RecenzjeDiablica w białych falbanach

Diablica w białych falbanach

Ci, którzy mieli wielkie nadzieje na to, że *Mike Newell nakręci niebanalny film na podstawie klasycznej powieście Charlesa Dickensa wielce się rozczarują. Ci drudzy jednak, którzy liczyli na nową i tylko porządną ekranizację literackiego arcydzieła, mogą zacierać ręce i biec do kin. "Wielkie nadzieje" - wyreżyserowane przez twórcę "Czterech wesel i pogrzebu" (1994) oraz "Harry'ego Pottera i Czary Ognia" (2005) - to spektakularnie piękne, malarskie widowisko rozgrzewające emocjami, które dobrze znamy i udzielające standardowych odpowiedzi na pytania, jakie zadawaliśmy sobie podczas pierwszego zetknięcia z historią Pipa - biednego sieroty, z którego przewrotny los czyni zamożnego dżentelmena.*

06.06.2013 17:32

Mark Newell szczególny nacisk położył tylko na sprawne przepisanie miłosnej historii z kart powieści na kinowy ekran, a nie na ubranie jej w autentyczne emocje. Występujący w głównych rolach aktorzy – Jeremy Irvine jako Pip oraz Holliday Grainger jako Estella – wcielają się w swoje postaci poprawnie, ale nie przekonują mnie, że dotarli do prawdziwych dramatów, jakie w ich dusze wpisał Charles Dickens. Jego bohaterowie to nie pięknie przystrojone manekiny zdolne do grania wyłącznie na jednej nucie, ale ludzie targani emocjami, gryzieni przez nie i podszczypywani, ludzie pragnący wolności i spokoju, wciąż zderzający się z rosnącym murem rozczarowań. W filmie Newella nie uwodzi siła ich charakteru, ale czysto powierzchowne piękno przykurzonej dekoracji, w jakiej się poruszają.

Autorką scenografii jest doświadczona w kreowaniu światów z epoki Caroline Smith ("Parnassus", 2009 i "Powrót do Brideshead", 2008), która stworzyła świetny duet z kostiumografką. Beatrix Aruna Pasztor, ubierająca m.in "Żelaznego rycerza", znalazła doskonały kostium dla oddającej się miłosnej żałobie, ekscentrycznej panny Havisham. Helenie Bohnam-Carter do twarzy w groteskowych strojach, które uwydatniają ekscentryzm grywanych przez nią ostatnio postaci. W filmie Newella jest ona jak pozbawiona serca diablica uwięziona w białych falbanach przydługiej sukienki. Jest też jedynym elementem, który wyrywa się ze świata zaprojektowanego z poszanowaniem dla barokowych światłocieni. John Matthieson fotografuje resztę postaci jakby był Caravaggiem, który za pomocą cienkich strużek światła wydobywa
z mroku smutne twarze.

Ani jednak grama w filmie eksperymentu na miarę takiego, który urzekał w najnowszej ekranizacji "Anny Kareniny" (2012) Joe Wrighta czy nieznacznie drażnił w "Wichrowych wzgórzach" (2011) Andrei Arnold. "Wielkie nadzieje" to film piękny, ale tylko poprawny. Jeden z tych, na które nie zwrócą uwagi widzowie znający powieść Dickensa i szukający jej twórczych interpretatorów odsłaniających nowe wątki, patrzących na miłosne niespełnienie z interesującej perspektywy lub choćby ubierających je w ciekawą formę. "Wielkie nadzieje" Newella to raczej film dla widzów, którzy z historią Pipa i Estelli spotykają się
po raz pierwszy, nie zależy im więc na przeróbkach, ale porządnej pracy odtwórczej. Taką bowiem wykonał zarówno reżyser filmu, jak i jego ambitny scenarzysta, David Nicholls.

recenzjaanna bielakmike newell
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)