"Gra fortuny". Powstał jeszcze przed wojną. Nie zabrakło stereotypu o ludziach ze Wschodu
"Gra fortuny" to najnowszy film Guya Ritchiego, który jedzie na sprawdzonym patencie. Czyli mamy charyzmatycznych aktorów, ładne lokacje, trochę niezłego humoru i solidnie podaną akcję. Film nie jest jednak wolny od tanich stereotypów - głównie tych związanych z ludźmi ze Wschodu.
Brytyjski reżyser Guy Ritchie przy okazji swojego poprzedniego dzieła "Jeden gniewny człowiek" sprzed dwóch lat trochę zapomniał, kim jest. Choć takie sytuacje zdarzają mu się co jakiś czas ("Król Artur: Legenda miecza", "Aladyn"), to jednak ten trochę zbyt ponury remake mało znanego francuskiego filmu sprawiał wrażenie, jakby nakręcono go na siłę. Nie dość, że Ritchie zmarnował w nim Jasona Stathama, to jeszcze zgubił swoje największe atuty, cwaniacki humor oraz galerię wyjątkowo barwnych postaci. A bez tego jego hiperkinetyczny styl, zapożyczony od Quentina Tarantino, nie ma zupełnie racji bytu.
Na szczęście Ritchie szybko się opamiętał i wchodząca na ekrany "Gra fortuny" to powrót do mieszanki akcji, kina szpiegowskiego i komedii, która jest bliższa w tonie jego ostatniego udanego obrazu - "Dżentelmenów" z 2019 r. Tym razem twórca wraz z dwoma współscenarzystami stworzył fabułę, która przynajmniej wykorzystuje zdolności Stathama do wcielania się w przemądrzałych samców alfa. Jego bohater o wdzięcznym nazwisku Orson Fortune zostaje wynajęty przez brytyjski rząd, by pokrzyżować plany cynicznego handlarza broni Grega Simmondsa (jak zwykle wybornie śliski Hugh Grant), który zamierza pośredniczyć w sprzedaży nowoczesnej technologii o masowym rażeniu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Plan, jaki Fortune obmyśla ze swoimi współpracownikami, wymaga jednak pomocy niezbyt lotnego umysłowo gwiazdora Hollywood Danny’ego Francesco (Josh Hartnett). Jak się można domyślać, mężczyzna poza ekranem nie pali się do ryzykownych misji. Jednak bohaterzy wykorzystują pewnego asa w rękawie i z Francesco na pokładzie rozpoczynają wyścig z czasem. Życie utrudnia im fakt, że zadanie próbuje wykonać także konkurencyjna ekipa.
"Gra fortuny" fabularnie nie oferuje niczego, czego nie widzieliście już wcześniej w innych filmach akcji. To takie, z grubsza, połączenie przygód Jamesa Bonda z "Kryptonimem U.N.C.L.E.". Czyli przeważnie elegancko ubrani bohaterzy (plus kobieta) podróżują po różnych efektownie wyglądających miejscach, upijają się drogim winem, docinają sobie na każdym kroku i, kiedy przychodzi czas, skutecznie pozbywają się przeszkód na swojej drodze. A sam wątek z hollywoodzkim aktorem i jego fanem miliarderem mocno przypomina "Nieznośny ciężar wielkiego talentu" z Nicolasem Cage'em.
Choć sceny akcji są zrobione przyzwoicie i z przyjemnością patrzy się na choreografię walk Stathama, który jak zwykle z finezją tłucze bandziorów, to największym atutem filmu Ritchiego jest jego humor. W pełnych sarkazmu dialogach bryluje szczególnie Aubrey Plaza, członkini ekipy Stathama. Aktorka zrobiła zresztą karierę na graniu postaci będących w nieustannym stanie zażenowania, stąd nic dziwnego, że przydzielono jej rolę, w której naśmiewa się dosłownie z każdego. A Statham, co pokazał już wielokrotnie, dobrze odnajduje się w lżejszej formule - jego one-linery rzucane z charakterystycznym grymasem na twarzy wciąż potrafią zrobić swoje.
"Gra fortuny" może pochwalić się hollywoodzkim rozmachem, co dla fanów wspomnianych wyżej "Dżentelmenów" czy pierwszych filmów Ritchiego może okazać się jednak pewnym rozczarowaniem. Brytyjczykowi zawsze najlepiej przychodziło pokazywanie londyńskiej bandyterki, aniżeli tego typu globtroterstwo. Ale nie można też oczekiwać, że będzie on kręcił ciągle ten sam film.
Co ciekawe, ostatni klaps na planie produkcji padł w połowie 2021 r., czyli dobre pół roku przed atakiem Rosji na Ukrainę. Stąd dość osobliwie ogląda się w nim wątek z ukraińskimi mafiosami. Ritchie w tym przypadku nie wyszedł poza stereotypowe portretowanie ludzi ze Wschodu, którzy w filmie są nieokrzesani, lubią mocny alkohol i brylanty.
"Grę fortuny" oczywiście trudno oceniać w innych kategoriach niż eskapistycznej rozrywki, stąd nie ma co liczyć, że zobaczymy cokolwiek mądrego na ekranie. To w zasadzie głupie kino, które chwyta się tanich sztuczek, by umilić nam czas w kinie. Ale od czasu do czasu i takie coś jest nam potrzebne.
"Grę fortuny" można oglądać w polskich kinach od 13 stycznia.
Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o rozdaniu Złotych Globów, przeżywamy aferę z rewelacjami księcia Harry’ego i z wypiekami na twarzach czekamy na nadchodzące w 2023 roku filmy i seriale. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.