„Joy” to ofiara błędnego marketingu, nietrafionego akcentowania i stylistycznego chaosu. Wbrew temu, co sugerowały zwiastuny, David O. Russell nie starał się opowiedzieć historii tytułowej Joy Mangano, która zamieniła pot, łzy i frustrację w ogromny sukces finansowy. „Joy” to przede wszystkim obraz ekstremalnie patchworkowej rodziny, dysfkunkcyjnych zachowań zanurzonych w estetyce telenoweli.
Historia Joy Mangano opowiedziana z perspektywy babci głównej bohaterki nie jest, wbrew pozorom, klasyczną opowieścią „od zera do bohatera” o realizacji amerykańskiego snu. Obietnice składane w zwiastunach czy opisach dystrybutora pozostają w dużej mierze bez pokrycia, bo chociaż scenariusz stawia w centrum tytułową wynalazczynię rewolucyjnego mopa, to jednak śledzenie jej drogi do sukcesu nie jest głównym zajęciem widza.
David O. Russell nie zamyka się w ramach biograficznej opowieści z happy endem. Zamiast tego eksperymentuje, wplata nie do końca potrzebne epizody i cały czas zaskakuje (rozczarowuje?) widza sposobem prowadzenia narracji. W „Joy” kluczowe znaczenie ma rodzina tytułowej bohaterki, kuriozalny zlepek indywiduów. Kobieta mieszka pod jednym dachem z dziećmi, chorą babcią, aspołeczną matką wiecznie wpatrzoną w telewizor, a na dodatek piwnicę dzielą między siebie ojciec Joy i jej były mąż.
Joy stanowi spoiwo tej groteskowej mieszanki, poświęca się na rzecz bliskich całkowicie, a w zamian nie może liczyć praktycznie na żadne wsparcie. Jej historia pełna jest kłód rzucanych pod nogi, braku zaufania i wiary w jej możliwości. Reżyser na każdym kroku podkreśla beznadziejną sytuację bohaterki, choć jak zostało już powiedziane, scenariuszowi daleko do schematycznej opowieści „od zera do bohatera”. Pełno tu niepotrzebnych wtrąceń i na pozór onirycznych epizodów ze zbytnio przerysowaną grą aktorską prawdziwych fachowców. Bradley Cooper czy Robert De Niro, z którymi Russell spotkał się na planie kolejny już raz, kreują miejscami wyjątkowo nierzeczywiste postacie. Na ich tle Jennifer Lawrence wypada bardziej wiarygodnie, jej Joy jest autentyczna, choć niepozbawiona niektórych patentów wykorzystanych przez zdobywczynię Oscara w poprzednich rolach (vide kręcenie reklamy podobne do akcji z Igrzysk: Śmierci: Kosogłosa). Mając jednak w pamięci wcześniejsze dokonania aktorki, Lawrence zawodzi oczekiwania.
Im bliżej końca „Joy”, tym coraz bardziej rosło we mnie przekonanie, że reżyser wcale nie chciał opowiedzieć historii rewolucyjnego wynalazku Joy Mangano. To, co zapowiada się na klasyczną opowieść o nadziei, walce z przeciwnościami losu i dążeniu do celu jest w rzeczywistości zlepkiem niejasnych i niekonsekwentnych pomysłów. Faktyczne kibicowanie bohaterce zaczyna się dopiero pod koniec filmu, kiedy akcja przybiera najbardziej realistyczny charakter. I chociaż nie wiem, czy właśnie taka stylistyka powinna dominować w „Joy”, to obecny kształt filmu pozostawia niedosyt i rozczarowuje.
Wydanie Blu-Ray:
Film można obejrzeć w angielskiej wersji (DTS-HD-MA) z polskimi napisami lub lektorem (DD 5.1). Na płycie znalazło się kilka standardowych materiałów dodatkowych: klip „Joy – siła i wytrwałość”, wywiady z aktorami (Bradley Cooper, Jennifer Lawrence) oraz galeria obrazków.