Magazyn WP FilmDo ostatniej chwili wierzył, że pokona chorobę. Zygmunta Kęstowicza nie ma już z nami 10 lat

Do ostatniej chwili wierzył, że pokona chorobę. Zygmunta Kęstowicza nie ma już z nami 10 lat

W marcu mija 10 rocznica śmierci Zygmunta Kęstowicza, który wśród znajomych i współpracowników miał opinię „anioła” i „człowieka z misją”. Aktor z przypadku występował najchętniej w programach telewizyjnych dla najmłodszych, serialach i słuchowiskach, które charakteryzowały się wartością edukacyjną. Przez wiele lat pluł sobie w brodę, że pojawił się w "Stawce większej niż życie" jako czarny charakter. Taka rola stała w sprzeczności z wartościami, jakie chciał promować swoją osobą.

Do ostatniej chwili wierzył, że pokona chorobę. Zygmunta Kęstowicza nie ma już z nami 10 lat
Źródło zdjęć: © East News

Aktorską popularność wykorzystywał do celów charytatywnych. Przez wiele lat angażował się w pomoc chorym dzieciom. Odszedł otoczony miłością najbliższych i obcych ludzi, którzy wiele mu zawdzięczali.

Urodził się 24 stycznia 1921 w Szakach koło Kowna, w dobrze sytuowanej rodzinie aptekarzy. Choć młody Kęstowicz lubił teatr, rodzice naciskali, by skupił się na jakimś bardziej „poważnym” zawodzie. - Aktorstwo wciąż koło mnie krążyło, chociaż rodzice pragnęli dla mnie kariery prawnika – opowiadał w "Życiu Warszawy". - Duży nacisk kładli na wykształcenie. Od dziecka uczyłem się języków, francuskiego, angielskiego. Miałem studiować najpierw na uniwersytecie w Polsce, potem w akademii w Paryżu.

Obraz
© Forum

W 1939 roku Kęstowicz, zgodnie z wolą rodziców, rozpoczął w Wilnie studia prawnicze, ale nigdy ich nie ukończył. Wybuchła wojna. Dla Kęstowicza to był trudny czas. Został zupełnie sam – jego rodziców aresztowano – bez stałej pracy, toteż imał się najróżniejszych fizycznych robót.

- Aż ktoś powiedział, że Teatr Lutnia wystawia "Królową przedmieścia" i potrzebni są statyści – opowiadał w "Głosie Pomorza". - Więc poszedłem na tego statystę, bo pomyślałem, że lepsze to niż kopanie torfu czy rąbanie drzew. W sztuce grała między innymi Hanka Ordonówna, a chórzystką była moja przyszła żona – dodawał.

Nie spodziewał się, że z drugiego planu błyskawicznie awansuje i stanie w świetle reflektorów. A wszystko to zawdzięczał psu Ordonówny.

- Pewnego razu pies Ordonki pogryzł aktora grającego główną rolę – opowiadał. - Odwieziono go do szpitala. Dramat! Teatr był na własnym rozrachunku, więc jeśli nie grano przedstawień, to i nie było pieniędzy, nie było co jeść!

To wtedy reżyser uznał, że nieszczęsnego aktora powinien zastąpić Kęstowicz.

Obraz
© PAP/EPA

W teatrze, mimo braku odpowiedniego wykształcenia i doświadczenia, spisał się świetnie. Nabrał pewności siebie i uznał, że nie wyobraża sobie innego życia niż to na scenie. - I nagle okazało się, że było mi pisane aktorstwo – mówił w "Życiu Warszawy". - Wszedłem w środowisko, które wcześniej podziwiałem na scenie i w domu. Miał nie tylko nienaganne maniery i nieskazitelną prezencję, ale i ogromny urok osobisty. Nic więc dziwnego, że szybko zainteresowała się nim telewizja.

- W tamtym czasie był najprawdziwszym amantem. I najprzystojniejszym aktorem w swoim pokoleniu: blondyn o dużych, niebieskich oczach i ślicznym uśmiechu – wspominała w jednym z wywiadów Ewa Złotowska.

Wkrótce poślubił poznaną w teatrze Krystynę, z którą spędził całe swoje życie. Przyjaciele nie mogli się nadziwić, jak świetnie dobranym i zgodnym okazali się małżeństwem. Tym większe więc było ich zdziwienie, że para nie doczekała się własnych dzieci. Kęstowicz, nawet jeśli żałował, nigdy się nie skarżył. I całe życie poświęcił cudzym dzieciom. Występował w ulubionych programach najmłodszych, „Porze na Telesfora” i „Piątku z Pankracym”, objeżdżał szkoły, rozmawiał z uczniami, odwiedzał ośrodki dla niepełnosprawnych.

- Pankracy bardzo pomagał mi nawiązać kontakt z dziećmi siedzącymi przed telewizorem i tymi, z którymi spotykałem się w szpitalach, aby pomagać małym pacjentom w niełatwych chwilach – mówił w "Życiu Warszawy". - To przynosiło dużą satysfakcję. A gdy pod koniec lat 80. otrzymał nagrodę za swoją pracę zawodową - 100 tysięcy złotych - całą sumę przeznaczył na stworzenie fundacji „Dać Szansę”. Został również członkiem zarządu i komisji rewizyjnej Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci.

W ostatnich latach publiczność pokochała go jako Władysława Lubicza w telenoweli "Klan". A kiedy aktor zaczął podupadać na zdrowiu scenarzyści serialu mocno ograniczyli jego rolę. Ale aktor nie chciał przerywać pracy. W mediach pojawiały się sprzeczne informacje. Jedni twierdzili, że Kęstowicz walczył z chorobą nowotworową, inni zaś, że tak jak jego serialowy bohater, zmagał się z alzheimerem.

Obraz
© PAP

- Pan Zygmunt był bardzo oddany ekipie i ludziom z nim pracującym – mówiła Barbara Bursztynowicz. - My na planie odczuwaliśmy jego przywiązanie jako ojca i dziadka. Ta rola była mu bardzo bliska, ogromnie ją przeżywał, podobnie jak to, co się działo w serialowej rodzinie.

Stale też występował w audycji radiowej „W Jezioranach”. - Tę rolę ojca rodziny w jakimś sensie przyjął również na planie radiowym – mówił scenarzysta Andrzej Mularczyk.

Obraz
© AFP

Do ostatniej chwili wierzył, że pokona chorobę. *- Na Suwalszczyźnie, gdzie jeżdżę na urlop, zobaczyłem, jak staruszka pod kościołem żegna się na mój widok. Spytałem: "Dlaczego?". „Żeby pan tylko wyzdrowiał!”, odpowiedziała *– wspominał w 2004 roku w wywiadzie dla "Faktu".

Zmarł 14 marca 2007 roku. Miał 86 lat. - To anioł, nie człowiek. Serce, łagodność, życzliwość. I wszystko prawdziwe, a nie udawane, nie sztuczne, jak u wielu ludzi. Naturalna dobroć – wspominał go Artur Barciś.

- Wszyscy go tu kochali. Każdemu się kłaniał, hołubił dzieci. Pustki po nim nic nie zapełni – mówił w magazynie "Niedziela" sąsiad i przyjaciel rodziny Edward Kondziałka.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (18)