Anna Dymna: w jej życiu nie brakowało wydarzeń gorzkich i wstrząsających
20.07.2017 | aktual.: 20.07.2017 16:22
Zaliczana jest do grona najlepszych polskich aktorek, jakie zadebiutowały w powojennej rzeczywistości siermiężnego PRL-u. Udowodniła to setkami wspaniałych ról teatralnych i filmowych. Jednak przykład Anny Dymnej, która 20 lipca kończy 66 lat, pokazuje, że o wielkości artysty świadczy nie tylko imponujący dorobek, ale także człowieczeństwo bijące od niego na każdym kroku. Człowieczeństwo przez wielkie "C".
Losy Anny Dymnej to przede wszystkim kilkadziesiat lat na scenie, niezapomniane role i uznanie fanów oraz krytyków. Z drugiej strony, o czym dowiedzieliśmy się z książki Elżbiety Baniewicz. "Dymna", w życiu aktorki nie brakowało wydarzeń niemiłych, często gorzkich i wstrząsających…
Komu Dymna czytała w myślach i kto chciał ją zabić? Dlaczego chciała ją adoptować amerykańska para staruszków? Co wydarzyło się w przedziale PKP i kto uratował ją przed zbiorowym gwałtem? Czemu pielęgniarka chciała ją udusić? Czym był "Koci Teatr" i dlaczego zawdzięcza mu niemal wszystko? Odpowiedzi na te pytania można uzyskać na kolejnych slajdach.
Talent i szczęście
To oczywiste, że bez wyjątkowych predyspozycji aktorka nigdy nie zagrałaby Małgorzaty Bułhakowa czy Lili w "Ich czworo" Zapolskiej.
Jednak Dymna oprócz zdolności, ujmującej osobowości i urody miała coś jeszcze – ogromne szczęście do ludzi. W życiu aktorki pojawiło się kilka niezwykłych osób, które dostrzegły w niej nie tylko ładną buzię, ale ogromną wrażliwość (odziedziczoną po matce), talent i wewnętrzne piękno. Każde takie spotkanie rozpoczynało nowy etap w życiu aktorki.
Co zabawne, mała Małgosia (tak na nią wtedy wołano) z domu Dziadyk w ogóle nie myślała o aktorstwie. Preferowała przedmioty ścisłe, a jeśli miała wybierać, kim zostanie w przyszłości, odpowiadała, że płetwonurkiem. Wszystko zmieniło się, kiedy podwórkową łobuziarą zainteresował się sąsiad…
''Masz być wielką aktorką! Inaczej zamorduję!''
Ekscentrycznym lokatorem był Jan Niwiński – aktor teatralny, zakochany w literaturze i sztuce mitoman, fantasta, "cudowny człowiek", a dziś krakowska legenda. To on rozbudził w Dymnej miłość do sceny, poezji, zaszczepił ciekawość i głód świata. Zresztą nie tylko u niej – w jego podwórkowym "Kocim Teatrze" stawiały pierwsze kroki takie przyszłe gwiazdy jak Ryszard Filipski, Anna Polony czy Jan Frycz.
- Nie po to włożyłem w ciebie, kretynko, tyle pracy żebyś mi teraz uciekła! Masz być wielką aktorką! Inaczej zamorduję! - darł się na cały dom Niwiński, kiedy dowiedział się, że nastolatka zdaje na psychologię.
Reprymenda poskutkowała, choć Dymna zawdzięcza mu nie tylko wybór życiowej drogi. Aktor interweniował, kiedy lekarze chcieli wyciąć z jej twarzy paskudnego czyraka. Przekonał ich, że blizna oszpeci przyszłą gwiazdę, a na jego prośbę zabieg przeprowadzono mniej inwazyjną metodą.
Kolejnymi dobrymi duszami okazali się słynna reżyserka teatralna Lidia Zamkow, która dała jej szansę i traktowała niemal jak własną córkę – "Jeśli temu 'dziecku' coś się stanie, spotka je jakaś nieprzyzwoita propozycja, żart, przykrość, to zabiję!", grzmiała do swojego zespołu – kolega, mentor i przyszły mąż, tragicznie zmarły Wiesław Dymny, autorka jej filmowego debiutu, Wanda Jakubowska czy Kazimierz Kutz, dzięki któremu udało się jej wrócić na scenę po urodzeniu syna Michała.
''Przedsionek piekła''
Oczywiście początkująca aktorka musiała wykazać się niezwykłym samozaparciem i uporem. W teatrze młodziutka Dymna spotkała się z troskliwą opieką i zrozumieniem, jednak świat filmu początkowo ją przerósł. Anna została rzucona na głęboką wodę i jak sama mówi, "znalazła się w przedsionku piekła".
Wieczny pośpiech, krzyk, chaos – tak prezentowała się w oczach nieopierzonego podlotka łódzka wytwórnia filmowa. Z czasem oczywiście było lepiej, pojawiały się kolejne propozycje – na studiach zagrała w 10 filmach, przez co niemal wydalono ją z uczelni - jednak dotarcie na sam szczyt wiele ją kosztowało.
Jak pisze Baniewicz, dla początkującej aktorki zaczęła się tułaczka po planach filmowych rozsianych po całej Polsce. A to wiązało się z całonocnymi wyprawami PKP – studiująca jeszcze Dymna nawet nie mogła marzyć o podróżowaniu taksówką, a co dopiero własnym samochodzie. Właśnie podczas jednej z takich eskapad omal nie doszło do tragedii…
Uratował ją hamulec bezpieczeństwa
O tym, że podróżowanie nocnymi połączeniami może być niebezpieczne dla ślicznej i niezwykle drobnej dziewczyny, Dymna przekonała się pewnej nocy, kiedy cudem uniknęła zbiorowego gwałtu.
Do jej przedziału wtargnęła grupa podchmielonych wyrostków. Kiedy zaczynało robić się niebezpiecznie, dziewczyna pociągnęła hamulec bezpieczeństwa. Natychmiast pojawiło się dwóch konduktorów, niedoszli gwałciciele uciekli, jednak to w niczym nie poprawiło położenia przerażonej Anny.
Pijani konduktorzy również zaczęli się do niej dobierać. Wyjście obronną ręką z patowej sytuacji Dymna zawdzięcza tylko zimnej krwi i darowi przekonywania. Zresztą, jak wspomina, sama nie pamięta, ile razy uniknęła zgwałcenia, nie wspominając o spaniu na zimnych dworcach o głodzie i chłodzie.
Przez wiele lat spotykała się z mniej lub bardziej dwuznacznymi propozycjami kolegów z pracy czy zupełnie obcych ludzi.
Nakład sprzedany na pniu
W dość szybkim czasie Dymna stała się najbardziej rozchwytywaną aktorką swojego pokolenia, "wyprzedzającą koleżanki o kilka długości". Grała z najlepszymi i u najlepszych, wystąpiła m.in. u boku legendarnego Hańczy w komediach Chęcińskiego, została obsadzona przez Gustawa Holoubka w "Kordianie" i stworzyła najlepsze kreacje w historii Teatru Telewizji.
O emocjach i sympatii, jakie budziła w polskich widzach, najlepiej świadczy fakt, że cały nakład numeru czasopisma "Ekran", z okładką przedstawiającą Dymną i Jerzego Zelnika, rozszedł się na pniu w ciągu zaledwie jednego dnia. Wielkim wzięciem cieszyły się, zresztą nie tylko nad Wisłą, pocztówki z wizerunkiem aktorki, tak namiętnie zbierane przez jej ukochanego ojca.
Dymna powoli stawała się zjawiskiem, odrębną jakością, dla niektórych wręcz uosobieniem łagodności i empatii. Kochali ją wszyscy, nawet ci, którzy widzieli ją po raz pierwszy. Jak wtedy, kiedy świeżo poznana w Stanach Zjednoczonych para staruszków złożyła jej niecodzienną propozycję. Bezdzietne małżeństwo zaproponowało jej adopcję. Po ich śmierci aktorka miała odziedziczyć zapisany majątek… Dymna grzecznie odmówiła – w kraju czekali na nią mąż i kot.
Kraksa, sanie i nadgorliwa pielęgniarka
Jej pełne sukcesów życie naznaczyły tragedie, w myśl zasady, że wszystko, co dobre, nie może przecież trwać wiecznie...
W 1978 roku w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach zmarł mąż aktorki Wiesław Dymny (więcej tutaj)
. W tym samym roku w drodze na plan "Węgierskiej rapsodii"* samochód wiozący artystkę uległ poważnemu wypadkowi.* Życie zawdzięcza cudowi – w szpitalu stwierdzono przebite płuca, połamane żebra, uszkodzenie kręgosłupa, wstrząs mózgu oraz urwany palec prawej ręki (więcej tutaj)
. Przez kilka miesięcy, wijąc się z bólu, wracała do zdrowia, a podczas rehabilitacji poznała swojego drugiego męża i ojca jedynego dziecka, masażystę Zbigniewa Szotę.
Dwa lata później, kręcąc scenę do serialu "Królowa Bona", ponownie miała wypadek. Tym razem jadąc saniami w towarzystwie Zelnika. Na szczęście nie było tak źle – lekarze zdiagnozowali u niej „tylko” skręcenie karku i wstrząs mózgu.
Rolę Barbary Radziwiłłówny niemal przypłaciła śmiercią – kiedy kręciła scenę, gdzie jej bohaterka jest mumifikowana, bandażująca ją pielęgniarka za bardzo wczuła się w rolę i owinęła ją tak szczelnie, że skóra aktorki przestała oddychać...
Ludzie listy piszą
Oczywiście olbrzymia popularność ma swoje dobre jak i złe strony. Aktorka nadal na każdym kroku spotyka się z wyrazami sympatii, jednak te niekiedy przybierały dość niecodzienną, nieraz karykaturalną czy wręcz niepokojącą formę.
Z jednej strony artystkę zasypywano miłymi, pełnymi ciepła listami. Fani przysyłali pozdrowienia, prosili o autograf, zwracali się o radę, a nawet składali propozycje matrymonialne (np. kiedy zagrała w dokumencie "Pieczenie chleba" oświadczali się jej rolnicy z całego kraju). Dymna spotkała się nawet z wyrazami troski, kiedy po urodzeniu dziecka przytyła 30 kg. Zrozpaczeni wielbiciele przysyłali jej… przepisy na sprawdzone diety cud.
Z drugiej strony do skrzynki artystki trafiała niezbyt miła korespondencja, jak choćby wtedy, gdy nadawca poinformował,* że musi ją zabić, bo… aktorka czyta w jego myślach,* albo komuś nie spodobało się, że Dymna się starzeje.
Część listów nie pozostaje bez odpowiedzi. W rozmowie z autorką Anna Dymna przyznaje, że jeśli jej list może komuś pomóc psychicznie czy użyć w cierpieniu to bez namysłu odpisuje. To właśnie ten moment, kiedy granica między aktorstwem a psychoterapią na chwilę się zaciera.
Instytucja zaufania publicznego
Dziś Anna Dymna znana jest przede wszystkim jako orędowniczka pomocy słabym i wykluczonym.
Tuż po transformacji we wspomnianych listach, jakie lądowały na biurku Dymnej, często pojawiały się prośby o wsparcie finansowe, spłacenie długów czy przysłanie rzeczy codziennego użytku. To one uświadomiły aktorce ogrom rozwarstwienia i biedy, okazały się też bodźcem do zaangażowania się w działalność charytatywną – najpierw działała sama, później angażując do pomocy koleżanki i kolegów z teatru.
W 2003 roku Dymna założyła Fundację ”Mimo Wszystko”, która pod Krakowem zbudowała "Dolinę Słońca", ośrodek dla niepełnosprawnych intelektualnie. Aktorka stała się "instytucją zaufania publicznego", "akuszerem rozlicznych działań w dziedzinie humanistyki".
Dymna podkreśla – kiedyś pracowała, by zdobyć uznanie widzów, a teraz jej bohaterki – Ania Pawlaczka, Marysia Wilczurówna, Barbara Radziwiłłówna i inne - pracują na jej podopiecznych.
Wszystkie informacje, cytaty oraz fotografie zawarte w galerii pochodzą z książki "Dymna" autorstwa Elżbiety Baniewiecz. Biografia aktorki ukazała się nakładem wydawnictwa Marginesy.