Mam słabość do filmów szpiegowskich, bo w ogóle lubię, jak ludzie udają. Ekscytują mnie te wszystkie podwójne gry, socjotechniczne dryblingi, parady masek, rozszczepiania osobowości etc. Zwłaszcza, gdy wykraczają one poza wymiar czysto egzystencjalny, jednostkowy. Służą „większej sprawie” i są dokonywane w warunkach wysokiego ryzyka.
Po upadku Muru Berlińskiego kino szpiegowskie zdecydowanie straciło na znaczeniu. I do tej pory nie może znaleźć dla siebie odpowiedniej formuły w świecie, gdzie przestał obowiązywać podział na kapitalistyczny Zachód i komunistyczny Wschód. Dzisiaj szpiegostwo kwitnie głównie w obrębie korporacji, które bądź to zwalczają się nawzajem, bądź infiltrują lub są infiltrowane przez instytucje państwowe, bądź toczą swoją brudną wojnę w ubogich krajach afrykańskich, azjatyckich, południowoamerykańskich. Elementy nowego kina szpiegowskiego znajdziemy więc w tak różnych filmach jak „Michael Clayton”, „Intrygant” czy „Wierny ogrodnik”.
Powiedzmy sobie szczerze, że to już nie to. Za dużo w tym nowym szpiegowaniu merkantylnej kalkulacji lub zgoła komediowych wygłupów (vide „Intrygant”). Zniknęła gdzieś romantyczna aura „samotności agenta we wrogim mu świecie”. Tragicznego rozdarcia między obowiązkiem służbowym a poczuciem, że robi się coś jednak etycznie niewłaściwego.
Filmy nawiązujące do klasycznego kina szpiegowskiego sięgają więc do przeszłości. Są podszyte nostalgią zarówno za tamtą konwencją, jak i za tamtym światem – wyrazistych wyborów i wyrazistych wartości – w którym stawką nie było generowanie czyichś zysków, ale porządek, sprawiedliwość, bezpieczeństwo, sumienie i inne imponderabilia.
Cały ten przydługi wstęp służy temu, by zachęcić Was do obejrzenia „Długu” Johna Maddena (nie mylić z „Długiem” Krzysztofa Krauzego). Nie jest to rzecz wybitna, nie otwiera raczej nowych horyzontów przed kinem szpiegowskim, ale ma wystarczająco dużo tradycyjnych elementów gatunku – takich, o których napisałem wyżej - by dostarczyć jego miłośnikom niejakich rozkoszy odbiorczych. Historia zaczyna się w latach 90. w Tel Awiwie, gdzie świętujemy 30 rocznicę brawurowej akcji przeprowadzonej przez trójkę agentów Mossadu. Pochwycili oni w ówczesnym Berlinie Wschodnim zbrodniarza wojennego, lekarza przeprowadzającego w Auschwitz okrutne eksperymenty na ludziach. Według oficjalnej wersji oprawca został zastrzelony, gdy próbował uciec z mieszkania, w którym go agenci
uwięzili. Tu cofamy się trzydzieści lat wstecz, by poznać „prawdziwą prawdę” o tamtych zdarzeniach.
Niestety, widać po filmie Maddena, że od epoki zimnej wojny i żelaznej kurtyny minęło trochę czasu. Toteż Berlin Wschodni wygląda na ekranie dość... ogólnikowo (zagrał go zresztą Budapeszt). Śmiesznie wypada krótka scena, w której Rachel (swoją drogą, Jessica Chastain wydaje mi się jedną z ciekawszych aktorek młodego pokolenia) przekracza granicę między częścią zachodnią a wschodnią miasta równie szybko i swobodnie jakby przechodziła przez bramki w supermarkecie. Twórcy generalnie wykazują się niefrasobliwością względem naszej strony świata, bowiem np. z późniejszych sekwencji rozgrywających się bardziej współcześnie w Kijowie wynika, że każdy pacjent ukraińskiego szpitala psychiatrycznego ma swój własny, wygodny i przytulny pokoik.
Z dawnego kina szpiegowskiego ostała się więc głównie konwencja, zredukowane ono zostało do zabawy w starych dekoracjach. Ale i w tej, nieco zubożonej, formie kino to wciąż daje nam, zamiast sztampowych herosów, bohaterów ze skazą. Owszem, mają opanowane techniki walki, ale jednocześnie przeżywają konflikt wartości. Kłamią w imię hipokryzji i konformizmu, zmagają się z upiorami przeszłości, a ich działania rzucają cień także na życie kolejnych pokoleń.
Film Maddena jest zresztą nową wersją izraelskiej produkcji z roku 2007 zatytułowanej „Ha-Hov”. Przyznaję się bez bicia, że nie widziałem pierwowzoru. A szkoda, bo przypuszczam, że jest on dużo autentyczniejszy niż hollywoodzki remake z anglojęzycznymi aktorami. Choćby dlatego, że dotyczy dziedzictwa Holocaustu, czyli tego, co stanowi bolesny fundament państwa Izrael. Fabuła ciekawie też przesuwa akcenty – przecież chodzi w niej nie tyle o zemstę na naziście, co o rozliczenie przeszłości własnego kraju i własnych rodziców. W tym należy upatrywać szansy dla kolejnych filmów tego gatunku. Powinny one szpiegować przeszłość, by wykazać, że to, co zapisano w podręcznikach historii niekiedy znacząco odbiega od prawdy.