Nowi “Pogromcy duchów” dzielą publiczność na dwa wrogie obozy. Stawka jest wysoka, bo mówimy przecież o nowej części klasyka fantasy, w którym przeprowadzono nie lada rewolucję. Nikt otwarcie nie powie, o co tak naprawdę chodzi, kiedy mówi, że film mu się podoba lub nie. A chodzi o kobiety! Tak jest, proszę państwa, gender namieszał w głowach amerykańskim producentom i teraz przed duchami ratują nas cztery równe babki. I wiedzą państwo co? Z kobietami ten film ma równie duże, a może nawet większe jaja, niż pierwsza, kanoniczna męska część.
Poza rewolucją genderową, wiele elementów jedynki udało się zachować. Przede wszystkim połączenia fantastycznego świata opowieści o duchach z estetyczną dezynwolturą, znaną z kina klasy B, którego efektem jest powstanie obrazu świata na wspak, w którym wszystkie porządki mieszają się do tego stopnia, że jest nam wszystko jedno, co się dzieje na ekranie, po prostu wierzymy we wszystko, choćby i w duchy.
W pierwszej kolejności “Ghostbusters. Pogromcy duchów” są opowieścią o komunie dziwaków, freaków, połączonych obłąkaną ideą, która zaczyna spełniać się w rzeczywistości. Iskrzące humorem dialogi, dziwne interakcje sprawiają, że film ogląda się jak najlepszy sitcom.* Trzeba powiedzieć, że humor tego filmu bywa niedorzeczny, prostacki i niski. To powiedziawszy, trzeba dodać, że słucha i ogląda się je wyśmienicie. Może dlatego, że reżyser Paul Feig stąpa po cienkiej granicy wywoływania wśród widowni rechotu i śmiechu, ale bardzo rzadko ją przekracza.*
Ale oczywiście nie wszystko złoto, co się świeci. Duchy się świecą, jest ich dużo, ale trudno nie odnieść wrażenia, że twórcy zwyczajnie nie wysilili się, aby pokazać je w oryginalny sposób. Konwencja konwencją, ale możliwości techniczne mamy takie, że od filmu tego formatu oczekujemy czegoś więcej niż przerośniętych gumowych lalek, unoszących się w powietrzu jak balony. Spodziewałem się czegoś więcej, zwłaszcza na pokazie trójwymiarowej wersji w Imaxie.
Najzabawniejszym akcentem w babskich “Pogromcach duchów” jest bohater męski, czyli asystent Kevin (grany przez Chrisa Hemswortha), który został przyjęty do pracy za ładne oczy, by nie powiedzieć, inne przymioty fizyczne. Jest słodkim, sprytnym leniem, który umila pracę swoich pracodawczyń wysportowaną sylwetką i nienaganną stylówą. Nazwijmy go kociakiem i o, seksiści, wrodzy równouprawnienia płci i równych szans dla kobiet na rynku pracy, będziecie pluć jadem na “Ghostbusters” za ten genderowy zwrot, który dokonuje się na naszych oczach. Kiedyś można było bezkarnie śmiać się z głupich blondynek, teraz każą się śmiać z głupich, seksownych blondynów! Koniec świata. Wszyscy inni niech się nie lękają bab w nowych "Pogromcach duchów" i idą do kina!
Ocena 7/10
Łukasz Knap