"Avengers". Jak płakać, to na tej jednej scenie ze Stanem Lee

Jak śpiewał klasyk: to już jest koniec, nie ma już nic. "Avengers: Koniec gry" to nie tylko finisz starcia superbohaterów z Thanosem. To też ostatni raz, gdy widzimy Stana Lee na ekranie. I jeśli macie płakać na którejś ze scen, to właśnie na tej, gdy widzimy go beztrosko zadowolonego z życia. Uwaga, spoiler!

Stan Lee miał swoje kilka sekund w większości filmów Marvela.
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Magdalena Drozdek

Film "Avengers: Koniec gry" kończy pewien rozdział w popkulturze. Film bije rekordy popularności wśród widzów, którzy – można to spokojnie tak nazwać – rzucili się do kin. Nie będziemy zdradzać, które sceny fani produkcji przeżyją najmocniej. O tym, jak wypada film w porównaniu do poprzednich możecie też przeczytać w naszej recenzji pozbawionej spoilerów.

Zobacz: "Avengers: Endgame" - zwiastun

Za to jest scena, o której musimy wspomnieć. Ta ostatnia, w której widzimy Stana Lee. Tak, więcej na ekranie go nie zobaczymy. Choć Kevin Feige, szef Marvel Studios, przyznał w jednym z wywiadów, że szykuje się dodatek specjalny DVD do ostatniej części "Avengersów", w którym to zmontowane będą zakulisowe nagrania ze Stanem, niewykorzystane materiały, które powstały przy kręceniu poprzednich cameo.

Jedno jest pewne: to też jest zamknięcie pewnego rozdziału w popkulturze.

Takiego Stana zapamiętamy

Ojciec uniwersum Marvela zmarł 12 listopada 2018 roku. Podobnie jak w przypadku wszystkich innych filmów Marvela i w "Avengers: Koniec gry" musiała znaleźć się krótka scena ze Stanem Lee. Był już fryzjerem Thora w "Ragnaroku", kierowcą autobusu w "Wojnie bez granic", podchmielonym weteranem, a co tym razem?

Trzeba przyznać, to ostatnie cameo jest właśnie takie, na jakie zasługiwał.

Stana widzimy w momencie, gdy fabuła przenosi się do 1970 roku. Stan jedzie autostradą samochodem z tablicą "Nuff Said". Tak Lee podpisywał często swoje teksty w komiksach. Siedzi więc za kółkiem i rzuca do widzów "Make love, not war". Stan Lee jako hipis? Naprawdę, nie wypada przegapić.

- To było ostatnie cameo nakręcone z myślą o filmach – potwierdził Joe Russo, współreżyser "Avengersów".

- Gdy dorastałem, byłem fanatykiem Marvela. Oglądałem kreskówkę "Spider-Man", w którym Stan użyczał głosu. Myślę, że to, co naprawdę wpływa na ciebie w dzieciństwie, potem jest równie ważne w dorosłym życiu. To z tobą zostaje. Więc gdy Stan pojawiał się na planie i słychać było jego głos, miał miejsce w nas odruch jak u psa Pawłowa. Z miejsca stawaliśmy się znów dziećmi. Cała ekipa filmowa tak miała – wspomina Russo.

- Wszystkie te wielkie gwiazdy filmowe były codziennie na planie. A gdy pojawiał się Stan, zamieniali się w małe dzieci – dodał.

- Występy Lee w produkcjach Marvela przyniosły mu zupełnie nowy poziom sławy i rozpoznawalności. Epizody te, których widzowie się spodziewali i których wyczekiwali, były niczym pełen szacunku ukłon dla bogatej przeszłości Marvela i roli, którą Lee odegrał przy tworzeniu Uniwersum Marvela. Nagle kinomani, którzy nie wiedzieli o Lee praktycznie nic – albo nie mieli pojęcia, jak wyglądał – mogli teraz zobaczyć twarz, która kryła się za słynnym nazwiskiem (i to w jednych z najlepiej zarabiających filmów wszech czasów). Występy te stały się dla fanów Marvela czymś obowiązkowym – pisał Bob Batchelor w książce "Stan Lee. Człowiek-Marvel".

Obraz
© Materiały prasowe

Bez niego to nie to samo

- Mój ojciec kochał wszystkich swoich fanów. Był najwspanialszym i najporządniejszym człowiekiem – powiedziała córka Stana niedługo po tym, jak poinformowano o jego śmierci.
Lee jeszcze za życia stał się legendą. To między innymi dlatego każda drobna scena na ekranie z jego udziałem wprawiała widzów w ekscytację. Kto nigdy nie bił brawa na cameo Lee, niech pierwszy rzuci popcornem. Bo ci, którzy rozkochali się w filmach z uniwersum Marvela dobrze wiedzą, komu zawdzięczają produkcje.

Lee w latach 60. dokonał rewolucji w świecie komiksów. W efekcie przyczynił się do zmiany krajobrazu popkultury Stanów Zjednoczonych. A wiecie, jak nieporadnie wyglądały początki?

Pracował dla Martina Goodmana, szefa wydawnictwa Timely Comics. Gdy usłyszał, że powinien napisać jakieś historie o superbohaterach, załamał ręce. Powiedzieć, że "nie czuł tematu", to mało. DC miało już w rękawie m.in. Supermana, a historie o nadnaturalnych zdolnościach ludzi sprzedawały się jak ciepłe bułeczki. Goodman wiedział, że to jak żyła złota.

Obraz
© Materiały prasowe

- Lee nie potrafił ścierpieć perspektywy dalszej harówki przy komiksach. Rozważał zakończenie trwającej 20 lat kariery, mimo że praca u Goodmana zapewniła mu stałą wypłatę. - "Piszemy nonsensy… Straszliwe bzdury – powiedział swojej żonie Joan. – Chcę odejść. Po tych wszystkich latach stoję w miejscu. Dorosłemu człowiekowi ta durna branża nie przystoi" – można przeczytać w książce "Stan Lee. Człowiek-Marvel" Boba Batchelora.

Autor przyznaje, że Lee spędził sporą część dorosłego życia, wypuszczając tytuły, których żaden dojrzały człowiek nie zaszczyciłby spojrzeniem, od głupiutkich opowiastek o zwierzakach do historyjek o wojnie czy miłości.

- Stanąłem przed szansą napisania czegoś, co naprawdę będzie mnie cieszyć – powiedział – stworzenia postaci, które będą zachowywały się jak prawdziwi ludzie i osadzenia ich w naszym świecie. Mogłem wykazać się wyobraźnią i zakończyć niektóre opowieści happy endem, a inne wprost przeciwnie – wspominał po latach.

Lee zaczął budować swoje uniwersum. Najpierw powstała więc Fantastyczna Czwórka. Historia o tej drużynie nie tylko miała czerpać z kultury popularnej, fantastyki naukowej i kina klasy B, ale również nawiązywać do zimnowojennych napięć i rywalizacji ze Związkiem Radzieckim w wyścigu zbrojeń nuklearnych i podróży kosmicznych. Elementy, które potem będą przewijać się w wielu innych historiach.

Obraz
© Materiały prasowe

Ile osób podpisałoby się pod zdaniem, że to właśnie dzięki Lee komiksy i filmy na nich oparte są dziś żyłą złota ciągnącą się kilometrami?

Wiecie, jaki jeszcze obrazek chcemy pamiętać (bo nie historie o tym, że Lee był manipulowany przez swoją własną rodzinę)?

O ten, o którym pisze Batchelor w swojej książce: 17 listopada 2008 roku prezydent George W. Bush podczas ceremonii w Białym Domu uhonorował Lee Narodowym Medalem Sztuki i Narodowym Medalem za Osiągnięcia w Naukach Humanistycznych. Wyróżnienie to jest jednym z największych i najbardziej prestiżowych, jakie może nadać rząd Stanów Zjednoczonych w owych dyscyplinach.

Lee czekał na swoją kolej, która przyszła zaraz po słynnej zdobywczyni Oscara, aktorce Olivii de Havilland. Prezydent pochylił się i nałożył medal na jej szyję, całując ją przy tym w policzek. Żartowniś jak zawsze, Lee, po tym jak wyciągnął dłoń, którą oburącz uścisnął Bush, uśmiechnął się i wypalił: "Ale mnie pan chyba nie pocałuje, co?".

Bush się roześmiał. Następnego dnia media z całego świata opublikowały fotografie, na których Stan i prezydent rechoczą serdecznie.

Obraz
© Getty Images

Wybrane dla Ciebie

Czy to ptak? Czy samolot? Czy dobry film? Nie, to Superman!
Czy to ptak? Czy samolot? Czy dobry film? Nie, to Superman!
Potrafi się "wyłączyć". Sandra Drzymalska o intymnych scenach
Potrafi się "wyłączyć". Sandra Drzymalska o intymnych scenach
Nowy "Superman" podbija kina. Rekordowe wyniki i entuzjastyczne recenzje
Nowy "Superman" podbija kina. Rekordowe wyniki i entuzjastyczne recenzje
Ujawniono zarobki. Filmowy Superman wcale nie dostał najwięcej!
Ujawniono zarobki. Filmowy Superman wcale nie dostał najwięcej!
"Wołyń" Smarzowskiego był jak kij wsadzony w mrowisko. Ukraińcy nie chcieli go oglądać
"Wołyń" Smarzowskiego był jak kij wsadzony w mrowisko. Ukraińcy nie chcieli go oglądać
I piwo, i bank. Reklamy Bogusława Lindy pod lupą
I piwo, i bank. Reklamy Bogusława Lindy pod lupą
Nie hamowała się. Rzuciła wiązankę bluzg do fotografów
Nie hamowała się. Rzuciła wiązankę bluzg do fotografów
"Uwierz w ducha" kończy 35 lat. Nikt nie przewidywał tak spektakularnego wyniku
"Uwierz w ducha" kończy 35 lat. Nikt nie przewidywał tak spektakularnego wyniku
Bije rekordy box office. Jeszcze kilka milionów i Brad może otwierać szampana
Bije rekordy box office. Jeszcze kilka milionów i Brad może otwierać szampana
Żona go przestrzegała, nie posłuchał. Cztery lata temu zmarł tragicznie Jerzy Janeczek
Żona go przestrzegała, nie posłuchał. Cztery lata temu zmarł tragicznie Jerzy Janeczek
Porażka serialu ze Schwarzeneggerem. Netflix liczył na więcej
Porażka serialu ze Schwarzeneggerem. Netflix liczył na więcej
Epicki. Jason Momoa wraca do korzeni jako wódz wojownik
Epicki. Jason Momoa wraca do korzeni jako wódz wojownik