“Borg/McEnroe” [RECENZJA]: film, po którym chce się grać w tenisa
Nigdy nie miałem słabości do tenisa, bo wydawał mi się dyscypliną sportu dla bogaczy, do których nie należę. Sądziłem, że mógłbym poczuć miętę do kortu, gdybym wżenił się w rodzinę potentatów przemysłu mięsnego lub powołano by mnie na szefa jakiejś rady nadzorczej. Ale mimo zerowego zainteresowania tenisem “Borg/McEnroe. Między odwagą a szaleństwem” oglądałem jak na szpilkach - film w kinach od 27 października.
Dlatego tym bardziej doceniam dobrą robotę, jaką wykonał reżyser Janus Metz. Jego film dla takich tenisowych lamusów jak ja, jest latarnią rozświetlającą mroki niewiedzy na temat - jak się okazuje - fascynującej dyscypliny sportowej.
Björn Borg i John McEnroe rywalizowali ze sobą 22 razy, ale żaden ich wspólny mecz nie był tak emocjonujący, jak finał Wimbledonu w 1980 r. “Borg/McEnroe” jako fabularyzowana (i mocno podkolorowana) opowieść o tym pojedynku i wydarzeniach go poprzedzających, karmi się estetyką przełomu lat 70. i 80. Kostiumograf i scenograf wykonali kapitalną robotę. Kolorowe opaski we włosach, stylowe adidasy i obrandowane ubrania - nasze wszystkie marzenia z Pewexu - nabierają nowego znaczenia.
Głównym bohaterem jest Borg (w tej roli uderzająco podobny do tenisisty Sverrir Gudnason) i to jemu kamera poświęca najwięcej uwagi. To ekscentryczny odludek skrzywiony przez zimne szwedzkie wychowanie, skała, pod którą buzują stłumione emocje. Powściągliwy i neurotyczny. Z kolei jego przeciwnik, grany z werwą przez Shię LaBeoufa, jest ekspresywnym, mówiącym, co mu ślina na język przynosi, bluzgającym sędziego histerykiem, który wije się na korcie jak żmija, gdy piłka nie leci po jego myśli.
Oś konfliktu między Borgiem i McEnroem - poprowadzona nieco schematycznie - sprowadza się do różnicy charakterów. Kto ma większe szanse na sukces: introwertyczny i wytresowany Borg czy ekstrawertyczny, puszczony ze smyczy McEnroe? Ich pojedynek można rozpatrywać w kategoriach psychologiczno-egzystencjalnych: czy warto płacić za zwycięstwo cenę, jaką jest żelazna dyscyplina i uwięzione emocje? I czy można czuć satysfakcję na podium, gdy się tę cenę zapłaci?
Siłą filmu, poza świetnie wyreżyserowanymi, emocjonującymi scenami finalnego meczu, jest pokazanie tenisa jako metafory życia, w którym rywalizują ambicje, marzenia i potrzeba świętego spokoju. “Borg/McEnroe” pokazuje kawałek wielkiej historii sportu, ma bohaterów z krwi i kości, jest uczciwie zagrany i sprawia, że sam mam ochotę chwycić za rakietę, a to znacznie więcej niż oczekiwałem od filmu o tenisie.
Ocena 7/10
Łukasz Knap