Bezsenność - raczej nie zaśniesz
Gaśnie światło - zaczyna się Bezsenność. Na początku piękne ujęcia lodowca widzianego z samolotu (dobre zdjęcia to jeden z poważnych atutów filmu). I krew, która wsiąka w materiał, brudzi czyjeś ręce. Czyje? Możemy się domyślać, że to ręce mordercy, który pobił na śmierć młodą licealistkę w małym miasteczku na Alasce. Jednak czy aby na pewno chodzi o niego? To ujęcie - krew, dłonie, białe płótno nasiąkające czerwienią będą powtarzać się przez cały film, wrócą, niczym senny koszmar. Senny - ale na jawie. Bo tu nie da się spać. Na północnej Alasce przez kilka letnich miesięcy słońce w ogóle nie zachodzi. Kto nie jest do tego przyzwyczajony, marne ma szanse na sen.
Samolotem przybywa do miasteczka Nightmute, stolicy połowów halibuta, słynny detektyw z Los Angeles, Will Dormer (Al Pacino)
wraz ze swym partnerem, Hapem Eckhartem (Martin Donovan). Mają wytropić mordercę dziewczyny. Wśród witających ich miejscowych policjantów jest młoda, niedoświadczona Ellie Burr (Hilary Swank)
, która postępując zgodnie z wskazówkami Dormera odegra rolę ważniejszą, niż sama się spodziewa.
Szybko okazuje się, że dla Dormera poważniejszym, od złapania przestępcy, problemem są nieporozumienia z partnerem. Za oboma policjantami ciągnie się dochodzenie wydziału wewnętrznego dotyczące poprzednio prowadzonych śledztw, a Hap gotów jest zeznawać na niekorzyść kolegi. Podczas obławy na podejrzanego dochodzi do strzelaniny w gęstej mgle. Ginie w niej Hap, a śmiertelny strzał pada z broni Dormera. Przypadek? Czy może sposób na zamknięcie ust nielojalnemu partnerowi? Żeby było jasne - to dopiero początek filmu. Przez pozostałą jego część śledztwo, a właściwie już dwa śledztwa będą się mieszać z na wpół sennymi majakami coraz bardziej zmęczonego Dormera. Brak snu go wykańcza, stopniowo doprowadza do szaleństwa. Na dodatek, wkrótce okaże się, że z mordercą, którego ściga, łączy go więcej, niż mógł sobie wyobrazić...
Po dziesięciu minutach uświadomiłem sobie, że już widziałem ten film - tylko po norwesku. Bo Bezsenność to remake norweskiego filmu sprzed kilku lat. Pamiętam, że przykuł moją uwagę chorą atmosferą i dziwnym, ni to sennym, ni to pełnym napięcia klimatem. Historia kryminalna stopniowo ustępuje miejsca psychologicznym grom oraz walce z demonami, które tkwią w nas samych, a kategorie dobra i zła bardzo szybko tracą swoją jasność. Amerykańską wersję wyreżyserował Christopher Nolan, twórca doskonałego Memento, zaś na liście producentów pojawiają się między innymi nazwiska Stevena Soderbergha i George`a Clooney'a. Trzeba przyznać, że udało im się oddać tę samą ciężką atmosferę, pełną niedomówień. Niestety, poważnym mankamentem jest zakończenie - tutaj autorzy nie uniknęli hollywoodzkiej sztampy. A szkoda!
Jednak główny zarzut nie dotyczy samego filmu, a jego zwiastuna, pokazywanego w kinach, który zdecydowanie zbyt wiele zdradza i odbiera może nie połowę, ale przynajmniej ćwiartkę przyjemności z oglądania filmu. Bo w sumie ten film ogląda się naprawdę przyjemnie.