Recenzje''Gold'': nie wszystko złoto, co się świeci [RECENZJA]

''Gold'': nie wszystko złoto, co się świeci [RECENZJA]

Nie ma chyba drugiej rzeczy, która w taki sposób działałaby na wyobraźnię, jak złoto. Bez względu na czasy, długość i szerokość geograficzną, narodowość czy wyznanie. Ten cenny kruszec z jednych robił niewyobrażalnych bogaczy, innych wpędzał w skrajne ubóstwo, a nierzadko i szaleństwo. Ulegali mu jednak wszyscy. Uległ też, wcielający się w główną rolę w filmie Stephena Gaghana, Matthew McConaughey.

''Gold'': nie wszystko złoto, co się świeci [RECENZJA]
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

17.03.2017 | aktual.: 19.03.2017 16:21

Trudno oprzeć się wrażeniu, że całe przedsięwzięcie kryjące się pod nazwą „Gold” swoim nazwiskiem firmuje ten znakomity amerykański aktor (także jako współproducent). Tu solidnie już łysiejący i z brzuchem, nad którym w czasach „Sahary” (2005) rzewnie by tylko zapłakał. Swój entuzjazm do tego projektu McConaughey tłumaczył tym, że był to jeden z najlepszych scenariuszy, jakie kiedykolwiek dane mu było przeczytać. Dodając zaraz, że odebrał go bardzo osobiście i widział w nim postaci ze swego dzieciństwa, wśród nich żądnego kolejnych nietuzinkowych przygód ojca. W tym momencie zapala się lampka, jak dużo złych tekstów musiał zatem w swojej karierze dostawać. Bo scenariusz Patricka Massetta i Johna Zinmana, oparty zresztą na prawdziwej historii, najmocniejszym punktem filmu „Gold” z pewnością nie jest.

McConaughey wciela się w postać Kenny’ego Wellsa, którego życie idealnie wpisuje się w schemat popularnego powiedzenia „raz na wozie, raz pod wozem”. To człowiek, który na złocie wiele zyskał, ale w obliczu recesji jeszcze więcej stracił. Nie pozostało mu już zbyt wiele, poza alkoholem, intuicją i oślim wręcz uporem. Wychodzi bowiem z założenia, że skoro cennego kruszcu nie można znaleźć w Ameryce, należy robić to poza nią. Tak trafia do indonezyjskiej dżungli, za partnera mając kontrowersyjnego geologa Michaela Acostę. W malignie spowodowanej malarią dowiaduje się o znalezieniu upragnionego złoża. Co nie tylko powoduje cudowne ozdrowienie, ale i sprawia, że Wells wraca na należne mu (według siebie rzecz jasna) miejsce.

Od zera do bohatera, tak najkrócej można streścić „Gold”. Przy czym te dwa pojęcia nad wyraz często zamieniają się tu rolami. Fabularne zwrotki wydają się najciekawsze, bo filmów o sile pieniądza i pułapkach kapitalizmu było już wiele. I to znacznie lepszych – od „Wall Street” Olivera Stone’a po nomen omen „Wilka z Wall Street” Martina Scorsese, gdzie Matthew McConaughey staje po drugie stronie barykady. A o tym, że aktor to znakomity i szalenie wszechstronny, nie trzeba chyba nikogo przekonywać, co najmniej od czasów ról w takich filmach jak „Uciekinier” Jeffa Nicholsa czy „Pokusa” Lee Danielsa. W „Gold” Stephena Gaghana u boku ma grupę niezłych, charakterystycznych aktorów, z Edgarem Ramírezem i Bryce Dallas Howard na czele. Ale po obejrzeniu tego filmu nikt chyba nie będzie miał wątpliwości, że to teatr jednego aktora.

Obraz
© Materiały prasowe

Problemem „Gold” jest dla mnie jego niezdecydowanie. Bo z jednej strony chce być zjadliwą społeczną satyrą, z drugiej ujętą w konwencję kina przygodowego opowieścią o self-made manie, który w jednej chwili z dżungli trafia na salony. By to umiejętnie pogodzić, trzeba mieć jednak albo znakomity scenariusz, albo wyjątkowy reżyserski talent. W tym przypadku obu tych rzeczy niestety zabrakło. Największą korzyścią z seansu może być myśl, że gdy na horyzoncie pojawi się kolejny „złoty” interes gwarantujący olbrzymie zyski w krótkim czasie, zanim podejmiemy decyzję, zastanowimy się nad tym dwa razy.

Ocena: 5/10
Kuba Armata
Obraz
© Materiały prasowe
Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)