Whitewashing, czyli wybielanie na ekranie. Te role na przestrzeni dekad wywoływały skrajne emocje
„Whitewashing” to termin zyskujący z każdym rokiem na popularności, choć jest w użyciu już od dość dawna. Opisuje zresztą proceder, który istniał zanim jeszcze wymyślono dla niego jakąś chwytliwą nazwę, w zasadzie od zarania kina: zatrudnianie białych aktorek i aktorów do ról przeznaczonych dla przedstawicieli innych ras czy mniejszości etnicznych. Dawniej, za kinowych rządów „Narodzin narodu” i podbojów Rudolfa Valentino, któremu biała cera nie przeszkadzała we wcielaniu się w arabskich szejków, było to powszechnie akceptowalne. Obecnie jest zdecydowanie piętnowane, choć mimo wszelkich kampanii społecznych ciągle pojawia się sporo filmów „wybielających” w celach komercyjnych postaci, które białe być nie powinny.
Najwięcej kontrowersji wzbudza obecnie kwestia obsadzenia Scarlett Johansson
– aktorki, której kolor skóry pozwala w teorii na granie wyłącznie białych postaci – w głównej, przeznaczonej dla Azjatki roli w aktorskim remake'u japońskiego anime „Ghost in the Shell”. Choć filmu jeszcze praktycznie nikt nie widział, więc nie wiadomo, czy twórcy w jakiś sposób nie uargumentowali takiej zmiany, obraz w reżyserii Ruperta Sandersa jest wyjątkowo negatywnie oceniany przez wielu widzów. Do tego stopnia, że w sieci pojawiła się petycja, w której zażądano usunięcia aktorki z filmu. Johansson dołączyła tym samym do grona takich gwiazd kina jak Fred Astaire, John Wayne, Yul Brynner, Katharine Hepburn, Charlton Heston, Jake Gyllenhaal czy Johnny Depp. Przedstawiamy dziesięć „wybielonych” ról, które na przestrzeni dekad wywoływały skrajne emocje.
Tilda Swinton – „Doktor Strange”, 2016 r.
Zaczynamy od sprawy dosyć niedawnej, bo dotyczącej zeszłorocznego hitu ze stajni Disneya i Marvela, w którym Tilda Swinton wcieliła się w Przedwiecznego, tajemniczą i mistyczną postać, będącą przewodnikiem tytułowego bohatera. Dla reżysera Scotta Derricksona zmianą na lepsze było zrobienie z Przedwiecznego, oryginalnie tybetańskiego mnicha, postaci silnej kobiety. Natomiast prawda jest taka, że wiele azjatyckich aktorek wypadłoby w tej roli po prostu lepiej.
Rooney Mara – „Piotruś. Wyprawa do Nibylandii”, 2015 r.
W tym przypadku decyzja o obsadzeniu Rooney Mary zdawała się być podyktowana nawet nie jej popularnością, lecz brakiem zdroworozsądkowego myślenia. Drugoplanowa rola Tygrysiej Lilii mogłaby dać jakiejś rdzennej Amerykance szansę na zabłyśnięcie w kinie, natomiast Mara marnuje się na ekranie i wygląda wprost kuriozalnie. Szczególnie w kolorowych strojach i efektownym makijażu, które mają odwracać uwagę od faktu, że Tygrysia Lilia jest z jakiegoś powodu biała.
Joel Edgerton, John Turturro i Sigourney Weaver – „Exodus: Bogowie i królowie”
Ridley Scott wyjaśniał w wywiadach, że gdyby zatrudnił do głównej roli jakiegoś nieznanego egipskiego aktora, nie dostałby ponad stu milionów dolarów na realizację swego widowiska. Sęk w tym, że gwiazdą filmu był Christian Bale, a Joel Edgerton, grający Ramzesa II, nie ma aż takiej siły przebicia. W „Exodusie” pojawiają się także bardziej uznane nazwiska, John Turturro i Sigourney Weaver, oboje w „odpowiedniej charakteryzacji”, ale są zepchnięte na daleki drugi plan.
Mickey Rooney – „Śniadanie u Tiffany'ego”, 1961 r.
Jeden z najbardziej znanych i kontrowersyjnych przykładów: oto niezwykle popularny biały amerykański aktor zagrał mocno drugoplanową rolę irytującego Japończyka, do której można było zatrudnić dziesiątki azjatyckich wykonawców. Nawet w latach 60. było to możliwe i wykonalne. Filmowcy postanowili jednak przykryć białe rysy Rooneya toną charakteryzacji i dorzucić w pakiecie sztuczną szczękę, żeby udowodnić, że jak się chce, to się da. Tym razem się nie dało.
Natalie Wood – „West Side Story”, 1961 r.
Gdyby film Roberta Wise'a nie dostał dziesięciu Oscarów i nie stał się klasykiem amerykańskiego kina, kwestia „wybielania” postaci byłaby znacznie bardziej znana. W końcu Natalie Wood, Amerykanka z domieszką ukraińskiej krwi, wcieliła się w Portorykankę, prezentując się dosyć topornie na tle grającej drugie skrzypce Rity Moreno, która faktycznie urodziła się w Portoryko. Magia i czar „West Side Story” sprawiają jednak, że wielu widzów w ogóle nie zwraca na to uwagi.
Max Minghella – „Social Network”, 2010 r.
Minghella pojawia się w różnych zestawieniach ze względu na status filmu, ale trudno zaprzeczyć, że angielski aktor o włosko-chińskim rodowodzie był dziwnym wyborem do roli amerykańskiego studenta Harvardu o hinduskich korzeniach. Divya Narendera to dodatkowo postać drugoplanowa, więc doprawdy trudno zrozumieć, dlaczego nie zatrudniono aktora pasującego do roli, skoro na plakatach „Social Network” promowali i tak Jesse Eisenberg, Andrew Garfield i Justin Timberlake.
Peter Sellers – „Przyjęcie”, 1968 r.
Legendarny aktor zagrał w filmie Blake'a Edwardsa (również reżysera „Śniadania u Tiffany'ego”) nieznanego hinduskiego aktora, który został zaproszony przypadkiem na luksusowe hollywoodzkie przyjęcie. W rezultacie doszło do wielu zabawnych sytuacji, w których „zrobiony na brązowo” Sellers czuł się jak ryba w wodzie, niemniej film wywołał w różnych środowiskach ogromne oburzenie. Co ciekawe, spodobał się wielu hindusom, między innymi premier Indirze Gandhi.
Emma Stone – „Witamy na Hawajach”, 2015 r.
Świeżo upieczona laureatka Oscara zaliczyła kuriozalny występ w nieudanym komediodramacie Camerona Crowe'a, wcielając się w Alison Ng, która wedle scenariusza ma chińskie i hawajskie korzenie. Film dotyczy zresztą wagi tradycji i podkreśla piękno lokalnej (czytaj: nie białej) społeczności, więc obsadzenie Stone było tym dziwniejsze. Tym bardziej, że rola nie była główną, więc można było pokusić się o zatrudnienie aktorki nieco bardziej pasującej do postaci.
Laurence Olivier – „Otello”, 1965 r.
Laurence Olivier był jednym z najwybitniejszych aktorów szekspirowskich, wypadł więc doskonale w roli Otella, mimo że jest to jedna z najsłynniejszych czarnoskórych postaci literackich. Olivier zagrał go z „czarną” charakteryzacją na całym ciele. Krytycy byli zadowoleni, biali widzowie przeważnie również, natomiast nie dało się uniknąć wrzawy. Tym bardziej, że czarnoskóry Sidney Poitier dostał miesiące wcześniej Oscara za rolę w „Polnych liliach”, zmieniając bieg historii kina.
Ben Affleck – „Operacja Argo”, 2012 r.
Cała sprawa trochę ucichła po przyznaniu „Operacji Argo” Oscara w kategorii „Najlepszy film”, niemniej jednak prawda jest taka, że Ben Affleck obsadził się w roli agenta CIA o meksykańskich korzeniach. W gruncie rzeczy ciemniejszy kolor skóry stał się sporym atutem Tony'ego Mendeza w Iranie, gdzie doszło do akcji, o której opowiada film. Affleck sprawdził się aktorsko, ale wielu widzom nie podobał się podskórny przekaz: to biali Amerykanie znowu uratowali sytuację.