Chwile istnienia
Poznają się na pogrzebie i od pierwszej chwili między nimi iskrzy. On – dziwak i samotnik, sierota zafascynowany śmiercią. Ona – chłopczyca szkicująca robale i fascynująca się ptakami. On ma za przyjaciela ducha japońskiego żołnierza zmarłego podczas II wojny światowej. Ona ma raka i trzy miesiące życia. Razem mają do odkrycia swoją tylko - niezbadaną i najpiękniejszą - pierwszą miłość.
Epitety, jakimi można by określić „Restless” zaskakują, gdy pamięta się, kto jest autorem filmu. Do tej pory Gus Van Sant („Słoń”, „Obywatel Milk”), enfant terrible amerykańskiego kina niezależnego, nie bywał zbyt często uroczy, ujmujący czy magiczny. Nie bywał też naiwny i przewidywalny... Historia Enocha Brae (Henry Hopper) i Annabel Cotton (Mia Wasikowska) ma swój koniec wpisany już w jej początek. Być może dlatego brakuje w niej tych mikro-odkryć, dzięki którym widz czuje, że coraz bardziej zbliża się do najintymniejszego, najprawdziwszego sedna historii.
„Restless” to film klasycznie, ale doskonale zrealizowany. Ogromną rolę odgrywają tu pastelowe, pocztówkowe zdjęcia Harrisa Savidesa (stały współpracownik Van Santa, znany także m.in. z „Somewhere – między miejscami” i „Amerykańskiego gangstera”) i klimatyczna, współczesna muzyka Danny'ego Elfmana („Alicja w krainie czarów”, „Chicago”). Wszystkie składniki filmowej mikstury konsekwentnie składają się na klasyczny młodzieżowy dramat obyczajowy „ze smaczkiem”. Całości dzieła dopełnia doskonała obsada. Nawet tym, których mierzi nadmierna słodycz snutej historii, nie uda się oprzeć urokowi wspaniałej Mii Wasikowskiej. Młoda aktorka, znana m.in. z „Wszystko w porządku” Lisy Cholodenko, po raz kolejny potwierdza nie tylko swój niezwykły aktorski talent, ale też (tu ogromne brawa dla sekcji kostiumów, doskonale oddających charakter bohaterki) zdolność do kreowania na ekranie magii.
Debiutujący w kinie syn zmarłego niedawno Dennisa Hoppera, Henry, choć powierzona mu misja jest nieco mniej wymagająca, także staje na wysokości zadania. Tym występem młody, charyzmatyczny aktor pokazuje, że jeszcze będzie o nim głośno.
„Restless” nie jest filmem dekady, roku, nie jest też filmem sezonu. Nie jest filmem, który zmienia życie. Jest natomiast nieodparcie czarownym kawałkiem małego, przyjemnego kina. Ma w sobie bezpretensjonalną bezpośredniość i uniwersalizm, które pozwalają poczuć bliskość z bohaterami. Mimo nagromadzenia trudnych tematów, to również film przyjemny. A dla tych, którym historia postaci przypomni choćby ułamek ich własnego doświadczenia, będzie też najprawdopodobniej do głębi dojmującym doznaniem.