“Ghost in the Shell”: Bez pazura, ale za to jak ten film wygląda! [RECENZJA]
Recenzja "Ghost in the Shell". Będą krzyczeli: za mało filozoficzny, za bardzo aktorski, zbyt biała Scarlett! Ale kiedy opadnie pierwszy kurz, nawet fanatyczni wyznawcy kultu “Ghost in the Shell” będą musieli oddać amerykańskiemu remake'owi, że nie stracił ducha pierwowzoru. Brakuje mu charakteru i głębi japońskiej animacji, bawią w nim uproszczone dialogi, ale nadrabia stroną audiowizualną. Świat wykreowany na potrzeby tego filmu wbija w fotel.
Jeśli japoński “Ghost in the Shell” jest animowanym traktatem filozoficznym, to amerykańską wersję należy określić dziełem popularyzatorskim. To filmowy odpowiednik dziełka Sartre'a “Egzystencjalizm jest humanizmem”, wstępu do egzystencjalizmu dla opornych. Najtrudniejsze kwestie Miry Killian - hybrydy człowieka i maszyny - są powtarzane kilka razy, na wypadek gdyby mniej lotny lub uważny widz zapomniał, co powiedziała główna bohaterka. Mira zadaje sobie pytania o możliwość wolności w świecie zdominowanym przez sztuczną inteligencję, korporacje oraz grupy przestępcze wykorzystujące sieć neuronową do własnych celów. Rupert Sanders zrobił bryk z oryginału, ale nie obraża inteligencji fanów.
Nowy "Ghost in the Shell" zachwyca stroną wizualną, podkreślająca płynność pomiędzy światem realnym i wirtualnym. Obraz rzeczywistości po kolejnych etapach cyfrowej rewolucji oraz integracji Zachodu ze Wschodem, budzi jednocześnie zachwyt i grozę. W scenariuszu realizują się wszystkie czarne scenariusze dotyczące wpływu technologii na życie nowoczesnego społeczeństwa, coraz bardziej przypominającego dziwną amorficzną strukturę, składającą się nie tyle z ludzi, ile pikseli.
*Na plus trzeba oddać filmowi, że zachowuje klimat japońskiej animacji: jest mroczny, bywa szorstki, ma momenty przestoju. Ale zdecydowanie nacisk położono na sceny akcji, efektowne strzelaniny i rozwałkę. *W tym względzie naprawdę trudno zarzucić coś twórcom, chociaż większe w tym zasługi operatora, scenografa, specjalistów od CGI i choreografa niż reżysera.
Wiele gromów spotkało ten film za “whitewashing”, czyli “wybielenie” obsady. Powierzenie głównej roli Scarlett Johansson było marketingowym pójściem na łatwiznę, z drugiej strony, niczego w jej kreacji nie brakuje i wypada bardzo przekonująco, gdy w Mirze rodzi się potrzeba buntu. Nie można od niej oderwać wzroku. Poza tym, świat w “Ghost in the Shell” jest tak płynny - mieszają się w nim kultury, rasy, płcie, gatunki - że nie sposób zarzucić mu faworyzowanie białej rasy, zwłaszcza, że w obsadzie wyróżnia się reżyser Takeshi Kitano, weteran japońskiego kina gangsterskiego w wyrazistej roli dyrektora Sekcji 9 Aramakiego.
Jeśli coś można zarzucić temu filmowi, to brak autorskiego charakteru, pazura i głębi. Ale ma znakomite tempo, zachwyca obłędną kolorystyką. Nie ma wątpliwości co do jednego, należy zobaczyć go w kinowych warunkach. Żadne kino domowe nie udźwignie efektów specjalnych, które podczas trójwymiarowej projekcji - dosłownie - wylewają się z ekranu (tak w każdym razie było w kinie IMAX). Nie warto oszczędzać na biletach, bo jakość projekcji w przypadku tego filmu ma znaczenie.
Ocena 7/10
Łukasz Knap