Zacznę po bożemu od narzekania na polski tytuł. Ten oryginalny, francuski brzmi bowiem „Elles”, czyli „One”. Odnosi się zarówno do profesji głównej bohaterki filmu, granej przez *Juliette Binoche dziennikarki miesięcznika „Elle”, jak i do obiektu jej zainteresowań – owych „onych”, kobiet „z innego świata”, uprawiających prostytucję. Tymczasem, na naszych ekranach dzieło Małgośki (tak stoi w napisach) Szumowskiej będzie chodzić jako „Sponsoring”. Nie dość, że to niekoniecznie po polsku, to jeszcze nieprawda.*
Nikt tu bowiem nikogo nie sponsoruje, nikt nikomu nic za darmo nie daje, nikt też nikogo nie promuje. Panie uczciwie i profesjonalnie zarabiają na chleb, świadcząc usługi erotyczne. Nie są więc współczesnym odpowiednikiem niegdysiejszych „utrzymanek” czy „kochanic”, które były zdane na łaskę i niełaskę swych mężczyzn.
W świat paryskich pracownic seksualnych wkracza Anne, wspomniana dziennikarka „lifestyle’owego” magazynu, bowiem chce napisać o nich reportaż. Sama mieszka w obszernych apartamentach z mężem i dziećmi. Żyje wygodnie, ale nudnie. Po mieszczańsku, przewidywalnie, rutynowo. W epoce laptopów i internetów nie musi nawet do redakcji chodzić. Siedzi więc w domu i klepie swoje tekścidła. Od czasu do czasu wyjdzie po zakupy albo uda się na „wywiad środowiskowy” do kolejnego artykułu. Chociaż i tego nie musiałaby robić – zapewne wystarczyłoby, żeby poszperała w sieci lub posiedziała na jakimś czacie. Szumowska przeplata dwie nitki narracyjne. Pierwsza z nich rozciąga się na długość jednego dnia, w czasie którego bohaterka m.in. przygotowuje kolację na cześć szefa swego małżonka. Na nitkę drugą nanizane są sceny ukazujące życie i działalność dwóch cór Koryntu (Francuzki i Polki na występach gościnnych w Paryżu, kreowanej przez Joannę Kulig) oraz rozmowy
bohaterki z nimi. Coraz bardziej sfrustrowana monotonną i konwencjonalną egzystencją, coraz intensywniej rozdrażniona problemami z niesfornym synem, coraz mocniej poirytowana z pozoru łagodną, lecz uporczywą presją ze strony męża, którego karierze musiała podporządkować własne ambicje i fantazje, Anne przegląda się w swobodach i perwersjach swych interlokutorek. I co widzi w tym zwierciadle? Widzi, że umknęło jej coś, co one pochwyciły. Że dała się zamknąć w złotej klatce. A na zmianę już jest pewnie za późno. „Sponsoring” nie stanowi apologii prostytucji, przyznaje, że nie zawsze bywa pannom rozkosznie. Ale „oddemonizowuje” najstarszy zawód świata. To już nie jest piekło na Ziemi. Znacznie większym koszmarem jest brak kasy, choćby na opłacenie rachunków. Skoro ma się kapitał w postaci młodości i dobrego ciała, to dlaczego go nie wykorzystać? Połączyć przyjemne (niekiedy) z pożytecznym?„Sponsoring”, zupełnie nie po polsku, ani nie potępia, ani nie nawraca, ani się nie lituje nad „upadłymi” dziewczętami.
Zachowuje jednak drobnomieszczański punkt widzenia, patrzy na świat płatnej miłości z mieszaniną fascynacji i bojaźni, pewnej odrazy nawet. Jak w refrenie znanej piosenki: „Chciałabym, a boję się”. Mimo pozorów odwagi, jest więc „Sponsoring” dziełem cokolwiek pruderyjnym. Najbardziej znamienną demonstrację rumieńca wstydu stanowi moment, w którym pijana Binoche zaczyna się tulić do wstawionej Kulig. Obraz się rozmywa, następuje cięcie montażowe. Wcześniej mieliśmy nawet pokaz heteroseksualnego pissingu, ale gdy ma dojść do zbliżenia lesbijskiego (oczywiście, możliwego wyłącznie pod wpływem alkoholu) trzeba spuścić oczka i skierować kamerę na kominek.
Fałszem pobrzmiewa, moim zdaniem, także to, że rzecz rozgrywa się we Francji. Kraju, który wydał na świat Markiza de Sade, tudzież wymyślił francuską miłość. Nie wierzę, by nad Sekwaną bulwersowały kogokolwiek, zwłaszcza klasę średnią, opisy płatnych usług seksualnych. Nie sadzę też, by przygnębiona „wygaśnięciem pożycia” burżujka cierpiała długo i samotnie. Raczej szybko wzięłaby, wzorem Madame Bovary, kochanka. Niezmiennie atrakcyjna Juliette Binoche nie powinna mieć z tym problemu.
Szumowska mówi w wywiadach, że nie można pogodzić mieszczańskiego żywota z rozpasaniem seksualnym. Hm...! A w ogóle próbowała jedno z drugim godzić? Że jednak jakoś tam jest to możliwe pokazał już dawno temu Luis Bunuel w „Piękności dnia” – historii mieszczki, która wiedziona nieodpartą pokusą zatrudnia się w eleganckim burdelu. „Sponsoring” nie wyprze się polskiego rodowodu. Zbyt się bowiem ekscytuje tym, o czym opowiada. Zresztą, bodaj najlepsza scena filmu to ta, w której grana przez Krystynę Jandę nadwiślańska matka próbuje odkręcić dildo znalezione w mieszkaniu córki. Rodzicielka chce potem zmusić dziewczynę do wyznania, skąd bierze pieniądze na te wszystkie luksusy. Córeczka jednak uparcie milczy i w pośpiechu ucieka z domu. W polskiej rodzinie o pewnych sprawach lepiej nie mówić. Zawsze jednak fajnie jest podglądnąć to i owo z wypiekami na twarzy.