''Brooklyn'': Kocham cię jak Saoirse Ronan [RECENZJA]
Po zobaczeniu zwiastuna można zwątpić, że „Brooklyn” jest czymś więcej niż przeciętnym wyciskaczem łez. Ale pozory mylą, bo dawno nie było na ekranach historii o dojrzewaniu i emigracji, opowiedzianej tak subtelnymi środkami, zagranej na półnutach, nie epatującej nieszczęściem i patosem, a przy tym jednocześnie wzruszającej i zabawnej. Największym atutem tego filmu jest *21-letnia Saoirse Ronan, która wzbiła się na wyżyny swojego talentu.*
Na „Brooklyn” szedłem do kina niechętnie. Miałem w pamięci ckliwą „Imigrantkę” sprzed dwóch lat o niedolach Polki w Ameryce, zagranej z bólem przez Marion Cotillard, która spotyka na swojej drodze złoczyńców, próbujących sprowadzić ją na manowce. Na szczęście tym razem jest inaczej. Dla młodej Ellis Lacey wyjazd z Irlandii do Ameryki to wybór, nie konieczność. W rodzimym kraju nie było dla niej perspektyw – skryta, raczej spolegliwa dziewczyna nie miała szans na społeczny awans. Nowy Jork stanie się dla niej szansą na „wyrwanie się”, spróbowanie czegoś nowego.
Nazwisko reżysera Johna Crowleya jest nieznane większości widzów, ale na pewno warto zwrócić uwagę na scenarzystę Nicka Hornby’ego, odpowiedzialnego za sukces takich tytułów jak „Był sobie chłopiec” czy „Była sobie dziewczyna”, charakteryzujących się niespiesznym rytmem i lekką, ale przy tym niepłytką fabułą. Podobnie „Brooklyn” opowiada o drodze do dojrzałości bohaterki, której brakuje pewności, urody i przebojowości. Nie ma nic do powiedzenia, boi odezwać się do nieznajomych. Emigracja w jej wypadku będzie oznaczała konieczność wyjścia z siebie, odcięcia się od rodziny i ówczesnej zaściankowej Irlandii. W zadomowieniu się pomoże jej sympatyczny i równie skryty co ona Włoch, w którym zakochuje się z wzajemnością.
Ale „Brooklyn” nie ogranicza się do romansu. Kluczem do sukcesu jest ciekawy zabieg: klasyczna opowieść o emigracji została nakręcona środkami właściwymi dla filmu drogi, w którym ważniejszą rolę od punktów zwrotnych pełni proces - otwarcie się bohatera na to, co nowe - a tym właśnie dla Ellis jest wyjazd do Ameryki.
Film skupiony na jednej bohaterce był bardzo dużym wyzwaniem dla 21-letniej Saoirse Ronan. Mamy kolejny dowód na to, że kamera po prostu kocha się w jej magnetycznym spojrzeniu, podobnie zresztą jak kostiumografowie, którzy z pieczołowitością dobierali kostiumy do jej szmaragdowych oczu. Rola Ellis wymagała od niej odtworzenia szerokiego wachlarza stanów emocjonalnych. Od żałoby do zakochania. Ronan zagrała koncertowo bez fałszywej nuty i należy jej się każda nagroda, choćby i Oscar, do którego jest nominowana w tym roku.
Nie sposób nie zwrócić uwagi na fenomenalną robotę scenografów i zdjęcia. Dbałość o szczegół w „Brooklynie” przypomina koronkową robotę twórców „Mad Men”, a to duże osiągnięcie. Podsumowując ,”Brooklyn” to nietuzinkowy, lekki i mądry film o wchodzeniu w dorosłość, choćby dlatego warto go na dużym ekranie.
Ocena 7/10
Łukasz Knap