Bezwstydna i nienasycona. Legenda Kaliny Jędrusik jest wciąż żywa
Choć była jedną z najbardziej utalentowanych aktorek PRL-u, dziś znana jest głównie ze swojej scenicznej zmysłowości i bujnego życia uczuciowego. Z Katarzyną Klimkiewicz, reżyserką filmu "Bo we mnie jest seks", który ukazuje zawiłe losy Kaliny Jędrusik, rozmawiał Mateusz Demski.
Mateusz Demski: Eksponowała swoją seksualność jak sztandar, miała być Marilyn Monroe znad Wisły, widziano w niej peerelowskiego wampa. Wydaje ci się, że życiorys Kaliny Jędrusik da się czytać współcześnie, można w nim odnaleźć żywioł, jakiś nerw współczesności?
Katarzyna Klimkiewicz: Kalina zawsze była i długo pozostanie współczesna. Zwróć uwagę na to, że przecież ciągle żyjemy w czasach, kiedy mówienie o swoich potrzebach i emocjach jest obszarem tabu. Jesteśmy obciążeni autocenzurą. Uważamy, że pewne rzeczy można czuć, ale nie należy o nich mówić. Wciąż pokutuje myślenie: po co się obnosić; po co afiszować.
Boimy się powiedzieć głośno, kim naprawdę jesteśmy. A Kalina się nie bała, nie czuła się niczym skrępowana i w tym sensie to wciąż aktualna postać. Była jaka była. Swobodna w swojej bezceremonialnej szczerości i seksualnej otwartości. Jak słuchałam historii z czasów, w których żyła, opowieści osób, które ją znały, to dotarło do mnie, jak bezpruderyjna była to epoka. Paradoksalnie o wiele bardziej wyzwolona niż teraz.
"Bo we mnie jest seks" to obraz takiej właśnie Kaliny – swobodnej, pełnej fantazji, ale też w pewnym sensie złamanej, pełnej niuansów. Kto z jej najbliższych przyjaciół, znajomych, współpracowników pomógł ci nakreślić ten portret?
To był oczywiście Kazimierz Kutz, który uraczył mnie niejedną anegdotą na temat imprez w SPATIF-ie [restauracji Klubu Aktora przy Alejach Ujazdowskich – przyp. red.]. Albo o całonocnych imprezach i tłumach, które przewijały się przez mieszkanie Dygata. Ważny był również głos Wojciecha Gąssowskiego, który był z Kaliną bardzo blisko.
Ale największą inspiracją okazała się dla mnie perspektywa kobiet, które pamiętały ją jeszcze z lat 60. Zawsze irytowała mnie wytworzona wokół Kaliny narracja, że była podziwiana przez mężczyzn i co za tym idzie, skazana na zawiść zazdrosnych kobiet. Kto znał ją bliżej, ten uważał, że to fałszywe założenie, które do niej przylgnęło.
Z opowieści Barbary Krafftówny czy Anny Górnej wynikało, że Kalina była bardzo dobrą kumpelą – hojną i życzliwą. Ta druga wspominała na przykład, jak Jędrusik pożyczała jej ciuchy, pomagała zrobić makijaż na służbowe spotkania. Kalina miewała swoje humory, bywała kapryśna. Miała też swoje sympatie i antypatie, ale nie znaczy to, że była znienawidzona przez kobiety. A już na pewno nie przez to, że była atrakcyjna i podziwiali ją mężczyźni.
Wokół Jędrusik narastały różne mity. Dyskusja wokół niej toczyła się na abstrakcyjnym poziomie. Była uznawana za najbardziej bulwersującą kobietę w kraju, a z tego, co wiem, nigdy nie rozebrała się przed kamerą. Takich scen odmówiła ponoć Wajdzie przy "Ziemi obiecanej".
To prawda, nigdy nie miała scen rozebranych. Inne aktorki pokazywały się w filmach nago, ale to ona i tylko ona była kojarzona jako symbol seksu. Niektórym faktycznie mogła wydawać się obrazoburcza – te rozchylone usta, ten dekolt zwieńczony krzyżykiem. Ludzie zarzucali jej zły smak, mówili, że jest wulgarna i rozwiązła, ma potrzebę tworzenia wokół siebie skandalu.
A to tak naprawdę brało z tego, że miała w sobie cechę, która jest przez większość z nas pożądana – po prostu się nie wstydziła. Ani swoich myśli, uczuć, ani swoich potrzeb. Nie cenzurowała się. Nie starała się dopasować się do niczyich oczekiwań, nigdy nie przeprosiła za coś, czego w konkretnym momencie pragnęła. Jednych to pociągało, innych oburzało i peszyło. A moim zdaniem ona była w tym swoim zachowaniu niewinna. Niewinna, w takim sensie, że nie wyobrażam sobie, żeby ta bezwstydność była wykalkulowana. Była sobą – i koniec.
Daniel Olbrychski powiedział kiedyś, że klęła jak szewc, ale potrafiła robić to tak bezkarnie i niewinne, że nikogo, nawet – cytuję – Pana Boga to nie obrażało.
Bo to była tylko ekspresja, a nie agresja, która miałaby kogoś skrzywdzić lub urazić. Kalina język miała dosadny, niewyparzony, ale było to dla niej naturalne i właśnie tę naturalność wszyscy jej przyjaciele akceptowali. Każdy wiedział, że rzucanie najgorszymi słowami było dla niej sposobem wyrażania siebie, swoich emocji.
I to zresztą mocno wybrzmiewa w twoim filmie. Zaskoczyło mnie jednak, że nie ma on wcale charakteru stricte biograficznego. Zamiast opowiadać jej losy od kołyski aż po grób, robisz coś przeciwnego: sięgasz po konkretny wyrywek, krótki epizod z jej życia.
Ja uważam, że filmy, które próbują uchwycić biografię danej osoby całościowo, od narodzin do śmierci, zazwyczaj wpadają w pułapkę konwencjonalnej narracji. Wygląda to tak, że próbuje się w nich przelecieć przez wydarzeniach czyjegoś życia – pokazujemy, że ktoś miał burzliwą młodość, że nie przystawał do rówieśników, potem nagle odnosił sukces, ale też popadał w kryzys i kłopoty.
W skrócie: próbujemy jakoś określić motywacje kierujące bohaterem, ocenić jego postawę. A ja Kaliny właśnie nie miałam zamiaru oceniać. Zależało mi natomiast na tym, żeby znaleźć w jej biografii jeden punkt, który mógłby stanowić esencję jej życia, twórczości i w tym punkcie chciałam trochę z nią pobyć. Wydaje mi się, że w scenie, gdzie Kalina nie ma pieniędzy, żeby zapłacić pani, która u niej posprzątała, zawiera się więcej prawdy, niż gdybyśmy opowiedzieli o jej dzieciństwie.
Dlaczego lata 60.?
Bo jest to czas, w którym ona rozkwitła najbardziej. Kalina występowała wtedy w Kabarecie Starszych Panów, a było to miejsce, gdzie najpełniej było widać ją i jej możliwość. Myślę, że Przybora potrafił najbardziej ją uchwycić – znaleźć w niej liryczność, delikatność, ale też tę żywotność i seksapil; prostotę i wytworność. Nie mówiąc o tym, że te wszystkie piosenki, z których zresztą korzystamy w filmie, były małymi perełkami kunsztu literackiego i muzycznego, każda z nich była skończonym dziełem.
Kalina na pewnym etapie kariery bardzo tęskniła do Starszych Panów, do telewizji, gdzie była niekwestionowaną gwiazdą i czuła się szczęśliwa, bo w kinie nie mogła jakoś znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca. Prawie zawsze była obsadzana w rolach wyuzdanych panienek, kobiet o co najmniej wątpliwej reputacji. A potem była identyfikowana z postaciami, które grała.
No właśnie – oprócz wspomnianego rozkwitu i chwały, pokazujesz, że był to zarazem czas jej upadku. Nagle stała się personą non grata w publicznej telewizji.
Ta historia wydarzyła się naprawdę – faktem jest, że Kalina przestała być angażowana w telewizji, nie wolno jej było pojawiać się w studiu. Nie wiadomo na pewno, czyja decyzja pozbawiła ją wtedy, w najlepszych latach, możliwości pracy. Trudno teraz do tego dojść, co naprawdę się wydarzyło. Czy powodem był jeden z barbórkowych występów na Śląsku, gdzie na dekolcie Kaliny zauważono krzyżyk? Być może. Wtedy był to duży skandal o wymiarze obyczajowym, ale sądzę, że tych powodów mogło być więcej.
Film sugeruje, że powodem mogło być odrzucenie zalotów kogoś z góry.
Ten pomysł podsunął mi Sławomir Shuty, który jest moim kolegą. Siedziałam pewnego dnia u niego w kuchni, zwierzałam mu się z pewnego problemu ze scenariuszem. Zapytał: "czemu szef chce ją wyrzucić z tej telewizji? Chciał ją przelecieć, czy co?". Tak naprawdę ten brutalny punkt widzenia Sławka nagle mnie oświecił, że przecież do dzisiaj w świecie show biznesu takie sytuacje mają miejsce. W scenariuszu założyłyśmy więc swoją interpretację tego, co się stało. Może tak było, może nie. Jedno jest pewne – wyrządzono wtedy Kalinie wielką krzywdę.
Po tym jak Kalina dostała "szlaban", szybko wróciła do gry, ale chyba coraz trudniej było jej znaleźć dla siebie miejsce. Zastanawiałaś się, czy jako artystka czuła się szczęśliwa?
Na pewno nie była do końca spełniona. Po tym, jak została wyrzucona z telewizji, ciągnęła się za nią zła sława, przez co zapewne nie zagrała wielu wspaniałych ról, które powinna była wówczas zagrać.
Z drugiej strony sobie myślę, że były aktorki, które w tamtym czasie stworzyły wybitne kreacje pierwszego planu, uzyskały może na chwilę większe poważanie, a mimo to żadna z nich nie stanowi dziś takiego fenomenu. Żadna nie zapisała się w pamięci ludzi tak, jak Kalina. A czy ona sama była z tym szczęśliwa? Nie wiem, nie chcę i nie potrafię tego ocenić. Nigdy nie chciałam narzucać swoich przekonań.
Zwracasz uwagę na to, że ważny, a może najważniejszy w tym skrawku był związek ze Stanisławem Dygatem. Byli malowniczą parą – burzyli ustalone kanony, szokowali.
To była super para! Myślę, że oni naprawdę szczerze się kochali, mimo że ten związek był inny niż wszystkie inne. Kalina miała romanse, Staś to bardzo przeżywał, ale w końcu się z tym godził i koniec końców on się z niektórymi jej adoratorami nawet potrafił przyjaźnić.
Był to otwarty związek, ale przede wszystkim związek ludzi, którzy byli dla siebie dobrymi przyjaciółmi. W każdej chwili, również tych najtrudniejszych, Kalina mogła liczyć na Stasia i on na nią też. Wzajemnie się rozumieli, liczyli się ze swoim zdaniem, czerpali nawzajem od siebie inspirację. A ludzie, którzy ich znali, twierdzą, że nie spotkali bardziej kochającej, dbającej o siebie pary.
I żyli ze sobą aż do jego śmierci.
Właśnie, to jest coś, co było dla mnie odkryciem w postaci Kaliny. To znaczy, że potrafiła przejść przez życie na własnych prawach, w sposób nieraz brzemienny w skutkach, ale zachowując przy tym więzi z ludźmi, którzy byli dla niej ważni. Była kobietą bardzo namiętną, gwałtowną, nienasyconą i łakomą. Relacje damsko-męskie w jej prywatnym życiu przechodziły różne fazy, zmieniały się z upływem czasu, ale na końcu zawsze zostawała po tym przyjaźń.
A czego jeszcze mogłaś nauczyć się od Kaliny?
Oczywiście, przez tych kilka lat pracy zaczęłam się w niej przeglądać, inspirować. Tak jak powiedziałam, moim odkryciem była ta bezwstydna otwartość. Kalina nie krygowała się ze swoimi uczuciami – jak cierpiała to cierpiała, jak się cieszyła to się cieszyła.
Marysia Dębska, która specjalnie do tej roli przytyła 10 kilogramów, stwierdziła kiedyś, że w gruncie rzeczy dało jej to taki "Kalinowy" luz. Powiedziała mi, że poczuła nagle, że nie musi się kontrolować, że może robić, co chce i nie obwiniać się za to. Tak też było z Kaliną. Brała od życia to, na co akurat miała ochotę. Nie udawało się w jednym miejscu, to odwracała się i szła gdzie indziej. Chciałabym, żeby ten film dodał ludziom takiej właśnie odwagi. Żeby zaczęli żyć może trochę bardziej nonszalancko i odważyli się być sobą.
Katarzyna Klimkiewicz – urodziła się w 1977 r. w Warszawie. Absolwentka Szkoły Filmowej w Łodzi i wychowanka Binger Filmlab w Amsterdamie. Od 2000 r. współpracowała z Telewizją Polską. Jej krótki metraż "Hanoi-Warszawa" zdobył wiele nagród w Polsce i na świecie, a Europejska Akademia Filmowa uznała go za Najlepszy Film Krótkometrażowy 2010 r. W pełnym metrażu zadebiutowała dramatem "Zaślepiona". Jest członkinią Europejskiej Akademii Filmowej.