Jedyna rodzina amiszów w Polsce. Pokazała w krótkim filmie, jak wygląda ich życie
Żyją prosto, skromnie. Robią wszystko dla Boga. Są jedyną taką rodziną w Polsce. - Pewne aspekty ich życia są do pozazdroszczenia – mówi w rozmowie z WP Agnieszka Radoń, współautorka filmu "Martinowie".
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
W 1993 roku do Polski przyjechały trzy rodziny amiszów ze Stanów. Wśród nich Martinowie. W mediach po latach pisano, że tylko oni wytrzymali. Reszta zdecydowała się wrócić. Martinowie żyli przez lata w Cezarowie koło Mińska Mazowieckiego. Ich konflikty z sąsiadami relacjonowały lokalne media, ale i te ogólnopolskie. W lipcu 2008 roku dziennikarze TVN24 przyjechali do ich wioski. Pisali o sąsiedzkiej wojnie, która przypomina filmową historię rodzin Pawlaków i Kargulów. Poszło o linię energetyczną, którą poprowadzono przez działkę amiszów.
Oddzielili się płotem od sąsiadów i zażądali opłat za udostępnianie prądu. Martinowie zarzekali się, że pieniędzy wcale nie żądają, sąsiedzi z kolei wytykali im jeszcze, że popierają „medialny bojkot PiS-u”. Sąsiedzi twarzy nie chcieli pokazywać. Martinowie owszem. Po tej awanturze z mediami mieli do czynienia nie raz.
Kilka tygodni temu w ich domu pojawili się Agnieszka Radoń i Mikołaj Sobczak – młodzi filmowcy, który postanowili pokazać, jak po latach wygląda życie jedynych amiszów mieszkających w Polsce.
Egzotyka na Lubelszczyźnie
- Nie mamy może wiele rzeczy, ale prowadzimy o wiele spokojniejszy tryb życia. Bogactwo nie ma wielkiego sensu. I tak musimy żyć na jakimś poziomie, a to, czy mamy lepszy samochód czy gorszy, to jest mało warte. Ludzie starają się zabezpieczyć przyszłość, harują jak szaleni, żeby mieć latem dwa tygodnie wakacji i dużą emeryturę. A czasu, żeby po prostu żyć, porozmawiać z kimś, nie mają – opowiada Jakub z filmie Agnieszki i Mikołaja.
- W mieście nie dałbym rady żyć. Człowiek w mieście nie ma kontaktu z przyrodą. On pracuje bardzo często na jakiś poziom, całkowicie oderwany od przyrody i bożego rytmu – przyznaje.
W niewielkim domu na wsi mieszka razem z żoną Anitą i szóstką dzieci. Życie wypełnia im praca na gospodarstwie. Zajmują się zwierzętami, remontują dom, pracują w polu. Z boku pewnie ich życie wygląda tak, jak u niejednego rolnika na wsi. Tyle że ich wiara i przeszłość wyglądają zupełnie inaczej. Wyznają też inne zasady, choć i te przez lata spędzone w Polsce się zmieniły.
- Łatwo dopuścili was do siebie? – pytam Agnieszkę.
- Trzeba się było przede wszystkim postarać, żeby ich znaleźć. Do amisza ciężko wysłać maila. Nie są dostępni w mediach społecznościowych, nie ma nigdzie do nich numerów telefonów. Ale oni sami są bardzo otwarci. Opowiadali nam o tym, dlaczego decydują się rozmawiać z mediami, brać udział w kolejnych programach. Martinowie uważają, że to taki sposób na ewangelizację, na szerzenie swojej wiary i kultury – opowiada.
Jeszcze kilka lat temu Martinowie mieszkali pod Warszawą, przenieśli się na Lubelszczyznę. Przeprowadzka nie była spowodowana konfliktem z sąsiadami, o którym było głośno w mediach, ale zwyczajnie tym, że potrzebowali więcej ziemi. Szukali większego i tańszego miejsca.
- Są bardzo otwartymi ludźmi, bardzo przyjaznymi. Otwartymi też na nowe technologie, wbrew pozorom. Nie są amiszami zamkniętymi bez internetu, bez telefonów, bez prądu. Sami o sobie mówią nawet, że nie są już „takimi amiszami”. Powtarzają, że raczej „pochodzą od amiszy”. Jakub przede wszystkim jest bardzo ciekawy świata. Rozmawialiśmy długo o internecie, o zagrożeniach, o wykrywaniu twarzy na Facebooku. Są bardzo na bieżąco. Tylko przesiewają te nowe technologie i korzystają tylko z tego, co jest im niezbędne. Dzieci nie wychowują się wcale bez dostępu do sieci. To wyglądało całkiem uroczo, gdy córki pomiędzy jakimiś pracami na gospodarstwie puszczały mi na Youtube piosenki religijne – wspomina Agnieszka.
Amisza pokusy w stolicy
Martinowie pochodzą ze zborów, które już w Stanach były bardziej liberalne. - Anita opowiadała, że w rodzinnym kraju jeździła samochodem. I tak jak wspominałam, że są ortodoksami, ale dalej hołdują najważniejszym wartościom. Zrezygnowali z kilku rzeczy, bo uznali, że nie są bezpieczne, praktyczne. Amisze w Stanach jeżdżą dorożkami. Jakub mówił mi, że rozumie, dlaczego dalej się tak dzieje, ale uważa, że to nierozsądne, by wyjechać bryczką na drogę szybkiego ruchu. Podchodzą do wszystkiego ze zdrowym rozsądkiem – przyznaje autorka filmu dokumentalnego.
Dodaje: - Nie żyją na pokaz, przez to zwracają na siebie uwagę.
Zwracają uwagę na siebie też dlatego że otwarcie opowiadają o sobie w mediach. Wywiady i reportaże o ich życiu to jeszcze nic. Martinowie w tym roku wzięli udział w show TTV „Dżentelmeni i wieśniacy”. Wieśniakiem był Jakub, który na kilka dni przeniósł się do stolicy. Z kolei w jego „Jakubowej zagrodzie” zawitał Gabriel, na co dzień trudniący się modelingiem. Elegancki singiel miał przez kilka dni pomagać Anicie i gromadzie dzieci w prowadzeniu gospodarstwa.
Martinowie pokazali wtedy, jak wyglądają obowiązki ich dzieci. A uczą się od nich rolnictwa, budownictwa. Do szkoły nie chodzą, bo – jak mówił Jakub – jest przeciwnikiem systemu szkolnictwa. Żona, stereotypowo, zajmuje się domem.
Już pierwszego dnia zamiany Jakub został rzucony na głęboką wodę. Musiał odnaleźć się w apartamencie Gabriela, do tego wszystkie pójść na imprezę urodzinową jego brata w towarzystwie dopiero co poznanej dziewczyny. Do tego jeszcze musiał wręczyć chłopakowi prezent przygotowany przez Gabriela – szampan. – Uważam, że alkohol jest szkodliwy. Na takiej uroczystości ludzie w końcu są pijani i ja bym nie chciał w tym pomagać – mówił Jakub.
Model z Warszawy już od progu został powitany kolacją, była i herbatka, i porozmawiali też chwilę. Potem się dowiedział, że w domu Martinów nie może spać. Anita wyjaśniała: mężczyzna to jest, to nigdy nie wiadomo. W obronie czystości córek trzeba było przenieść gościa do domu sąsiadów. Kiedy następnego dnia Gabriel obserwował, jak dzieci Jakuba doją krowy, amisz miał relaksować się w spa. Wcześniej jednak Jakub pozasłaniał poduszkami wszystkie kolorowe magazyny w domu modela.
Zapowiadało się na dramat, a skończyło wymianą doświadczeń. Gabriel paradował w stroju amisza, Jakub wziął udział w sesji zdjęciowej. Nawet dostał prezent od brata Gabriela – seksowne bokserki. – Może będzie i ciekawie – przyznał Jakub. I kompletnie zbił z tropu Warszawiaka, gdy przyznał, że razem z żoną śpi raczej nago.
Wszystko dla Boga
Amisze żyją w odizolowanych wspólnotach, których życie zorganizowane jest według nakazów zbioru zasad zwanego Ordnung. Reguluje wszelkie aspekty codzienności: od techniki, jakiej można używać, po kobiece fryzury i kolor materiałów na ubrania. Amisze to pacyfiści, którzy stawiają swoje zasady ponad prawem. Nie posyłają dzieci do szkół, nie akceptują szczepień. W Stanach wciąż wdają się przez to konflikty z lokalnymi władzami. Polscy amisze wyróżniają się już coraz mniej.
Pytam Agnieszkę, czy to, że Martinowie są jedyną rodziną amiszów w Polsce jest ich porażką. – Nie sądzę, że tak to odbierają. Oni powiedzieliby, że po prostu Bóg tak chciał. Gdy przyjechali tu w latach 90., byli z nimi dziadkowie, ciotka. Próbowali się zasymilować, ewangelizować okoliczną ludność. Część wróciła do Stanów, oni pewnie też by tak zrobili. Zostali z kilku powodów. Gdy wszyscy się zbierali, Anita zaszła w ciążę, nie mogła podróżować. Potem doszły jeszcze sprawy formalne. Ten pobyt w Polsce przedłużał się, aż w końcu Anita i Jakub doszli do wniosku, że to Bóg tak chce, że takie jest ich przeznaczenie – opowiada.
- Dzieci żyją według zasad rodziców. Chciałyby się wyrwać do świata? – pytam.
- Trudno powiedzieć. Nie wspominały o tym, że czują się źle w tym swoim świecie. To też nie jest tak, że są więźniami. Jest ich dużo, nie mogą narzekać na nudę. Mają dostęp do internetu, szperają w sieci, mogą kontaktować się z rodziną w Stanach – przyznaje autorka filmu.
Martinowie wychowują dzieci, by przygotować je do życia zgodnie z bożym planem. Wielkich marzeń nie mają, żyją z dnia na dzień. Prosto i skromnie. - Pewne aspekty ich życia są do pozazdroszczenia, ale na pewno nie jest to proste życie. Teraz po 25 latach w Polsce jest im o tyle lepiej, że ludzie już ich znają, znają też język. Gdy przyjechali, Anita nie potrafiła mówić w ogóle po polsku. Musiała zajmować się gromadą dzieci, więc nie miała gdzie się uczyć – wspomina Agnieszka. – Dziś ludzie traktują ich jak egzotykę. Nie brakuje agresywnych komentarzy. Właśnie dlatego chcieliśmy, żeby film przede wszystkim pokazywał, jak u nich jest spokojnie i cicho, jaka jest ich filozofia życia. Nie śpieszą się, nie walczą o nic. Żyją dla siebie, a przede wszystkim dla Boga.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.