Bożena Janicka: Jutro w kinach, ale na razie tylko w Gdyni
Jutro w kinach – ale na razie tylko w Gdyni, na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Są w konkursie również filmy, które miały premierę w ciągu roku, dzielącego nas od poprzedniego festiwalu, ale najbardziej oczekiwane są nowe.
Trudno przewidzieć, czy uda im się to, co tamtym; poruszyć widownię i prawie otrzeć się o Oscara, jak „W ciemności” Agnieszki Holland, spodobać się wszystkim, i paniom i facetom, mimo iż autor wykpił równo obie strony, jak „Baby są jakieś inne” Marka Koterskiego czy odnieść imponujący sukces reklamowy, jak „Sponsoring” Małgorzaty Szumowskiej. A z niektórymi może być tak (bo już bywało nie raz), że uda im się wcisnąć na ekrany dopiero po wielu miesiącach. Ale oczywiście żadnemu nie życzymy, żeby go to spotkało.
W ubiegłym roku festiwal się zmienił, za sprawą nowych, decydujących o tym osób stał się niebywale ambitny: zakwalifikowano do konkursu tylko 13 filmów. W tym roku tyleż samo, czyli wskaźnik ambicji na szczęście się ustabilizował. Na szczęście, bo gdyby rósł i np. co roku kwalifikowano by do konkursu o 2 tytuły mniej, za 6 lat zniknąłby całkowicie problem, kogo nagradzać.
W konkursie głównym znajdzie się 5 już znanych i 8 nowych polskich filmów (ponadto w Panoramie, poza konkursem – 6). Zazwyczaj istnieją powody, by niektóre budziły zainteresowanie już wcześniej. Ze względu na temat, ale nie tylko, przed tegorocznym festiwalem mówiono dużo o dwóch: „Bez wstydu” Filipa Marczewskiego (pełnometrażowy debiut fabularny) i„Jesteś bogiem” Leszka Dawida.
„Uważaj z tym” – przestrzegano Marczewskiego, kiedy zdecydował się opowiedzieć historię zbyt bliskiego związku między rodzeństwem, czyli używając twardego języka seksuologii – kazirodztwa. Reżyser mówi o tym tak: „To zjawisko jest strasznie piętnujące i obciążające. Dlaczego ludzie w to wchodzą, co ich do tego ciągnie?”. To właśnie chciał zrozumieć Marczewski. Są ponadto w „Bez wstydu” dwa ważne wątki poboczne: Romowie i neofaszyści. Słowem film, który nie może pozostawić widza obojętnym.
Nie inaczej będzie zapewne w przypadku „Jesteś bogiem” Leszka Dawida. Bohaterem jest zespół hip-hopowy „Paktofonica”, istniejący w latach 1998-2003 i jego lider, raper Piotr Łuszcz, „Magik”, który w końcu roku 2000, w wieku 22 lat, popełnił samobójstwo. Ale nie jest to film muzyczny, lecz jak mówi reżyser, „Ten film jest po to, by trochę pobyć z Magikiem. Nie ma nic oryginalnego w tym, że człowiek jest samotny, ale w tragedii Magika było coś więcej, nawet nie do końca umiem to wytłumaczyć”.
Równie warte uwagi będą zapewne pozostałe, ale który z trzynastu jurorzy uznają za najlepszy – trudno przewidzieć, a jeszcze trudniej, który potem, w kinach (w przypadku filmów nowych) uznają za taki widzowie. Zresztą spory wokół głównej nagrody są na festiwalach czymś normalnym, a w Gdyni potrafią przybierać postać prawie awantur. Trzy lata temu reżyser „Małej Moskwy” mógł się cieszyć, że zwolennicy „33 scen z życia” pozwolili mu wyjechać z Gdyni cało (no, może trochę przesadziłam), a przed dwoma laty miłośnicy „Domu złego” patrzyli bardzo złym okiem na entuzjastów „Rewersu”. Jak będzie w tym roku – zobaczymy.
Festiwal filmów ambitnych (FFA?) trwa w Gdyni tydzień, natomiast przez cały rok odbywa się w kinach inny – festiwal swojskich filmów komercyjnych. Wzajemnie się ignorują, natomiast w tym roku nastąpił wyłom w tej regule: zdobywca pierwszego miejsca w box-officach pojawił się w programie FPFF. Wprawdzie tylko w Panoramie, ale jednak. Odniósł więc sukces podwójny. Co mu zapewniło sukces kasowy? Wcale nie brak jakichkolwiek ambicji poza komercyjnymi, co w przypadku filmów z tej półki okazuje się zazwyczaj głównym atutem, lecz obecność poczciwych, skromnych, ale prawdziwych wartości. A sukces prestiżowy, jakim jest prezentacja na festiwalu w Gdyni – chyba również one. Bo fakt, że „aktorzy dobrze grają”, jak brzmi najprostsza wersja pochwały rzemiosła, jednak by nie wystarczył. Aktorzy zawsze „dobrze grają”, rzecz tylko w tym, co.
Ten film – to „Listy do M” Mitii Okorna. Trochę z bajki a trochę z życia, trochę wesoły, a trochę smutny, ciepły, ludzki. Jak powiedziałaby pewna Rosjanka, Kławdia Chauchat z „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna – „liudzki”.