Cezary Pazura: Pojedynek komików
Na ekranach światowych kin triumfy święci film *„Na tropie Marsupilami”. Do Polski ta najnowsza francuska komedia, w której Cezary Pazura użycza głosu świetnemu Jamelowi Debbouze, zawita już 28 września. Aktor opowiedział nam o tym, jak wypadł ich filmowy pojedynek na ekranie i czy nadal wierzy w bajki.*
- Kiedy usłyszał Pan po raz pierwszy słowo „Marsupilami”, to…?
Nie wiedziałem, o co chodzi. Pytam, co to jest „Marsupilami”? Okazuje się, że nikt tego nie wie i na tym polega patent na dobrą zabawę. Każdy chce się tego dowiedzieć. Co więcej nawet plakat filmowy tego nie wyjaśnia - jest tak zaprojektowany, że widać kawałek ogona, ale i tak nie wiadomo, czy to ogon pumy, geparda, tygrysa, czy kotka. Okazuje się, że gdzieś w dżungli żyje stworzenie, którego nikt nigdy nie widział, jedynie ślady jego łap... I tak właśnie rodzą się legendy.
- Jak ugryźć aktorsko taką historię?
Jako aktor, na szczęście, mam zadanie uproszczone, bo udzielam głosu weterynarzowi i przewodnikowi Pablito, który twierdzi, że widział Marsupilami. Przyznam, że obejrzałem film w wersji francuskiej po to, aby poczuć jego atmosferę. To duże przedsięwzięcie. W tej dżungli jest zabawnie, ciepło, kolorowo. Jest też dużo dzieci i śmieszni dorośli.
- Pablito gra *Jamel Debbouze, francuski komik, znany chociażby z „Amelii”, czy „Asterixa i Obelixa: Misja Kleopatra”. Jak wypadł wasz pojedynek?*
Miałem przyjemność użyczać swojego głosu Jamelowi w „Asetrixie…”. Powiem szczerze, że jest to niezwykła osobowość, paryski koloryt, człowiek wielu talentów, który ma specyficzny sposób grania. Dodaje swoje słowa do dialogów, lekko się zapowietrza albo wpada w potok słów, nad którym trzeba nadążyć. Użyczyć mu głosu jest piekielnie trudno, bo jest energiczny i nerwowy. Składa usta w ten swój „dzióbek” i szeleści (śmiech – przyp. red.). Sztuka polega na tym, że musimy, nie zmieniając sensu wypowiedzi, znaleźć i „włożyć” mu w usta polskie słowa.
- Pana Sid z *„Epoki lodowcowej” to już klasyka gatunku. Jak nie popaść w manierę pracując przy dubbingu?*
Szczerze przyznam, że jeśli chodzi o dubbing to wolę kreskówki, ponieważ tam łatwiej mówić charakterystycznym głosem. Ale ja nie mam takiego szczęścia – każda propozycja dubbingu to nowe wyzwanie, do którego na nowo muszę się przygotować. Nie ma więc mowy o rutynie. Raz użyczam głosu flamingowi, który mówi po hiszpańsku, innym razem pingwinowi, gadającemu ze szwedzkim akcentem. Nigdy nie miałem łatwo w dubbingu, ale za to dobrze się bawię!
- Jakie bajki lubi pana córka, Amelia?
Amelia ma dopiero trzy lata, ale zdecydowanie woli oglądać filmy o zwierzątkach niż o samochodach. Natomiast pierwszy pełnometrażowy film, jaki obejrzała z innymi dziećmi, to był „Wall-E”, o małym robocie, który jako jedyny pozostał na Ziemi. Wybór bajek jest w tej chwili nieprawdopodobny, ale sztuka polega na tym, żeby obserwować dziecko i starać się dobierać bajki zgodnie z jego zainteresowaniami.
- Bajki to opowieści, które mają swoje przesłanie, morał, w których dobro zawsze zwycięża. Dzieci wierzą w bajki. To dobrze?
W „Na tropie Marsupilami” jest tak, jak ja lubię. Od razu wiadomo, kto jest zły, a kto jest dobry. Komu kibicować, za kogo trzymać kciuki no i że dobro zwycięża. Prawda się przebija w tej historii. To jest bardzo pozytywne. Tak powinno być.
- Jak te wartości wdrożyć w życie, żeby nie wyrządzić niechcący więcej szkody?
Trzeba możliwie jak najwcześniej uświadomić dziecko, że to jest kino – pewna wyimaginowana rzeczywistość, która ma niewiele wspólnego z realnym życiem. Dziecko, zwłaszcza małe, nie rozumie, że dinozaury są w bajkach, ale na ulicy ich nie spotka. Musi minąć trochę czasu i za chwilę zrozumie. Nie bójmy się tego. Dziecko powinno od najmłodszych lat wiedzieć, że kino to jest kino, że to jest konwencja, miejsce, w którym wszyscy bawią się w bajki.
- A życie to nie bajka.
A ja zostałem wychowany pod takim bajkowym kloszem. I to zostało mi do dziś – jestem niezwykle naiwny i ufny. Powinienem w wieku 50. lat już wiedzieć, żeby aż tak mocno wszystkim nie wierzyć w dobre intencje…
- Mocno bolał ten pierwszy policzek?
Pierwszy? Cały czas jest pierwszy. Na tym polega naiwność.
- Pan należy do tych aktorów, którzy kochają swoich bohaterów?
Tak. Mam to szczęście, że moi bohaterowie zawsze byli pozytywni, fajni, sympatyczni. Nigdy nie użyczałem głosu negatywnym postaciom, więc nie mam powodu nie lubić swoich bohaterów. To jest szczęście. Jestem farciarzem.
- A jaką rolę odgrywa dziś kino?
Uważam, że kino dziś powinno mieć wartość terapeutyczną – powinno leczyć śmiechem. Życie jest tak nerwowe i pełne stresu, że jeszcze iść do kina i przeżywać jakiś dramat to dla mnie za dużo. Takie filmy jak „Na tropie Marsupilami”powinny być bardziej promowane i z ochotą polecane, bo można się na nim wyśmiać, odpocząć, odreagować i wyjść zadowolonym z seansu.
_**Beata Banasiewicz/AKPA**_