Na fali ogromnego sukcesu w Polsce „Nietykalnych” wchodzi do naszych kin kolejny film, który próbuje pokazać osoby niepełnosprawne bez protekcjonalnej litości i łzawego tonu. W komediowej konwencji. Belgijskie „Hasta la vista!” Geoffreya Enthovena bohaterów ma trzech – Józef prawie nie widzi, Philip jest prawie całkowicie sparaliżowany, a Lars choruje na raka i jeździ na wózku. Jak to faceci, zwłaszcza w młodym wieku, myślą nasze chłopy głównie o seksie, ale – z wiadomych względów – ciężko im pozbyć się dziewictwa. Postanawiają więc pojechać do Hiszpanii, gdzie otwarto burdel przeznaczony właśnie dla osób niepełnosprawnych.
Zaczyna się mocno, lecz, proszę się nie obawiać, niczego specjalnie szokującego w tym filmie nie znajdziemy. „Hasta la vista” to, podobnie jak „Nietykalni”, bajka – trochę do śmiechu i trochę do płaczu. Bardzo się zresztą spodobała na różnych festiwalach, podostawała nagrody jury i publiczności. Owa popularność wynika zarówno z jasnego postawienia sprawy, że niepełnosprawni też mają „normalne potrzeby”, jak i z unikania wszelkich drastyczności z kalectwem związanych. Nawet śmierć wygląda tutaj malowniczo i spokojnie.
Twórcy zadbali o to, by zróżnicować charaktery bohaterów. Tak, podług stereotypów, ale zawsze. Misiowaty Józef jest więc , oczywiście, łagodny jak baranek. Philip, mimo swego paraliżu – porywczy i żywiołowy. A Lars najładniejszy i najinteligentniejszy. Chłopaki zachowują się chwilami jak gówniarze, bywają nieprzyjemni dla otoczenia, szantażują swoim inwalidztwem. W podróż jadą zdezelowanym minibusem pod opieką zażywnej, francuskojęzycznej Claude (sami mówią po niderlandzku), z którą początkowo drą koty. Potem jednak nieporozumienia zostają wyjaśnione i robi się sielankowo.
Przesadzam. Sielanki być nie może, bo jednak nie da się zapomnieć o fizycznych ułomnościach. Tym niemniej, osoby napotkane po drodze są dla bohaterów miłe, życzliwe, służą im pomocą. Francja-elegancja. Także burdel to przestrzeń magiczna, z wróżkami gotowymi spełnić każde życzenie klientów. Mógłby zapytać, czy aby na pewno dziewczynom z tej placówki podoba się to, co robią, ale już się nie będę czepiał. Ciekawi mnie natomiast, jak by wyglądał polski film o próbach „życia bez barier”? Czy też, raczej, jak naprawdę wyglądają próby takiego życia w naszym kraju?
Nie przepadam za filmami w rodzaju „Hasta la vista!”, bo wydają mi się zanadto wykalkulowane i uładzone. Ale rozumiem i doceniam pozytywną rolę, jaką odgrywają w dziele integracji. Zamiast apelować do naszego miłosierdzia, powtarzają one głośno, że „wszyscy jesteśmy ludźmi”. Czasami irytującymi, czasami bezradnymi , a czasami, zwyczajnie, spragnionymi seksu. Nie idą jednak tak daleko, by kazać widzowi wczuwać się w cierpienie bohaterów i wchodzić w ich skórę (wtedy raczej nie cieszyłyby się masową popularnością). Zostawiają go na bezpiecznej pozycji wyrozumiałego i współczującego obserwatora.
Trochę to mało, ale lubię ten film za coś innego. Za to, że nikt tu nie złorzeczy Panu Bogu za zły los ani też nie modli się do niego o cud. I za to właśnie, że bohaterowie nie pielgrzymują ani do Lourdes, ani do Częstochowy (jakby by się działo w polskim filmie), tylko do zupełnie innego miejsca. W tym sensie, film Enthovena rzuca wyzwanie stereotypowemu myśleniu o miejscu niepełnosprawnych w strukturze społecznej. Ich niesprawne ciało bywa dla innych czymś kłopotliwym. Niepełnosprawnych definiuje się poprzez to ciało, a jednocześnie odmiana im się prawa do cielesnych potrzeb, odsyłając w sferę ducha i modlitwy. W „Hasta la vista!” buntują się oni przeciwko temu ubezwłasnowolnieniu. Szkoda jedynie, że bohaterami są wyłącznie chłopcy. Chciałbym kiedyś obejrzeć film o niepełnosprawnej dziewczynie, która z równą co oni determinacją dąży do seksualnego spełnienia. To dopiero mogłoby być wyzwanie dla wielkodusznej publiczności!