Basi nie można poderwać na kasę, samochody, wykwintne restauracje, fajerwerki i romantycznie wzlatujące ku niebu białe gołąbki. Ona woli, żeby było zwyczajnie. Rolki, rower, lemoniada i lenistwo na hamaku. Najlepiej w słoneczny dzień i w centrum Warszawy. To miła dziewczyna, która ceni prostotę. I taka jest też najnowsza komedia Ryszarda Zatorskiego – nieskomplikowana i lekka jak niedzielny telewizyjny serial.
Szymon (Aleksy Komorowski) mógłby być jednym z lekarzy z „Na dobre i na złe“. Jest szalenie przystojny, kompetentny, ambitny i nieco samotny. Ciągnie się za nim wspomnienie fatalnego związku z niezrównoważoną psychicznie Tamarą (Anna Dereszowska), ale Ryszard Zatorski nie robi z tego tragedii. Szymon jest zbyt młody i atrakcyjny, by nad jego życiem zdążyły zawisnąć czarne chmury. Plącze się za nim tylko średnio inteligentny przyjaciel, który dba o to, by z ekranu regularnie padały suche, acz wyjątkowo śmieszne i trafnie podsumowujące sytuację dowcipy. Poza tym Szymon jest w czepku urodzony. Na jego drodze staje więc urokliwa Basia (Barbara Kurdej-Szatan) – ładna blondynka, która poranki spędza w korporacji, popołudnia na siłowni, a wieczory z zadziorną przyjaciółką.
Zobacz zwiastun filmu:
Wszyscy mieszkają w centrum miasta, więc nic dziwnego, że w pewnym momencie na siebie wpadają. Nie dziwi też, że zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia, ani że los-psotnik nie pozwoli im szybko skonsumować namiętności. Autentycznie zaskakują jednak próby pogrywania Zatorskiego z gatunkiem i konwencją – począwszy od konstrukcji postaci, skończywszy na kulminacyjnym punkcie całej fabuły. Basia mogłaby wyglądać jak typowa głupia blondynka, która nie potrafi zliczyć do trzech, ale Kurdej-Szatan ma w sobie tyle ciepła i prawdziwego uroku, że trudno wrzucić jej postać do szufladki wypełnionej po brzegi stereotypowymi polskimi bohaterkami romantycznych komedii. Wybranka Szymona ma do siebie dystans i cięty język, który świadczy o emocjonalnej inteligencji. Co złego, to nie ona. Trudnym charakterem Zatorski obdarzył przyjaciółkę Basi – barwną, ekscentryczną i bezpośrednią w wyrażaniu swoich opinii projektantkę kostiumów, Paulę (Olga Bołądź). To postać komiksowa i przerysowana dokładnie w taki sam sposób, jak
przerysowany jest przyjaciel Szymona – gadatliwy, ofermowaty Lucek (Piotr Domagała). Domagała i Bołądź kradną film, bo zapisują się w pamięci równie silnie, jak barwni bohaterowie dziecięcych kreskówek – w swoich neurozach znacznie ciekawsi od bohaterów pierwszego planu.
Anna Dereszowska opowiada o dużych rolach:
Jak przystało na romantyczną komedię pełną przewidywalnych zwrotów akcji kulminacją zabiegów narracyjnych powinien być ślub. Ciekawy jest fakt, że jeśli do niego dojdzie, będziemy mogli się pożegnać z happy-endem. Między Basię a Szymona – którzy usiłują się odnaleźć po tym, jak stracili nawzajem swoje numery telefonów – wkracza bowiem Leon (Łukasz Garlicki). Jeśli w ciągu trzech miesięcy się nie ustatkuje, bogaty tatuś (Marian Dziędziel) przestanie go utrzymywać. Złote dziecko polskiego biznesmena w związku z Basią dostrzega szansę na zachowanie dotychczasowego domowego statusu i kilkunastu kart kredytowych. I to z jego filozofii życiowej Zatorski robi sobie największe żarty. Poza tym jego bohaterowie to piękni, młodzi, zdolni, ambitni, nie troszczący się przyszłość (bo wykształceni i dobrze zarabiający) szukający spełnienia już tylko w miłości – trzydziestoletni single.
Paweł Domagała opowiada o improwizacji:
To obraz dosyć eskapistyczny, zaryzykowałabym nawet tezę, że przeszczepiający na polski grunt ideologię przyświecającą cukierkowym hollywoodzkim filmom z lat trzydziestych. W takiej konwencji Zatorski spełnia się nie najgorzej, o ile na drodze owego spełnienia nie staje razowy kwas chlebowy. Absurd? Nie inaczej, ale właśnie absurdalna, zaskakująca i żałosna jest bezradność, jaką mogą się pochwalić polscy twórcy skonfrontowani z koniecznością lokowania produktów w komercyjnych filmach. * Ocena: 5/10*