Bezsilność, która doprowadziła do śmierci. Mecwaldowski: "poświęcił siebie, zostawiając żonę, dzieci, przyjaciół, swoje życie"
W pożegnalnym liście, zanim odkręcił gaz w kuchni, Zygielbojm pisał: "Milczeć nie mogę i żyć nie mogę, gdy giną resztki ludu żydowskiego w Polsce, którego reprezentantem jestem". Teraz zrobiono o nim film. - To zaszczyt pracować przy takich produkcjach - mówi w rozmowie z WP Wojciech Mecwaldowski.
Szmul Mordechaj Zygielbojm chciał zwrócić uwagę świata na to, co działo się podczas Holocaustu. Wysłał list do amerykańskiego prezydenta, przemawiał na antenie BBC. Bezskutecznie. W nocy z 11 na 12 maja 1943 roku, cztery dni przed upadkiem powstania w getcie warszawskim, popełnił samobójstwo. "Przez śmierć swoją pragnę wyrazić najgłębszy protest przeciwko bezczynności, z jaką świat przypatruje się i pozwala lud żydowski wytępić" - pisał.
Pamięć o Zygielbojmie postanowił przywrócić Ryszard Brylski w filmie, który był prezentowany w tegorocznym Konkursie Głównym festiwalu w Gdyni, a także będzie walczył o nagrody na EnergaCamerimage 2021. W tytułową rolę wciela się Wojciech Mecwaldowski.
Przemek Gulda: Czemu zdecydowałeś się przyjąć propozycję zagrania w tym filmie?
Wojciech Mecwaldowski: Bo to zaszczyt pracować przy takich produkcjach i grać taką rolę.
Co wiedziałeś o Zygielbojmie, kiedy dostałeś propozycję, żeby go zagrać?
Nie wiedziałem nic. Reżyser na pierwszym spotkaniu przybliżył mi tę niewiarygodną postać i dopiero na potrzeby filmu zacząłem się w nią zagłębiać.
To prawdziwa postać, więc na ile odtwarzając ją, starałeś się odwoływać do tego, co o niej wiadomo?
Starłem się zbliżyć do niej jak najbardziej, by pokazać, jaki naprawdę był, więc naturalne jest to, że odwoływałem się do wszystkiego, co o nim wiadomo.
Na jakich materiałach opierałeś się, budując historyczny wymiar Zygielbojma?
Na materiałach, które dostarczyła mi produkcja i reżyser. Wszystko było starannie przygotowane od biografii, książek, zdjęć, jego notatek. Niestety nie było żadnych materiałów video i audio, więc to, jak się porusza i mówi, wymyśliliśmy z reżyserem.
Z konsultantami i konsultantkami z jakich dziedzin pracowałeś nad tą postacią? Które z ich rad okazały się najbardziej pomocne?
Głownie konsultowałem się z reżyserem, ale wszystkie rady, jakie dostałem od ludzi, były przydatne podczas pracy nad tą produkcją, nawet te, z którymi się nie zgadzałem.
Wymiar historyczny to jedno, ale to także postać pełna silnych emocji. Jak budowałeś tę warstwę swojego bohatera?
Bardzo trudny człowiek, niewiarygodnie skomplikowany, chodząca bomba emocjonalna. Człowiek, który poświęcił siebie, zostawiając żonę, dzieci, przyjaciół, swoje życie. Ciężko opisać emocje, które w tym momencie w człowieku siedzą, bo to taki spokojny, cichy chaos nie do opisania.
Co ostatecznie okazało się najtrudniejsze w kreowaniu tej postaci?
Oprócz sfery emocjonalnej najtrudniejsza była charakteryzacja, żeby go znaleźć. To w dużej mierze zasługa Ewy Drobiec, że Zygielbojm tak wygląda.
Granie postaci historycznych to zawsze balansowanie między wiernym odtwarzaniem zachowań, gestów, słów z przeszłości i współczesną stylizacją. Gdzie starałeś się umieścić swoją postać między tymi dwoma biegunami?
W tym filmie - oprócz wspomnianej charakteryzacji, bez której nie znalazłbym tego człowieka - mieliśmy genialne kostiumy i scenografię, dzięki czemu mogliśmy przenieść się w czasie i nie balansowaliśmy ze współczesnością. Kostiumy, rekwizyty były z tamtych czasów, co było cudowne i pozwoliło nam naprawdę tam być.
Dziś pracujesz nad rolą we współczesnym serialu. Czy łatwo było wrócić do dzisiejszej rzeczywistości po tygodniach spędzonych w wojennym Londynie?
To była bardzo ciężka praca, ale mam to szczęście, że nie czuję, że pracuję. Aktorstwo to dla mnie niewiarygodna zabawa z samym sobą, poznawanie siebie i łapanie przez to dystansu do tego wszystkiego.