"Dzień dobry, kocham cię": Bo to, co nas podnieca...
Basi nie można poderwać na kasę, samochody, wykwintne restauracje, fajerwerki i romantycznie wzlatujące ku niebu białe gołąbki. Ona woli, żeby było zwyczajnie. Rolki, rower, lemoniada i lenistwo na hamaku. Najlepiej w słoneczny dzień i w centrum Warszawy. To miła dziewczyna, która ceni prostotę. I taka jest też najnowsza komedia Ryszarda Zatorskiego – nieskomplikowana i lekka jak niedzielny telewizyjny serial.
Szymon (Aleksy Komorowski) mógłby być jednym z lekarzy z „Na dobre i na złe“. Jest szalenie przystojny, kompetentny, ambitny i nieco samotny. Ciągnie się za nim wspomnienie fatalnego związku z niezrównoważoną psychicznie Tamarą (Anna Dereszowska), ale Ryszard Zatorski nie robi z tego tragedii. Szymon jest zbyt młody i atrakcyjny, by nad jego życiem zdążyły zawisnąć czarne chmury. Plącze się za nim tylko średnio inteligentny przyjaciel, który dba o to, by z ekranu regularnie padały suche, acz wyjątkowo śmieszne i trafnie podsumowujące sytuację dowcipy. Poza tym Szymon jest w czepku urodzony. Na jego drodze staje więc urokliwa Basia (Barbara Kurdej-Szatan) – ładna blondynka, która poranki spędza w korporacji, popołudnia na siłowni, a wieczory z zadziorną przyjaciółką.
07.11.2014 10:48
Wszyscy mieszkają w centrum miasta, więc nic dziwnego, że w pewnym momencie na siebie wpadają. Nie dziwi też, że zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia, ani że los-psotnik nie pozwoli im szybko skonsumować namiętności. Autentycznie zaskakują jednak próby pogrywania Zatorskiego z gatunkiem i konwencją – począwszy od konstrukcji postaci, skończywszy na kulminacyjnym punkcie całej fabuły. Basia mogłaby wyglądać jak typowa głupia blondynka, która nie potrafi zliczyć do trzech, ale Kurdej-Szatan ma w sobie tyle ciepła i prawdziwego uroku, że trudno wrzucić jej postać do szufladki wypełnionej po brzegi stereotypowymi polskimi bohaterkami romantycznych komedii. Wybranka Szymona ma do siebie dystans i cięty język, który świadczy o emocjonalnej inteligencji. Co złego, to nie ona. Trudnym charakterem Zatorski obdarzył przyjaciółkę Basi – barwną, ekscentryczną i bezpośrednią w wyrażaniu swoich opinii projektantkę kostiumów, Paulę (Olga Bołądź). To postać komiksowa i przerysowana dokładnie w taki sam sposób, jak
przerysowany jest przyjaciel Szymona – gadatliwy, ofermowaty Lucek (Piotr Domagała). Domagała i Bołądź kradną film, bo zapisują się w pamięci równie silnie, jak barwni bohaterowie dziecięcych kreskówek – w swoich neurozach znacznie ciekawsi od bohaterów pierwszego planu.
Jak przystało na romantyczną komedię pełną przewidywalnych zwrotów akcji kulminacją zabiegów narracyjnych powinien być ślub. Ciekawy jest fakt, że jeśli do niego dojdzie, będziemy mogli się pożegnać z happy-endem. Między Basię a Szymona – którzy usiłują się odnaleźć po tym, jak stracili nawzajem swoje numery telefonów – wkracza bowiem Leon (Łukasz Garlicki). Jeśli w ciągu trzech miesięcy się nie ustatkuje, bogaty tatuś (Marian Dziędziel) przestanie go utrzymywać. Złote dziecko polskiego biznesmena w związku z Basią dostrzega szansę na zachowanie dotychczasowego domowego statusu i kilkunastu kart kredytowych. I to z jego filozofii życiowej Zatorski robi sobie największe żarty. Poza tym jego bohaterowie to piękni, młodzi, zdolni, ambitni, nie troszczący się przyszłość (bo wykształceni i dobrze zarabiający) szukający spełnienia już tylko w miłości – trzydziestoletni single.
To obraz dosyć eskapistyczny, zaryzykowałabym nawet tezę, że przeszczepiający na polski grunt ideologię przyświecającą cukierkowym hollywoodzkim filmom z lat trzydziestych. W takiej konwencji Zatorski spełnia się nie najgorzej, o ile na drodze owego spełnienia nie staje razowy kwas chlebowy. Absurd? Nie inaczej, ale właśnie absurdalna, zaskakująca i żałosna jest bezradność, jaką mogą się pochwalić polscy twórcy skonfrontowani z koniecznością lokowania produktów w komercyjnych filmach. * Ocena: 5/10*