"Coś za mną chodzi": Od zombie-zera do milionera
Przypadek *"Coś za mną chodzi" – produkcji, której seanse w USA są wyprzedane do ostatniego miejsca – udowadnia, że w horrorze małe potrafi być piękne i… diablo zyskowne. Przełomowy film grozy Davida Roberta Mitchella, mimo niewielkiego budżetu, podbija serca miłośników gatunku pomysłem, klimatem, "elegancką formą i niebanalną fabułą".*
19.03.2015 09:51
I czyni to równie skutecznie – jak finansowi rekordziści z przeszłości – wiedźma z Blair, „Piła”, bądź kultowe i wciąż wiecznie żywe trupy George’a A. Romero.
Kiedy w 1968 roku Romero zaczynał zdjęcia do „Nocy żywych trupów”, miał do wydania 114 000 dolarów, a budżet nie pozwalał mu nawet na opłacenie statystów. Ci, za wkład w powstanie filmu, otrzymali gażę w wysokości jednego dolara i koszulkę z napisem „Byłem zombie w 'Nocy żywych trupów'”. Podobne zabiegi i finansowa ekwilibrystyka pozwoliły domknąć projekt. A koniec końców przyniosły twórcom zysk rzędu… 42 milionów dolarów!
Czarno-biały zombie klasyk otwiera listę horrorów, które bez wsparcia dużych wytwórni i walizek pełnych pieniędzy odniosły imponujący sukces finansowy. A przy tym zyskały coś, na czym twórcom zależało równie mocno (o ile nie mocniej) – sławę, uznanie i status kultowości. Jednym z nich jest „Halloween” – slasher/horror napisany przez Debrę Hill i wyreżyserowany przez Johna Carpentera. Zrealizowany w 1978 roku obraz zapisał się w historii jako jeden z rekordzistów kina niezależnego. Wyprodukowany za 300 000 dolarów zarobił na świecie 70 milionów dolarów – po uwzględnieniu inflacji – odpowiednik dzisiejszych 250 milionów! Przy okazji historii psychopatycznego Michaela Myersa warto przywołać też inną kwotę. Chodzi o słynne 1,98 dolara – wartość, za jaką nabyto zabawkową maskę Kapitana Kirka ze „Star Treka”. To ona po drobnych zmianach zamieniała się w znak rozpoznawczy serii oraz samego mordercy z Haddonfield.
Poprzez „Halloween” i późniejszy „Ostatni dom po lewej” docieramy do czasów bardziej współczesnych. A tu czeka nas… las i okryta złą sławą wiedźma. „Blair Witch Project” był zjawiskiem. Kamień milowy horrorystycznego mockumentary w 1999 roku przebojem podbił serca widzów. Nie wspominając o portfelach. Historia studentów, którzy uzbrojeni w kamery udają się w leśne ostępy Burkittesville, przy budżecie 750 000 dolarów (w zależności od źródła), zarobiła ćwierć miliarda „zielonych”.
W 2004 roku ostre wejście w światowy box office zanotowała „Piła”. Produkcja Jamesa Wana, tworzona z myślą o dystrybucji na DVD i kosztująca „jedyne” 1,2 miliona dolarów, w oszałamiającym tempie zarobiła 55 milionów. Przy sequelu do kas producentów spłynęło kolejne 87 milionów, a łączne zyski siedmioczęściowej serii już dawno przekroczyły pół miliarda dolarów. Chlubną tradycję zyskownych franczyz kontynuowało „Paranormal Activity”. Utrwalenie na kamerze aktywności z zaświatów kosztowało filmowców 15 000 dolarów. Stawka, która nawet mistrza Romero mogłaby wprowadzić w zakłopotanie, finalnie przerodziła się w 193 000 000 dolarów i dała początek dochodowemu cyklowi. Sześć lat później kieszenie twórców napełniła „Noc oczyszczenia”. Wyprodukowana za 3 miliony dolarów krwawa dystopia zeszła z ekranów z zyskiem 89 milionów.
I tak docieramy do „Coś za mną chodzi” – cichego zwycięzcy amerykańskiego box office. Każda z kopii filmu zarobiła w miniony weekend w USA 40 750 dolarów, dwukrotnie przebijając wynik disnejowskiej superprodukcji „Kopciuszek” (18 219 dolarów na kopię). Jeden z najlepszych i najoryginalniejszych horrorów XXI wieku od piątku 13-stego jest grany także w Polsce. Tu dotarł do TOP 10 najchętniej oglądanych filmów w kraju. Podbijając serca widzów tym, co jako horror robi najlepiej: straszy, przeraża, a przy tym zbiera znakomite recenzje. „To jeden z najlepszych filmów grozy, jakie powstały w ostatnich latach”, „rewelacyjny i oryginalny”. „Bije na głowę większość współczesnych horrorów”. „Takie kino się ceni!” – czytamy w publikacjach w krajowej prasie i internecie.