Clint Eastwood: żywa legenda kina nie myśli o emeryturze
31.05.2016 | aktual.: 22.03.2017 10:56
Sam mówi, że to przesada i duby smalone wygadywane przez jego matkę, ale ponoć od razu po narodzinach ważył sześć i pół kilo, przez co pielęgniarki na oddziale położniczym jednego ze szpitali w San Francisco ochrzciły go „Samsonem”.
Problem z Clintem Eastwoodem polega na tym, jak tłumaczył ponoć Burt Reynolds, że legenda kina nawet nie zdaje sobie sprawy ze swojego ikonicznego statusu. Sam zainteresowany powtarza, że obchodzi go nie gwiazdorstwo, a aktorstwo. I, naturalnie, reżyseria. Bo o ile krytycy często krzywili się, patrząc na niego na ekranie (nawet Sergio Leone powiedział, że Eastwood dysponuje wachlarzem jedynie dwóch min: w kapeluszu i bez), tak odkąd na dobre rozsiadł się po drugiej stronie kamery, chętnie ściskają mu dłoń.
Z czterema oscarowymi statuetkami, kilkudziesięcioma znakomitymi filmami na koncie i paroma kultowymi już rolami jest jedną z najwybitniejszych postaci kina.
Kowboj, polityk i nieprzeciętna osobowość, ale również ogarnięty obsesją na punkcie wyglądu playboy, któremu z taką samą łatwością przychodziło uwodzenie publiczności, co pięknych kobiet.
Samson z Kalifornii
Sam mówi, że to przesada i duby smalone wygadywane przez jego matkę, ale ponoć od razu po narodzinach ważył sześć i pół kilo, przez co pielęgniarki na oddziale położniczym jednego ze szpitali w San Francisco ochrzciły go „Samsonem”.
Ten niemal dwumetrowy gigant o szerokich barach i silnych dłoniach emanujący zwierzęcym magnetyzmem przyciągał uwagę już jako młodzieniec. Jednak nie jest tajemnicą, że choć zawsze wyglądał dobrze, to po śmierci ojca na początku lat 70., aktor popadł w prawdziwą obsesję na punkcie zdrowego trybu życia, odżywiania i ćwiczeń. Efekty są widoczne do dziś, mimo podeszłego wieku gwiazdora.
Choć namawiano go na aktorstwo, nie chciał o tym słyszeć, parając się różnymi dorywczymi robotami. Lał benzynę na stacji benzynowej, harował jako strażak, ratownik i sprzedawca, woził graczy wózkiem na polu golfowym od dołka do dołka. A potem o chłopaka upomniała się armia.
Urodzony w czepku
Silny, zdrowy i przystojny jak sam diabeł trafił jednak nie na koreański front, ale... na basen, gdzie przydzielono go jako instruktora.
Kolega Eastwooda ze szkolnej ławy nie wyklucza, że uniknął ganiania z karabinem po dżungli, bo udało mu się poderwać córkę wysokiego stopniem oficera, która uratowała mu skórę. Cóż, jeśli to prawda, był to pierwszy spektakularny podbój miłosny przyszłego laureata Oscara.
Nie był to jednak koniec przygód szeregowca. Kiedy wracał na przepustkę do domu, samolot, którym leciał, spadł do oceanu. Pięciokilometrowa odległość od brzegu nie stanowiła jednak dla wytrawnego pływaka żadnego wyzwania.
Move'em on, head'em up, Rawhide!
Los upomniał się o Eastwooda na początku lat 50., kiedy został zauważony przez pracownika studia Universal i zaproszony na rozmowę. Osobom decyzyjnym średnio spodobał się ten mamroczący pod nosem typ z przymrużonymi oczami, a jego umiejętności aktorskie uznane zostały za mierne.
Ale kontrakt młody amator jednak podpisał, choć na jego mocy miał odbyć stosowny kurs przygotowujący go do pracy w zawodzie.
Przez lata grywał ogony gdzie się dało, po czym w 1958 roku otrzymał dużą rolę w westernowym serialu „Rawhide”, gdzie wytrwał, pomimo spędzanych regularnie dwunastu godzin na planie przez sześć dni w tygodniu, aż do ostatniego odcinka wyemitowanego siedem lat później. A stamtąd trafił na drugą stronę oceanu, na Półwysep Apeniński.
Człowiek bez imienia
Eastwood, mając już serdecznie dość serialowego Rowdy'ego, uśmiechniętego kowboja bez skazy, bez gadania przyjął rolę tajemniczego rewolwerowca, którą przedstawił mu włoski reżyser Sergio Leone.
Kopcący cygara antybohater (Eastwood sam to rozwiązanie zaproponował, choć nigdy nie palił) pojawił się później na ekranie jeszcze dwukrotnie. Tak zwana „trylogia dolarowa” przyniosła aktorowi sławę po obu stronach Atlantyku. Przyszły pierwszy twardziel amerykańskiego kina uniezależnił się na tyle, że mógł dyktować warunki. Założył też własną firmę producencką, a potem został reżyserem
Szedł jak burza, kreując niezapomniane role w filmach wojennych, westernach i akcyjniakach. Nie raz powinęła mu się noga, ale Clint parł naprzód niczym taran, a cytaty rzucane półgębkiem przez Brudnego Harry'ego do dziś należą do najchętniej powtarzanych. Mógł sobie nawet pozwolić, po rezygnacji Seana Connery'ego, na odrzucenie roli Jamesa Bonda i odmowie zagrania Supermana (bo jak stwierdził, był już za stary).
Mąż mierny i niewierny
Studiując miłosne przygody Clinta, które przyciągały swojego czasu tyle samo uwagi prasy, co jego filmy, można by sądzić, że kobiety same wskakiwały mu do łóżka. Nie byłoby to wcale dalekie od prawdy, ale i jemu trudno było którejś przepuścić. Dość powiedzieć, że jego pierwsze dziecko, córka Kimber, o której świat dowiedział się przeszło dwie dekady po jej narodzinach, była owocem romansu.
Żona powiła mu Kyle'a i Alison dopiero parę lat później. Praktycznie całą jego biografię znaczą kolejne powroty i rozstania, a to bodaj najbardziej spektakularne to sądowa batalia z Sondrą Locke. Para spędziła razem 14 lat – Locke formalnie była w tym czasie zamężna, choć jej małżonek deklarował się jako gej – na planie i poza nim. Któregoś dnia Eastwood podczas nieobecności aktorki zmienił w domu zamki i spakował jej rzeczy. Tak wyglądał nędzny koniec gorącej miłości.
Do niedawna Eastwood związany był z młodszą od niego o 35 lat dziennikarką Diną Ruiz (na zdjęciu), która w październiku 2013 roku wystąpiła o rozwód. Od tej pory widywano go z paroma nie mniej urodziwymi kobietami.
Strzały w dziesiątkę
Dzisiaj Clint Eastwood to, powtórzmy, żywa legenda kina. Odniósł jeszcze większe sukcesy – jeśli mierzyć je w Oscarach – na polu reżyserskim niż aktorskim, co jest osiągnięciem niebywałym.
I choć jego ostatni film, „Amerykański snajper” (czytaj recenzję)
, budził kontrowersje natury politycznej, historia żołnierza Chrisa Kyle'a przyciągnęła do kin tłumy. Republikanie przyklasnęli, Demokraci kręcili z niedowierzaniem głowami na czarno-białą wizję wojny, jaką odmalował niemyślący o emeryturze reżyser.
On sam powtarza z uporem, że jest przeciwko interwencjom zbrojnym swojego kraju, a Ameryka postępuje nierozważnie, stawiając się w roli światowego żandarma. Ba, Eastwood od lat nawołuje o ograniczenie dostępu do broni palnej, a pomyśleć, że przy premierze „Brudnego Harry'ego” oskarżano go o zapędy faszystowskie.
Kiedy nie spędza dni na planie, gra w golfa – teraz to jego wożą wózkiem po polu – lata helikopterem i relaksuje się w swojej posiadłości w niedużym kalifornijskim miasteczku Carmel-by-the-Sea, którego był kiedyś burmistrzem. Politykę porzucił jednak na dobre, bowiem uznał, jak na kowboja przystało, że nie zamierza bratać się z ludźmi, których ma w poważaniu.
I, co tu dużo mówić, była to decyzja trafiona.
Bartosz Czartoryski