetem gotowym przyciągnąć wielkie gwiazdy. Do roli Garetha Jonesa przeprowadziłam casting. U Jamesa dostrzegłam mieszankę siły i uprzejmości - to bardzo brytyjskie cechy. Chciałam, żeby Jones je posiadał.
Zapewne nie mieliście dostępu do dokumentów opisujących charakter Jonesa. W jaki sposób tworzyła pani jego osobowość?
Gareth Jones przypomina postać z powieści Josepha Conrada. Miłego mężczyznę z klasy średniej. Mądrego i zainteresowanego światem oraz polityką. Bardzo dobrze wykształconego i gotowego do tego, by rozumieć świat. Z wielką intuicją dostrzegającego ukryte działania polityczne.
Jones nie chciał jechać do Rosji, by podjąć ryzyko. Kierowała nim ciekawość, by dowiedzieć się, co tak naprawdę dzieje się na Ukrainie. Dla Jamesa trudnym zadaniem było pokazanie mężczyzny porządnego, oddanego prawdzie bez jakiejś dozy szaleństwa czy radykalizmu. Chcieliśmy dodać tej postaci nieco ekscentryczności i dziecięcej ciekawości, a także ukazać jego narastającą depresję po tym, co zobaczył podczas swojej podróży.
"Obywatel Jones" jest bardzo pojemny tematycznie. Co dla pani było najistotniejsze w tej historii?
Dla mnie najważniejszym tematem było pokazanie triumfu skorumpowanych mediów i tchórzostwa polityków, którzy nie potrzebują prawdy a zmanipulowanej rzeczywistości.