''C.K. Dezerterzy'': Film, który zachwycił nawet Wojciecha Jaruzelskiego
Trzydzieści lat temu do polskich kin wszedł film, który z miejsca stał się hitem i jeszcze w roku premiery (1986) ściągnął przed ekrany 7 milionów widzów. - „C.K. Dezerterzy” zapewniają mi niezależność – mówił w Polskim Radiu Janusz Majewski, który nie spodziewał się, że jego dzieło zyska po latach status kultowego. - Ten film wciąż żyje dzięki telewizyjnym powtórkom, mam tego dowody w postaci przelewów bankowych – żartował, zaskoczony jego niesłabnącą popularnością.
Trzydzieści lat temu do polskich kin wszedł film, który z miejsca stał się hitem i jeszcze w roku premiery (1986) ściągnął przed ekrany 7 milionów widzów.
- "C.K. Dezerterzy" zapewniają mi niezależność – mówił w Polskim Radiu Janusz Majewski, który nie spodziewał się, że jego dzieło zyska po latach status kultowego. - Ten film wciąż żyje dzięki telewizyjnym powtórkom, mam tego dowody w postaci przelewów bankowych– żartował, zaskoczony jego niesłabnącą popularnością.
Reżyser śmiał się, że sukces zawdzięcza swoim „czarom z szampanem”; i coś w tym musi być, bo zamiast z represjami ze strony władzy (w końcu otwarcie sobie kpił z propagowanych przez nią zasad i wartości), spotkał się z jej przychylnością. Pochwałę zgarnął nawet od samego Wojciecha Jaruzelskiego.
Podkradziony pomysł
Podobno pomysł na film zrodził się zupełnym przypadkiem, kiedy jeden ze studentów ze Studium Scenariuszowego w Łodzi wyraził chęć przerobienia na scenariusz powieści Kazimierza Sejdy "C.K. Dezerterzy".
Wybór wydawał się dziwny, bo książka została wykpiona przez krytyków, w dodatku przez lata autora posądzano o splagiatowanie "Przygód dobrego wojaka Szwejka" Jarosława Haszka, w dodatku w mierny sposób.
Wykładowca dostrzegł w niej jednak jakiś potencjał i, natchniony przez studenta, napomknął o tym pomyśle Januszowi Majewskiemu. Ten zaś błyskawicznie zasiadł za biurkiem i zabrał się do pracy.
Niespodziewany sukces
Poszczęściło mu się również dlatego, że trafił na odpowiedni okres; publiczność, spragniona kina rozrywkowego, przyjęła film z prawdziwym entuzjazmem. Miano już dość kina moralnego niepokoju, filmów wojennych i propagandowych. "C.K. Dezerterzy" byli niczym świeży podmuch, w dodatku kpili sobie z panującego w kraju kultu armii, wyśmiewali i zaprzeczali propagowanym przez państwo wartościom.
Czary z szampanem
Film kręcono w Polsce (między innymi w twierdzy Modlin) i na Węgrzech. Reżyser śmiał się, że już na samym początku odbył specjalny rytuał, by zaskarbić sobie i swojej ekipie przychylność losu.
- Tknięty szczęśliwym odruchem przyniosłem pierwszego dnia zdjęciowego z domu ogromne naczynie szklane w kształcie kielicha.Wlaliśmy tam kilka butelek szampana i potem wszyscy obecni na planie, aktorzy, statyści, do najmłodszego elektryka, musieli wypić łyk za pomyślność filmu. Mimo wesołego nastroju wszyscy byliśmy jakoś wewnętrznie skupieni, wręcz wzruszeni – cytuje słowa reżysera magazyn Retro. - Mogło to wyglądać jak jakaś tajemnicza, sekretna komunia, jak obrzęd zjednoczenia się grupy ludzi dla osiągnięcia zamierzonego celu, chociaż był to tylko toast.
Węgierski dobrobyt
Majewskiemu zależało na zgromadzeniu światowej obsady, ale udało mu się namówić do współpracy tylko Węgrów.Z radością zabrał ekipę za polską granicę, a pracę na węgierskim planie filmowym wspominał z prawdziwą przyjemnością. Chwalił dostępność towarów, luksusowy hotel, w którym mieszkali, i panujący w kraju dobrobyt (chętnie powtarzano żart: „Już niedługo w Polsce będzie jak na Węgrzech, na Węgrzech z kolei będzie jak w Szwecji, a w Szwecji jak nigdzie”).
- W sklepach wszystkiego było w bród. Zwłaszcza delikatesowe sklepy spożywcze oferowały towary dawno u nas niewidziane, w ogromnym wyborze i relatywnie niedrogie.* Używaliśmy więc sobie na całego, jedliśmy świetne kolacje w pięknych restauracjach, piliśmy dobre trunki*– cytuje słowa reżysera Retro.
Nie narzekali też na towarzystwo; zwłaszcza kiedy w tym samym hotelu zatrzymały się panie z polskiego zespołu tanecznego.
- Jak wspomina reżyser, intensywne życie towarzyskie sprawiło, że mężczyźni z jego ekipy wyglądali przy śniadaniu "jak grządka sałaty" – czytamy w magazynie.
Węgierska burda
Na problemy w Węgrzech polska ekipa natrafiała rzadko – i tyko raz zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie. Trwały wówczas zdjęcia na dworcu, który na jakiś czas zamknięto. Przed nieczynnym budynkiem zaczął się gromadzić zbulwersowany tłum.
- Ludzie coś krzyczeli. Polacy od tłumacza dowiedzieli się, że najczęściej padały zdania w stylu „Znowu robicie jakiś gówniany węgierski film? Marnujecie nasze pieniądze"– czytamy w magazynie Retro.
Okazało się, że Węgrzy mieli do swojej rodzimej kinematografii stosunek, łagodnie mówiąc, mało pozytywny. Ale kiedy powiedziano im, że na dworcu pracuje ekipa z Polski – agresja tłumu minęła, a protesty błyskawicznie ucichły.
Pochwała Jaruzelskiego
Majewski martwił się trochę, jak film zostanie przyjęty przez władzę, ale okazało się, że jego obawy były płonne.Władza albo „C.K. Dezerterów” nie zrozumiała, albo... nie chciała zrozumieć.* Magazyn _Retro_ przytacza rozmowę, do jakiej doszło podczas spotkania Jaruzelskiego z ekipą filmową.*
- Na spotkaniu z filmowcami generał Wojciech Jaruzelski powiedział do reżysera: „Ależ pan sobie użył na wojsku. Na szczęście nie było to nasze wojsko”. Na to jeden z siedzących przy stole filmowców wyprowadził generała z błędu: "Panie generale, przecież c.k armia to symbol wszystkich armii świata. On sobie żarty stroi z ducha każdej armii”. Na to generał uśmiechnął się dobrodusznie i po ojcowsku pogroził filmowcowi palcem: „No, no. Niech pan nie donosi”.
(sm/gb)