W nowym filmie *Woody Allena grany przez Josha Brolina, Roy - niewydarzony pisarz - obserwuje przez okno swego pokoju Dię, ponętną hinduską sąsiadkę (Freida Pinto), która właśnie się rozbiera. Sam jest od lat żonaty z pracującą w galerii sztuki, Sally (Naomi Watts) – jakoś im się ostatnio nie układa. Gdy po różnych perypetiach Roy dopnie celu i wprowadzi się do „panienki z okienka”, będzie widział z jej mieszkania swoją byłą żonę zdejmującą sukienki. Te dwie sceny, a właściwie te dwa spojrzenia Roya – najpierw na Dię, potem na Sally – są sednem tego filmu.*
Nie, nie chodzi mi wyjątkowo o uprzedmiotowienie kobiety w oczach mężczyzny, choć, powiedzmy sobie otwarcie, że Woody Allen nie jest wolny od owej przypadłości. Wielkodusznie mu to jednak wybaczam. Chodzi mi natomiast o to, że życie zawsze jest gdzie indziej. Na przykład, po drugiej stronie domu. Polski tytuł filmu – „Poznasz przystojnego bruneta” – czyni dosłownym bardziej finezyjny tytuł oryginalny – „You Will Meet a Tall Dark Stranger”. „Dark” oznacza tutaj kogoś o ciemnych włosach, ale przecież także sugeruje tajemnicę, zagadkę, intrygującą „niejasność”. Najważniejsze jednak jest słówko „stranger” – „nieznajomy”. „Poznasz nieznajomego”. Ale przecież, jak już się kogoś pozna, to przestaje on być „nieznajomym”! Staje się znajomym, potem także niekiedy mężem, żoną, partnerem... Kimś, kto już nie jest „dark”, bo i włosy mu posiwiały albo zgoła całkiem je stracił.
Bohaterowie filmu - ludzie w różnym wieku – prowadzą ustabilizowane, w miarę dobre życie i nagle postanawiają coś w nim radykalnie zmienić. Bo wydaje im się, że tyle im ucieka, tyle zaprzepaścili, że muszą spróbować jakieś „alternatywy” – to ona da im prawdziwe szczęście, prawdziwą satysfakcję. Tak, to prawda – mnóstwo rzeczy i ludzi nam ucieka, wielu alternatyw nigdy nie zrealizujemy. Jesteśmy tu, to nie jesteśmy tam. Śpimy z tym, to nie śpimy z tamtym. Chcemy zjeść ciastko i jednocześnie mieć ciastko. A i tak okazuje się, że – jak głosi przywoływany przez Allena cytat z „Makbeta” – „życie jest opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości, nic nie znaczącą”. Tym idiotą zaś jestem ja, jesteś ty. On, ona, oni...
Bohaterów filmu „stymuluje” wspomnienie niegdysiejszych zwycięstw. Alfie - starszy pan, grany przez Anthony’ego Hopkinsa - był kiedyś piękny, młody i uprawiał namiętny seks z żoną. Bardzo pragnąłby to wszystko powtórzyć, kupuje więc sobie miłość prostytutki. Roy z kolei odniósł sukces swoją pierwszą powieścią i chciałby znowu przeżyć chwile triumfu. Sally świetnie się zapowiadała jako studentka, a teraz parzy kawę szefowi. Itd. itp.
Jednak efekty rewolucji egzystencjalnej bywają opłakane. Bohaterowie tracą to, co mieli, a niewiele lub zgoła nic nie zyskują w zamian. Poza bagażem problemów. Z tego zamętu zwycięsko wychodzi tylko jedna osoba. Ta, która na początku była najbardziej przegrana. Porzucona przez męża starsza pani, Helena (świetna Gemma Jones). Naiwna, prostoduszna, właściwie niemądra i ograniczona. W dodatku, wierzącą, że istnieje „życie po życie”, więc będzie jeszcze można nadrobić stracone okazje. Jak ja jej tej wiary zazdroszczę!
Słyszę narzekania, że najnowszy film Allena jest świadectwem „starczego uwiądu” autora. Że nie ma się z czego pośmiać, a fabuła opiera się na schematach. Bo ja wiem? Mnie „Poznasz przystojnego bruneta” bardzo śmieszy, choć jest to śmiech cichy i smutny w gruncie rzeczy. Chyba Allen – z perspektywy swoich lat – chce nam powiedzieć, że życie, cóż!, składa się ze schematów. Prochu nie wymyślimy, choćbyśmy nie wiem, jak się starali. Starsi panowie zawsze będą gonić za młodym ciałem, a niespełnieni artyści zawsze będą pełni frustracji. Możemy się przeciwko temu burzyć, możemy protestować, obiecywać sobie i całemu światu, że w naszym przypadku będzie inaczej. A potem i tak wchodzimy na te same, wydeptane ścieżki. Pozostaje nam wtedy tylko wiara w to, że kiedyś, gdzieś czeka nas inne życie, w którym naprawimy wszystkie błędy z życia obecnego.