Dantejskie sceny, czyli droga Zacka Snydera
Pierwsza "Liga Sprawiedliwości" okazała się niewypałem. Ale Snyder i jego fani dopięli swego. Choć reżyser porzucił projekt przed jego ukończeniem, dostał szansę, by zrobić film w zasadzie od nowa. Wkrótce zobaczymy jego wersję.
Zastanawiające, czy Zack Snyder postrzega samego siebie jako swoistego Supermana ze swojego filmu, który powstaje z martwych, żeby twardymi pięściami uporządkować świat. Bo przecież przez ostatnie cztery lata fani amerykańskiego reżysera, który niemal samodzielnie miał stworzyć filmowy świat mogący rywalizować z trzęsącymi box-officem produkcjami Marvela, domagając się krzykiem i postami jedynej ich zdaniem słusznej wersji "Ligi Sprawiedliwości", wyczekiwali Snydera niczym mesjasza. No i się doczekali.
Od 18 marca na platformie HBO GO będzie można obejrzeć nawet nie tyle edycję reżyserską tamtego blockbustera, ile film zmontowany od nowa, z dokrętkami, dwukrotnie dłuższy (cztery godziny!) i wierny oryginalnemu pojęciu. Lecz kto nie śledził uważnie kina superbohaterskiego, może zadawać sobie pytanie, po co te fikołki i jaki sens ma remiksowanie filmu, który przyjęto cokolwiek chłodno oraz wydawanie fury pieniędzy na podobne eksperymenty?
Odpowiedź poznamy niebawem, bo jeśli wyświetlenia będą się zgadzać, a HBO przybędzie subskrypcji, to każdy inny argument przestanie mieć znaczenie. Prześledźmy jednak sensacyjne, śmieszne i straszne losy "Ligi Sprawiedliwości", naznaczone rodzinną tragedią i późniejszym przykrym epilogiem z udziałem Jossa Whedona, który łatał rozgrzebany przez Snydera film.
Długa historia "Ligi Sprawiedliwości" sięga aż roku 2007, kiedy to adaptację komiksu wydawnictwa DC kręcić miał George Miller (ten od "Mad Maxa"), ale pracę wstrzymał strajk hollywoodzkich scenarzystów i ostatecznie projekt zarzucono. Rzecz jasna kwestią czasu było wznowienie prac, jako że tylko triumwirat Batman/Superman/Wonder Woman, do tego z przybocznymi, mógłby powstrzymać tryumfalny pochód Marvela. I tak w 2014 roku machina ruszyła ponownie, prędko jednak zaliczając falstart, bo planowano od razu grzebać przy dwóch częściach filmu, lecz koszta produkcji były tak duże, że zapał Snydera nieco utemperowano.
Historia "Ligi Sprawiedliwości"
Letnie przyjęcie filmu "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości", również wyreżyserowanego przez Snydera, wygenerowało napięcia między autorem scenariusza Chrisem Terrio a szefostwem studia Warner Bros., które zażądało zmian fabularnych. Nie wystarczył im nawet znany i uznany komiksiarz Geoff Johns. Sprowadzono Jossa Whedona, speca odpowiedzialnego nie tylko za sukces "Avengers", ale i kultowe seriale "Buffy: postrach wampirów" oraz "Firefly".
Ten ostatni niebawem stanął za sterami. Snydera załamała bowiem rodzinna tragedia i wycofał się z prac nad filmem po tym, jak jego córka Autumn popełniła samobójstwo. Co zrozumiałe, partnerująca mu od dawna na planie żona Deborah, która od zawsze czuwała nad stroną producencką, poszła jego śladem. Snyder rozpoczął wtedy działalność filantropijną na rzecz przeciwdziałania samobójstwom. Do tej pory zgromadził na ten cel ponad pół miliona dolarów.
Whedon, który wskoczył na jego miejsce, nie miał zamiaru po prostu dokończyć filmu. Dopisał osiemdziesiąt stron scenariusza i rozpoczął kosztowne dokrętki, z których najsławniejsze, a może raczej najbardziej niesławne, były te z Henrym Cavillem. Problem polegał na tym, że ten był już na innym planie i nie mógł zgolić wąsów, które potem musiano usuwać w postprodukcji. Efekt był komiczny. Christopher Nolan po wyjściu z pokazu miał zadzwonić do Snydera i powiedzieć swojemu przyjacielowi, żeby nigdy nie oglądał tego filmu, bo ostała się tam może jedna czwarta tego, co ten nakręcił. Po premierze "Ligi Sprawiedliwości" rozpoczął się festiwal wzajemnych oskarżeń o komercyjne niepowodzenie filmu. Wyciekły nawet plotki, że Snyder, tak czy siak, zostałby wyrzucony, bo jego plany były nie do zaakceptowania, czemu jednak DC zaprzeczyło.
Lecz bodaj najmocniejszym ciosem dla i tak przeklętego już filmu były oskarżenia aktora Raya Fishera (grającego Cyborga) i innych członków obsady pod adresem Whedona, któremu zarzucono nieprofesjonalne zachowanie na planie, nierzadko podszyte nawet rasistowskimi docinkami. Mało tego. Była żona reżysera, identyfikującego się jako feminista, zarzuciła mu hipokryzję i patologiczną niewierność, a aktorki, z którymi pracował na przestrzeni lat, coraz głośniej mówiły o nadużyciach, jakich się dopuszczał. Sam Whedon milczy, a HBO zapewne nieprzypadkowo nie chwali się głośno, kto wymyślił nadchodzący serial stacji, "Nierealne".
A Snyder? Nareszcie ziściło się jego marzenie i, co bezprecedensowe, otrzymał siedemdziesiąt milionów dolarów na realizację "Ligi Sprawiedliwości", raz jeszcze, po swojemu. Bo nie wystarczyło jedynie przemontować istniejący materiał, ale i trzeba było co nieco dokręcić, pogrzebać przy muzyce, poprawić efekty. Czy to się opłaci? Zobaczymy, lecz teraz, kiedy pandemiczne obostrzenia zatrzasnęły drzwi kin, potrzebujemy dużego wydarzenia telewizyjnego, kolektywnego doświadczenia, o które będziemy mogli podrzeć koty. Ze Snyderem to więcej niż pewne.
Zobacz także: Scarlett Johansson i Paul Rudd opowiadają, jak to jest być superbohaterem