Bożena Janicka: ''Rzeź'' Romana Polańskiego
Tytuł filmu może trochę przestraszyć: rzeź – mocne słowo. Lecz nie ma się czego bać, to nie horror, lecz komedia. Jedynym aktem jawnej brutalności jest wrzucenie komórki do naczynia z wodą. W nowym filmie *Polańskiego ofiarą rzezi padają natomiast wszystkie grzeczne miny, odzywki i pozy, z którymi państwo Covan przyszli do państwa Longstreet. Przyjęto ich równie grzecznie, chociaż trochę bardziej powściągliwie.*
17.01.2012 10:05
Pan Longstreet: handluje urządzeniami do łazienek. Pani Longstreet: złośliwy duch kompilacji skłonił ją do napisania książki o konflikcie w Darfurze. Pan Covan: prawnik firmy farmaceutycznej, której właśnie grozi proces, bo wypuściła na rynek lek wyjątkowo szkodliwy. Pani Covan: pracuje w jakimś biznesie.
Państwo C. przyszli do państwa L., bo ich jedenastoletni synek walnął kijem jedenastoletniego synka państwa L. i wybił mu dwa zęby. Chyba jednak mleczne, bo gdyby te, po których następne już nie wyrosną, poprawność polityczna trzasnęłaby chyba wcześniej. Niewiele by pomogło, że dla mamy poszkodowanego chłopczyka to w jej zbiorze zasad – zasada nr 1.
W definicji „poprawności politycznej” można przeczytać, że jest to m.in. „zastępowanie określeń, uważanych za obraźliwe lub zawierających negatywne konotacje bardziej neutralnymi”. Wspaniali aktorzy z filmu Polańskiego – Jodie Foster, Kate Winslet, John C.Reilly, Christoph Waltz – przekonają każdego, że „negatywne konotacje” można wyrazić również na parę innych sposobów. Obie pary rodziców spotykają się więc w duchu poprawności politycznej. Wolą uniknąć otwartej awantury, bo nie wiadomo przecież, kto by wygrał. Ale w konfrontacji z materią, czyli dwoma utraconymi zębami (nawet jeśli były mleczne) duch poprawności nie ma wielkich szans. Śmiech na widowni, który prawie nie milknie jest pochwałą finezji, z jaką pokazano, jak ów duch najpierw słabnie,
a wreszcie znika w ogóle. Był chyba zresztą od początku tylko eleganckim kamuflażem dla innego ducha, brzydszego – hipokryzji.
Niewinne spięcia „na dzień dobry”: czy synek państwa C. był „uzbrojony w kij” czy „trzymał kij”, dlaczego „niektórzy z nas rozumieją wymogi życia w społeczeństwie” – niektórzy, a więc nie wszyscy – to na razie próbne strzelanie. Pierwsze ślepe naboje wystrzeliwane są w stronę wrogiego plemienia, lecz szybko daje o sobie znać pokusa, by korzystając z okazji, strzelić śrutem w cel dobrze znany: własnego męża lub własną żonę. Właśnie teraz, „przy ludziach”, bo taki strzał osiągnie lepszy skutek.
Tak więc żona gospodarza poinformuje gości, że mąż wyrzucił niedawno na ulicę chomika, który tam na pewno zginął okrutną śmiercią, a potem tatuś próbował oszukać dziecko, że chomik uciekł. Natomiast żona gościa, który błysnął fatalnym dowcipem, że ich synek to maniak oświadczy zimno, że jeśli mąż chce, to może wyjść, „nikt go tu nie potrzebuje, bo i tak jest bezużyteczny”. Strona gospodarzy oczywiście nie przegapi okazji i wyciągnie wniosek, że mały przestępca „stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju”, a opowieść o wyrzuceniu zwierzątka przyda się gościom: gospodarz to „morderca chomików”.
Strzela się już ostrymi nabojami, chociaż siedzi się przy stole i je szarlotkę, specjalnie upieczoną na tę okazję według przepisu babci. Rzecz w tym, że im bardziej jedni odsłaniają się przed drugimi, tym łatwiejszym stają się celem i tym lepiej trafiają sami. Wszyscy są na linii ognia, nie wiadomo, skąd padnie strzał i z broni jakiego kalibru. W końcówce będzie już można się odwołać do własnej wiary w wartości Zachodu, rzecz jasna kwestionując cudzą.
Lecz w tym mistrzowskim koncercie gra się na wielu instrumentach: chwilami ujawnia się również solidarność płci. Co zrobią obie żony, kiedy jedna w odruchu wściekłości (mąż bez przerwy odbiera telefony w tamtej zawodowej sprawie) wrzuci mu komórkę do naczynia z wodą, a obaj mężowie poderwą się, by ją ratować? Wybuchną zgodnym śmiechem. Będą się zaśmiewały jak dwie kumpelki, patrząc jak panowie próbują wspólnie, jak dwaj kumple, suszyć topielicę, dając przy okazji pokaz męskiej niezdarności.
Prawdę mówiąc, bardziej bojowe i jadowite są w tym filmie panie, czyli żony i matki. Mężowie i ojcowie - owszem, występują w obronie swojego plemienia, ale trochę niemrawo. Gdyby zostali sami z butelką whisky, która wreszcie pojawiła się na stole, jakoś by się dogadali, chociaż jeden to inteligentny cynik, a drugi dobroduszny misiek. Yasmina Reza, autorka scenariusza, który napisała na podstawie własnej sztuki (reżyser był współscenarzystą) chyba jednak nie jest feministką.
„Rzeź” mogłaby być doskonałą ilustracją kilku uniwersyteckich wykładów. O walce pobudzenia z hamowaniem (na psychologii), o konieczności rozszerzenia pojęcia „poprawności politycznej”, która powinna obowiązywać również wobec cudzych rodzin, bo przecież cudza rodzina to też inna rasa (na politologii), o wątpliwej przydatności pewnych wzorców zachowań, np. „mówmy sobie po imieniu” i niebezpieczeństwie stosowania innych, np. „napijmy się whisky” (na socjologii).
I wreszcie na biologii; to byłby wykład najkrótszy. „Rzeź” ilustrowałaby tezę o zdolności przetrwania żywych organizmów w niesprzyjającym środowisku, na przykładzie Mesocricetus auratus (chomik syryjski). Otóż chomik, który miał zginąć marnie po wyrzuceniu go na ulicę, przeżył. W ostatnim ujęciu filmu ma wielkie zbliżenie, siedzi w trawie na jakimś skwerze i patrzy w kamerę, beżowy i śliczny.