Czyściciele internetu, czyli jak Filipińczycy cenzurują treści w sieci
Dzielić się wszystkim z każdym – takie obietnice składał kiedyś Mark Zuckerberg. Facebook miał działać bez ograniczeń. Jest zupełnie inaczej. Internet wcale nie jest taki wolny, jak nam się wydaje. Cenzuruje nas nawet 30-latka z Filipin.
17.09.2018 | aktual.: 19.09.2018 18:12
- Wyjaśnili nam, co będziemy oglądać, jakie otrzymamy narzędzia i czego możemy spodziewać się w tej pracy – mówi jedna z bohaterek filmu "Czyściciele internetu". – Pamiętam, że z miejsca miałam ochotę to rzucić. Najbardziej szokującą rzeczą, jaką zobaczyłam, była dziewczynka zaspokajająca mężczyznę. Była praktycznie naga, a miała jakieś 6 lat. Poszłam do przełożonego i powiedziałam, że nie mogę tego robić. Naprawdę nie mogę. Nie mogę oglądać dzieci. Ale on powiedział, że mam to robić, bo na tym polega moja praca i podpisałam umowę – opowiada młoda dziewczyna.
Moritz Riesewieck i Hans Block stworzyli film dokumentalny opowiadający o pracy moderatorów, "cyfrowych śmieciarzy". Pięciu pracowników zdradza, jak od kulis wygląda cenzurowanie treści w sieci. "Czyściciele internetu" wędrowali już po wszystkich najważniejszych festiwalach w Polsce i na świecie. Dopiero teraz trafi do kin. Niesamowite, wręcz przerażające historie ludzi, którzy mogą śmiało powiedzieć, że widzieli w sieci największe okropieństwa.
To musi zostawić ślad na psychice
Nie wszyscy chcą pokazać swoją twarz. Część jednak decyduje się pokazać przed kamerą i otwarcie opowiedzieć o tym, co przeżywa w pracy i jak od praktycznej strony wygląda wolność w sieci. Wolność zresztą wydaje się śmiesznym, a może i tragicznym terminem po obejrzeniu "Czyścicieli". Riesewieck i Block jako pierwsi dotarli do pracowników firm zatrudnianych przed wielkie korporacje z Doliny Krzemowej w Stanach. Skupiają się szczególnie na historii pięciu Filipińczyków. Facebook, YouTube czy Twitter zatrudniają tysiące moderatorów w kilku krajach. Nie jest wielką niespodzianką, że zlecenia trafiają szczególnie do krajów biednych czy tych rozwijających się. Tania siła robocza. A za każdą osobą, którą zatrudniają korporację, stoi inna historia.
- Praca jako moderator treści pozwala nam przeżyć – mówi cytowana na początku dziewczyna. Przyznaje w filmie, że jej rówieśnicy kończyli na ulicy. Jedynym zajęciem, jakie im zostawało, było zbieranie śmieci. Mówi, że zawsze się tego bała. Dziś sama zbiera śmieci, ale w interencie.
- Najgorszym możliwym błędem, jest zatwierdzenie nagiego zdjęcia. Cycki albo męskie genitalia są niedopuszczalne – mówi inna kobieta. Jej praca to misja. Filmowcy pokazują ją najpierw przy biurku w zaciemnionym pokoju, potem idą za nią z kamerą do świątyni, w której gorliwie się modli. Opowiada o początkach swojej pracy. Najpierw wszyscy musieli przejść szkolenie z tego, co dokładnie podlega moderacji i jakich treści nie mogą przepuścić. Ale kobieta mówi też o dodatkowych szkoleniach, na których przybliżano im różne "terminy z zakresu seksu".
- Musieliśmy rozróżniać treści. Musieliśmy rozróżniać słowa określające w języku angielskim "cycki" czy "cipka". Nie znałam wtedy tych określeń. Byłam dość niewinna. Potem doszły zabawki dla dorosłych. Określenia typu „korki analne”. Nie wiedziałam, co to takiego – wspomina. – Nie byłam przyzwyczajona do takich widoków. W nocy śniły mi się męskie genitalia. Różnego typu genitalia. Nie było łatwo. Ale wkrótce to była taka moja wstydliwa przyjemność – opowiada. Ta kobieta "specjalizuje się" w usuwaniu treści pornograficznych.
W filmie wypowiadają się też osoby, które codziennie przez 8 godzin pracy usuwają zdjęcia z dziecięcą pornografią, zdjęcia torturowanych więźniów, ofiar terroryzmu, wojen na Bliskim Wschodzie. Jest też scena, w której jeden z moderatorów opowiada o tym, jak przez kilkadziesiąt minut oglądał razem z innymi użytkownikami mężczyznę, który chciał popełnić samobójstwo i transmitował to w sieci. Moderator nie mógł nic zrobić. Według reguł, dopóki ta osoba faktycznie nie targnęła się na swoje życie, nie można ruszać takiej transmisji. – Baliśmy się, że naprawdę to zrobi. Ostatecznie powiesił się. Odepchnął krzesło. Jeszcze się szarpał, ale miał złamany kark
Nagi Trump i wojny dżihadystów
"Czyściciele internetu" to nieoczywista produkcja, a twórcy próbują ugryźć temat od kilku kluczowych stron. Po pierwsze najciekawiej prezentują się historie poszczególnych moderatorów. Jedna dziewczyna opowiada przerażona, że właściwie nie wie, dlaczego jeszcze nie zrezygnowała z pracy, pomimo myśli samobójczych. Inny chłopak porównuje się nawet do prezydenta Filipin, Rodrigo Duterte. Prezydent znany jest ze swoich kontrowersyjnych wystąpień. Duterte prowadzi otwartą wojnę z narkomanami i przestępcami. Mówi, że jedynym sposobem, by się ich pozbyć, jest mordowanie. I ten moderator w filmie chce być takim cyfrowym Duterte. Strażnikiem "czystości" sieci.
Twórcy stworzyli film z prawdziwych rozmów z moderatorami. Dotarli tam, gdzie jeszcze nikt nie był z kamerą. Co więcej, część osób zgodziła się korespondować z nimi mailowo. Ich wiadomości przytoczone są w dokumencie. Jedna mrozi krew szczególnie mocno i na długo.
Odnaleziony przez Riesewiecka i Blocka moderatorów pisze w mailu o koledze z biura: "był mi bardzo bliski. Martwiłem się, dlaczego nie przychodzi do pracy. Powiesił się. Kiedy weszliśmy do jego domu, już wisiał. Specjalizował się w materiałach wideo samobójców. Ciemna strona moderowania treści. Firma zataiła sprawę. Ot kolejny dzień w pracy".
- Gdy masz w życiu coś ważnego, musisz poświęcać część siebie na rzecz tej sprawy. Tak, poświęcam siebie. Zawsze jest jakieś poświęcenie. Zawsze będzie ono częścią życia – mówi z kolei dziewczyna od treści pornograficznych.
Po drugie, co równie ciekawe w filmie, to sprawa tego, jak moderator może odróżniać materiały terrorystów od relacji świadków wojny. Jak ocenić, czy rysunek nagiego Donalda Trumpa z penisem na wierzchu to sztuka czy przekroczenie zasad i zwyczajna pornografia? "Czyściciele internetu" nie omijają też kwestii tego, czy Facebook i Google to rzeczywiście tak neutralne platformy, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka. Moderatorzy, jak pokazane jest w filmie, czasem usuwają konent, który wcześniej firmom wskazują politycy. Z drugiej strony platformy typu Facebook zarabiają na mowie nienawiści i viralowych treściach uderzających wprost np. w grupy etniczne, mniejszości.
Jako przykład eksperci cytowani w filmie podają to, co wydarzyło się z mniejszością Rohingja w Mjanmie. Facebook był i jest podstawowym narzędziem informacji Birmańczyków. Posty, które nawoływały do eksterminacji Rohingja budziły mnóstwo reakcji, generowały potężny ruch. Lajki, zasięgi, udostępnienia – to wszystko przyczyniło się pośrednio do wymordowania tej mniejszości. Ponad milion mieszkańców Mjanmy musiało uciec do Bangladeszu. Jak wyglądałaby masakra w Rwandzie, gdyby te lata temu dostępny był Facebook czy Twitter? Gdyby dwa nienawidzące się plemiona dostały jeszcze narzędzia do szerzenia nienawiści, jakimi mogą być media społecznościowe? Nawet trudno to sobie wyobrazić.
"Czyściciele internetu" to jeden z ciekawszych filmów dokumentalnych, jaki możemy obejrzeć w tym roku w kinach. Warto się wybrać. Trzeba tylko przymknąć oko na to, co dzieje się na początku filmu.
Atmosfera grozy, kilka ujęć wyglądających jak wstęp do horroru – to mogli sobie reżyserzy podarować. Riesewieck i Block wkładają kij w mrowisko, rozgrzebują prawdziwą stronę internetu, pokazują dramatyczne historie moderatorów, ale na wiele pytań nie dają odpowiedzi. Nikt nie daje rozwiązania, co zrobić, żeby sprawnie kontrolować platformy. To, czy twoja córka zobaczy zdjęcie pozbawionego głowy żołnierza na wojnie zależy więc wciąż tylko od jednego, a w najlepszym wypadku od kilku przypadkowych ludzi po szkoleniach. Automatyczna moderacja? Regulacje prawne? Po "Czyścicielach" jest jeszcze więcej znaków zapytania. Ale trzeba przyznać to twórcom, potrafią namieszać w głowach.
Film w kinach od 28 września.