Gra ojca w "Matkach Pingwinów". "Inność była czymś, co się ukrywało"

- Zazwyczaj dostajemy stereotypowy obraz homoseksualnych postaci: wesołego, trochę ekscentrycznego przyjaciela bohaterki. A w tym serialu mamy coś innego - mówi w rozmowie z WP Tomasz Tyndyk. W nowej produkcji Netfliksa, "Matkach Pingwinów", wciela się w ojca dziewczynki z niepełnosprawnością.

Tomasz Tyndyk w "Matkach Pingwinów"
Tomasz Tyndyk w "Matkach Pingwinów"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Magdalena Drozdek

Magda Drozdek: Czym są dla ciebie "Matki Pingwinów"?

Tomasz Tyndyk: To dla mnie przede wszystkim ogromne wyzwanie aktorskie, ale także osobiste. Wychowałem się w czasach, w których inność była czymś, co się ukrywało, unikało. Nie przypominam sobie z młodości, żebym miał bezpośredni kontakt z osobami z niepełnosprawnością, więc ten projekt był dla mnie w pewien sposób podróżą poznawczą. Świat się zmienia, idziemy – na szczęście - w stronę akceptacji różnorodności, zwracamy uwagę na problemy, z jakimi mierzą się rodziny dzieci niepełnosprawnych. To doświadczenie niewątpliwie mnie bardziej otworzyło i pogłębiło moje spojrzenie na wiele spraw.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Mówisz, że było to ogromne wyzwanie aktorskie. Dlaczego?

Było to trudne, szczególnie jeśli chodzi o nawiązanie relacji z młodymi aktorami. Na szczęście Amelka, która gra moją serialową córkę, szybko nawiązała ze mną więź. Zależało mi na autentyczności, by nasza relacja była naturalna. Było to dla mnie szczególnie ważne, bo te dzieci nie były "dzieciakami aktorskimi" – nie grały wcześniej w filmach. Były specjalnie dobrane do projektu, co dodało autentyczności naszej relacji na ekranie.

Kim jest serialowy Jerzy?

Jerzy to człowiek w emocjonalnym rozdarciu – ma córkę, która różni się od innych dzieci, i matkę, która tej inności nie akceptuje. Dla Jerzego to trudne doświadczenie, ciągle balansuje między miłością do córki a trudnymi relacjami z otoczeniem. Jerzy nie należy do łatwych ludzi, sam ma swoje demony, co dla mnie jako aktora jest ekscytujące. Jerzy ma dużo wewnętrznego cierpienia, zmienia nastroje, zmaga się z atakami paniki, czasem zapomina o sobie w tej codziennej walce. To postać, która budziła we mnie emocje, sprawiała, że zastanawiałem się, gdzie on zatraca siebie i co dla niego znaczy szczęście.

"Matki Pingwinów"
"Matki Pingwinów"© Materiały prasowe

Wspomnianą mamę Jerzego gra Krystyna Janda. To są mocne sceny.

Tak, relacja z postacią graną przez panią Krystynę to osobny rozdział. Jej bohaterka jest twarda, nieprzejednana i nieskłonna do zmian. Te spięcia z nią były dla mnie aktorsko fascynujące, bo chciałem grać je ostro, ale jednocześnie dbałem, by nie przesadzić. Sama obecność pani Krystyny miała duży wpływ na to, jak te sceny wyszły.

"Matki Pingwinów" nie są tylko o sytuacjach rodziców z dziećmi z niepełnosprawnościami. Serial porusza temat tolerancji i systemowych trudności.

Tak, dotykamy tematów społecznej niesprawiedliwości, ale serial nie jest przytłaczający. Mamy balans między czarnym humorem a emocjami. To nie tylko śmiech, ale i chwile, które dotykają wrażliwych stron. Ten balans, który udało się osiągnąć, jest według mnie jego największą siłą.

"Matki Pingwinów"
"Matki Pingwinów"© Materiały prasowe

Czy myślałeś o swojej relacji z rodzicem, gdy grałeś tatę w serialu? Czy miałeś takie momenty, w których myślałeś sobie: "Kurczę, faktycznie, może moja mama czy tata mieli ze mną ciężko"?

Miałem zupełnie inną sytuację domową niż bohaterzy serialu, w tym mój Jerzy. Ale, szczerze mówiąc, częściej miałem takie poczucie, jak siedzieliśmy razem z dziewczynami, czyli naszym "stadem matek", że my sami jesteśmy jak te dzieci. Bardziej to zauważałem, że jest tu pokazana pewna nieporadność tych rodziców, taka autentyczna niezgoda. Widz może zobaczyć, że ci rodzice to nie są tylko "siłacze", ale także osoby, które mają słabości i niejednokrotnie się gubią, co jest bardzo ludzkie i do czego mamy wszyscy prawo.

To twoja pierwsza duża rola w serialu, prawda? Dotąd kojarzono cię głównie z teatrem i bardziej kameralnymi produkcjami.

Tak, masz rację. To jest pierwsza taka rola w serialu – i to takim, który trafia do szerszego grona. Serial komercyjny, w stylu popularnego, rozrywkowego formatu, choć to słowo "rozrywkowy" może źle brzmi. Ale cieszę się, bo chociaż jest to serial skierowany do szerokiej publiczności, ma w sobie coś więcej.

Czym przekonała cię rola Jerzego?

Klara Kochańska-Bajon, jedna ze scenarzystek i reżyserka główna, oparła tę historię częściowo na własnych doświadczeniach. To jest serial z elementami komercyjnymi, z pewnymi serialowymi schematami, ale jednocześnie ma osobistą siłę wypowiedzi. Można go porównać do cukierka z nieoczekiwanym nadzieniem – coś na pozór zwyczajnego, ale kryjącego w sobie coś głębszego.

Jerzy nie jest oparty wprost na prawdziwej postaci, tak?

To fikcyjna postać, a ja swoje doświadczenia mogłem tu po prostu przefiltrować przez własną wrażliwość. Miałem różne sytuacje w życiu, swoje lęki, czasami ataki paniki. Znam ludzi, którzy musieli się zmierzyć z brakiem akceptacji, z trudnymi sytuacjami rodzinnymi. Więc to stąd, z takich obserwacji i przeżyć, czerpałem.

Myślę, że widzowie zobaczą Jerzego po prostu jako ojca. Nie przypiszą mu od razu łatki geja.

Tak! To nie jest stereotypowa rola. Jerzy nie jest śmieszną, przerysowaną postacią geja, który pojawia się w serialu, by rozbawiać widzów. Jerzy to ojciec – przede wszystkim – który jest zaangażowany w wychowanie córki. Dopiero z czasem poznajemy bliżej jego rozterki.

W polskich produkcjach wciąż brakuje autentycznych wątków o mniejszościach seksualnych? Korzysta się z klisz?

Niestety. Myślę, że polskie kino pod tym względem jest jeszcze bardzo ubogie. Zazwyczaj dostajemy stereotypowy obraz homoseksualnych postaci – jako wesołego, trochę ekscentrycznego przyjaciela bohaterki. A w tym serialu mamy coś innego. Oglądamy życie Jerzego, bez nacisku na jego orientację, tylko na jego uczucia, decyzje, wybory. Po prostu w końcu jest jakaś postać, którą oglądasz i myślisz: "Okej, to po prostu jest ktoś, kto żyje, przeżywa, ma swoje dylematy i radości".

Czy to jest sposób, aby trochę oswoić widzów, łamiąc tabu?

Bardzo bym chciał, żeby tak było. Myślę, że to, jak pokazana jest ta postać, pozwala widzom zrozumieć, że orientacja seksualna to po prostu jeden z aspektów czyjegoś życia. Nie trzeba tego rozdmuchiwać. Może dzięki temu serialowi ktoś będzie miał trochę inne spojrzenie, po prostu przeżyje historię i polubi bohaterów.

Polski widz jest gotowy na zmianę w narracji?

Mam nadzieję. Widzowie mogą być zmęczeni schematami i przerysowanymi postaciami. Każdy z nas zna osoby z różnymi historiami, różnymi życiowymi ścieżkami i powoli przestajemy się nad tym rozwodzić, wytykać, szufladkować. Serial pokazuje, jak okrutne może być trzymanie się stereotypów – a patrzenie przez pryzmat czyjejś orientacji, na przykład, może zamknąć nam drogę do poznania wartościowych, pięknych ludzi.

Czy aktorstwo jest dla ciebie satysfakcjonujące?

To trudny zawód. Z jednej strony pozwala ci przeżyć niesamowite momenty, wzruszać się, oczyszczać wewnętrznie. Ale z drugiej, pozostawia ślady. Odgrywasz jakąś postać, ale ciało często tego nie rozumie – ono reaguje prawdziwie, zapamiętuje emocje. Potem potrzeba czasu, żeby się od tego oczyścić. Każda rola pozostawia coś w nas, i to kosztuje. Ale to jest też piękne, i dlatego nie przestaję tego robić.

Rozmawiała Magda Drozdek.

"Matki Pingwinów" można oglądać na Netfliksie od 13 listopada.

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" opowiadamy o skandalu z "Konklawe", omawiamy porażających "Łowców skór" na Max i wyliczamy, co poszło nie tak z głośnym "Sprostowaniem". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)