Diler z dziecięcego pokoju
Cena, opis, rekomendacje użytkowników. Strona prowadzona przez 19-latka z Lipska nie różniła się niczym od przeciętnego sklepu internetowego. Tyle, że Maximilian S. nazywany też "Kinderzimmer-Dealer", handlował narkotykami. W żadnym tam Darknecie. W sieci dostępnej dla wszystkich.
Jest lipciec 2015 roku. Niemiecka policja wkracza do mieszkania nastoletniego Maximiliana S. Funkcjonariusze podejrzewają, że nastolatek z Lipska wchodzi w skład gangu rozprowadzającego narkotyki.
Ot, kolejny dzieciak, który "bawi się" w handel. Akcja miała być szybka i sprawna. Nie była. Funkcjonariusze nie byli przygotowani na to, co znajdą. Pomiędzy ubraniami, książkami i przyborami szkolnymi chłopak upchnął 314 kg kokainy, ecstasy, LSD, marihuany i amfetaminy. Wartość narkotyków wyceniono na 4 miliony euro.
19-latek trafił do aresztu. Zarzut: rozprowadzenie w Niemczech 600 kg nielegalnych substancji psychoaktywnych. Groziło mu 15 lat więzienia. A co z szajką? Okazało się, że za jednym z najlepiej działających narkobiznesów w historii Niemiec stoi wyłącznie jeden człowiek - nerd z liceum. Na liście jego klientów byli głównie Niemcy, ale odbiorców miał nawet w USA i Australii. Zrealizował niemal 13 tys. zamówień
"Kinderzimmer-Dealer" (w dosłownym tłumaczeniu diler z pokoju dziecięcego) i jego historia, stali się podstawą serialu "Jak sprzedawać dragi w sieci (szybko)". Z jego twórcami - Philippem Käßbohrerem i Matthiasem Murmannem spotykamy się na festiwalu CanneSeries.
Artur Zaborski: Jak dowiedzieliście się o nastoletnim dilerze?
Philipp Käßbohrer: Zaczęło się od artykułu o chłopaku, który sprzedawał w sieci narkotyki, a biuro i magazyn miał w sypialni w domu rodzinnym. To był wielki materiał, na którego główną część składał się wywiad z anonimowym dilerem.
Zanim dziennikarka go przeprowadziła, sama zamówiła u niego narkotyki, żeby sprawdzić, czy te dostawy faktycznie działają. Po kilku dniach od złożenia zamówienia przesyłka z dragami czekała na nią w paczkomacie. Zupełnie jakby zamawiała buty czy spodnie.
Matthias Murmann: Kiedy czytaliśmy ten wywiad, akurat pracowaliśmy w programie telewizyjnym, w którym obalaliśmy największe medialne fake newsy. Ucieszyliśmy się z tego artykułu, bo idealnie pasował do koncepcji naszego programu. Byliśmy stuprocentowo pewni, że historia musi być zmyślona. Zaczęliśmy ją badać.
Od czego zaczęliście?
Käßbohrer: Najpierw zbadaliśmy dokładnie stronę internetową, która wyglądała jak Amazon, tyle że dla nabywców narkotyków. Każdy produkt był zaopatrzony w dokładny opis, miał zdjęcie i specyfikację. Pod spodem znajdowały się też recenzje użytkowników. Żaden scenarzysta by czegoś takiego nie wymyślił!
Jakiego typu komentarze się pojawiały?
Käßbohrer: "To najlepsza kokaina, jaką kiedykolwiek wciągałem", "Ta amfetamina rozkręciła najbardziej sztywnego Sylwestra, na jakim w życiu byłam", "Po tej pigule nie schodziłem z parkietu przez pięć godzin", "Żaden kwas mi tak nie wszedł" - to jedne z wielu opinii, które można było znaleźć.
Komentarze były pisane podobnym językiem jak opinie pod książkami czy filmami. Użytkownicy wypowiadali się o nich, jakby system poleceń działał w obszarze narkotyków od zawsze i nie było w tym nic niezwykłego. Totalny obłęd!
Zamówiliście coś?
Murmann: Oczywiście. Od razu podczas pierwszej wizyty. Za kilka dni odebraliśmy z paczkomatu przesyłkę, w której było dokładnie to, co wybraliśmy. Nie mogliśmy w to wszystko uwierzyć, bo żeby się dostać na stronę narkotykowego sklepu, nie trzeba było schodzić do Darknetu. Ona była na ogólnie dostępnym serwerze. Mogłeś trafić na nią, wpisując do wyszukiwarki hasło typu "sprzedaż narkotyków online".
Jak zapłaciliście za zamówienie?
Käßbohrer: Bitcoinami, które w Niemczech są legalne i traktowane jak waluta [w Polsce bitcoiny są legalne, ale nie mają statusu waluty - przyp. AZ].
Murmann: Przesyłka była wysyłana nie na adres domowy, tylko na jeden z milionów paczkomatów. Nie musiałeś wybierać konkretnego mieszkania. Nawet gdyby na odbiorze przyłapała cię policja, to mogłeś powiedzieć, że przecież nie zamawiałeś tego, co jest w paczce. Nikt nie byłby w stanie udowodnić, że jest inaczej. Bitcoiny są tak skonstruowane, że nie da się wykazać, kto regulował rachunek. Na tym polegał patent nastoletniego handlarza.
No ale stronę założył w jawnej części Internetu. Mimo to nie można go było namierzyć?
Murmann: Chłopak świetnie znał się na informatyce, więc doskonale wiedział, jak umieścić stronę w oficjalnej części Sieci, żeby jej ukorzenienie zaszyfrować na kilka sposobów. W efekcie dotarcie do niego było niemożliwe.
Käßbohrer: Bitcoiny też nie pozwalają ustalić źrodła, z którego przychodzi przelew, więc był praktycznie niewykrywalny. Tyle mu wystarczyło, żeby rozkręcić intratny biznes.
Kiedy myślę o zarabiających na sprzedaży dragów dilerach, do głowy przychodzą mi raczej meksykańskie kartele albo swojscy lokalni gogusie.
Käßbohrer: A tutaj mamy sympatycznego, dość nieśmiałego nerda, z burzą loków i nieodznaczającą się urodą. To chłopaczek, na którego nie zwrócisz uwagi na szkolnym korytarzu.
Musiał być spragniony sławy, skoro zgodził się na wywiad w mediach.
Murmann: Tak właśnie było, to prawda. Choć dziennikarce, która z nim rozmawiała, nazmyślał, że jego "firma" ma kilka departamentów, wśród których najważniejszy jest dział logistyczny. Mówił o pracownikach biura, wymienił ludzi, którzy mieli na niego zasuwać. Rozdmuchiwał swoją historię, jak się dało.
Nie starała się tego jakoś zweryfikować?
Käßbohrer: Wtedy nikt nie wiedział, co się za tym biznesem kryje. To była kompletna zagadka, spektakularna i intrygująca. Po tym wywiadzie diler upewnił się, że rozmówczyni nie ma pojęcia, jak on naprawdę działa. Zyskał przekonanie, że rzeczywiście jest bezkarny.
Kilka tygodni później aresztowała go policja. I dopiero wtedy okazało się, że działał sam. W jego pokoju znaleziono ponad 300 kg narkotyków. Oczywiście rodzice nie mieli nawet cienia podejrzenia o działalności syna.
Jeśłi był tak dobrze zamaskowany, to gdzie popełnił błąd?
Murmann: Najbardziej niesamowite jest właśnie to, że ten młody człowiek przez dwa lata działalności nie popełnił najmniejszego błędu. Nie wpadł na żadnym potknięciu. Co innego nawaliło - chociaż w pewnym momencie działania zamawiał narkotyki wyłącznie u profesjonalistów z Holandii, nie odciął się od niemieckiego dostawcy, który działał w półświatku. Nasz nerd nie do końca wiedział, skąd on bierze dragi, a mimo to nadal zaopatrywał się u niego. Kiedy facet wpadł, doprowadził policjantów do swojego klienta.
Co się stało z naszym drag-nerdem?
Käßbohrer: Trafił do aresztu. Sąd skazał go na siedem lat więzienia. Aktualnie jeszcze siedzi, ale przedterminowo ma wyjść za rok.
Ile zarobił na swoim biznesie?
Käßbohrer: W bitcoinach miał kilka milionów dolarów. Mógł sobie pozwolić, na co tylko chciał. Nikomu nie powiedział o swoim majątku, a naruszył go tylko raz, kiedy zamówił sobie parę modnych butów sportowych.
Jak zareagował, kiedy dowiedział się, że poświęcicie mu serial?
Käßbohrer: Przyszedł do nas.
Jak to przyszedł? Przecież siedzi.
Käßbohrer: Jest osadzony w więzieniu na dość specyficznych warunkach - musiał spać za krat-kami, ale w ciągu dnia mógł wychodzić na wolność, choćby do szkoły. I właśnie wtedy nas odwiedził. Zapytał, jaki mamy pomysł na historię o nim. Opowiedzieliśmy mu z grubsza, co jest w scenariuszu. Po prostu skakał z radości. Zapewnił, że nie może się doczekać, aż zobaczy efekt.
Jak oceniacie jego działanie?
Murmann: To bardzo skomplikowana sprawa. Oczywiście nie namawiamy do brania narkotyków, ale gdy pomyślę sobie o nastolatkach, które, żeby zdobyć dragi na sobotni wieczór, udają się do niebezpiecznych dzielnic w mieście i zadają z Bóg wie kim, to jednak widzę, że on zapewnił im bezpieczeństwo. Mówię to także jako ojciec.
Nie baliście się oskarżeń, że serial nakłania do brania dragów?
Käßbohrer: Nie chodziło nam o to, żeby dawać przestrzeżenia czy kogokolwiek rozgrzeszać. Żyjemy w czasach, gdzie nie trzeba mieć styczności z dragami, żeby skutecznie schrzanić sobie życie - wystarczy zostać patogwiazdą YouTube’a. I te problemy w naszym scenariuszu się znalazły na tym samym poziomie, co wszystkie nielegalne aktywności młodzieży.
Naprawdę nie wydaje mi się, żeby wzięcie ecstasy w sobotni wieczór było groźniejsze niż codzienny patostreaming. Ale nie chcieliśmy tego wartościować na ekranie. Pozostawiliśmy oceny widzom. Od początku zależało nam też, żeby tytuł naszej produkcji był bardzo internetowy - "Jak sprzedawać dragi w sieci (szybko)" brzmi właśnie jak nazwa tutorialu. Takich tutoriali jest w Internecie pełno.
Sami jesteście za czy przeciw sprzedaży narkotyków?
Käßbohrer: To jest złożone pytanie, na które nie da się odpowiedzieć jednym słowem. Na pewno to, co wspieramy, jak możemy, to edukacja. Nie ma nic gorszego i groźniejszego niż złe używanie narkotyków. Wtedy nawet jednorazowa przygoda może się zakończyć dla użytkownika tragicznie. Zwracamy na to uwagę także w serialu.
Murmann: W Niemczech rząd wydał fortunę na walkę z narkotykami, co doprowadziło nie do zmniejszenia ich użycia. Wtedy w naszym kraju pojawiła się dyskusja społeczna na temat tego, czy te pieniądze nie powinny być jednak zainwestowane w edukację i bardziej progresywne formy radzenia sobie z obecnością narkotyków, których nie da się wyplenić.
Käßbohrer: Zawsze znajdą się ludzie, którzy je przygotują i dostarczą. Tak jak w krajach, w których obowiązuje bezwzględna prohibicja, można dostać fatalnej jakości alkohol, tak w państwach, gdzie walczy się z narkotykami na całego, i tak ostaną się najgorszej jakości dragi. Trzeba się za-stanowić, na czym chcemy się skupić - dopieczeniu sprzedającym czy na ochronie kupujących.
Murmann: W przypadku naszego bohatera, lektura systemu recenzji na jego stronie była doświadczeniem zmieniającym patrzenie na sprawę. Przekonaliśmy się, jak wiele dzięki nim zyskali ci, którzy trafili do jego sklepu. Mogli się przekonać przede wszystkim, czy towar jest dla nich bezpieczny. Z drugiej strony nigdy nie zapomnieliśmy o tym, że nadużycie nawet najlepszego jakościowo towaru kończy się dla użytkownika śmiercią. Cholernie skomplikowany problem!
_**Serial "Jak sprzedawać dragi w sieci (szybko)" jest dostępny na Netfliksie.**_