Kino w złym guście - odcinek 2
W tym miejscu jest tylko naprawę złe kino. Zadbam też o to, by towarzyszyły im także te produkcje nieznane szerszej publiczności, zapomniane i pokryte kurzem na celuloidowych kliszach. Dla każdego coś niemiłego.
Jeżeli lubisz ambitne kino, wysublimowaną i wciągającą fabułę, dobrą grę znanych aktorów… to źle trafiłeś. Tutaj nie znajdziesz nic z tych rzeczy. Do widzenia i życzę miłego dalszego zwiedzania internetu.
Jeżeli więc nadal czytasz te słowa, to znaczy, że potrafisz czerpać przyjemność z takiego kina, gdzie pomimo włożonego trudu twórców zasługuje jedynie na B klasę… w najlepszym razie.
Cykl prowadzimy we współpracy z ruchome-obrazki.blogspot.com
Wilkołak ze stali
Filmowe potwory są nieśmiertelne. Musimy się z tym pogodzić, że niezależnie czy używając broni białej, palnej czy atomowej (o czarach i zaklęciach nie wspominając), te krwiożercze bydlaki i tak w końcu wrócą, by nas prześladować. Nie chodzi mi o samych seryjnych morderców, których pełno w niekończących się seriach slasherów, czy duchów z tych wszystkich nawiedzonych domów. Mówię tu głównie o pierwszej lidze, szlachcie zła, mrocznych legendach, którymi straszono nas przed snem, kiedy byliśmy dziećmi. Hrabia Dracula, Potwór Frankensteina, Mumia czy Wilkołak, którzy w latach 30. i 40. ubiegłego wieku rządzili wytwórnią Universal i czarno-białym ekranem kin. Jeżeli mowa o gatunku grozy, każdy chyba zgodzi się ze mną, że to zawodowcy wagi ciężkiej. Jednak w ich całym majestacie łączy ich jedna wspólna cecha: wszystkim jest dobrze znana ich pięta achillesowa. W jednym przypadku wystarczy znak krzyża i zapach czosnku, w drugim srebrna kula między oczy. To ostatnie należy oczywiście przypisać człowiekowi w wilczej
skórze (lub na odwrót), którego cechuje wręcz śmiertelna nietolerancja na błyszczący metal szlachetny. To niezawodna metoda na tę kreaturę nocy… pod warunkiem, że ktoś nie wszczepi jej wcześniej metalowego pancerza pod skórę! Właśnie coś takiego dzieje się w produkcji „Project: Metalbeast” z 1995 roku. Film jest połączeniem bardzo marnego sci-fi z horrorem klasy VHS (docelowy rynek). I to czego nie można zarzucić jego twórcom, to brak oryginalności. Fabuła przedstawia się następująco: jesteśmy świadkami jednej z najważniejszych misji rządu amerykańskiego, który wysyła swoich dwóch komandosów w pontonie do Europy Wschodniej (serio? Dwóch? W pontonie!?). ich ściśle tajne zadanie polega na wytropieniu żywego wilkołaka(!), którego krew posłuży do wyhodowania super żołnierza, pokrytego niezniszczalną stalową skórą (to chyba logiczne, nie?). Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem. W potyczce z legendarną bestią (którą, jak to w Europie Wschodniej, udaje się znaleźć bez większych trudności) jeden z komandosów
ginie, a drugi postanawia, że sam sobie zaaplikuje w żyły kilka mililitrów wilczej posoki. Nie będę wam zdradzał co dzieje się później, ale zapewniam, że jest równie ciekawie. Oglądać tylko przy pełni księżyca. Tak hartuje się wilcza stal.
Żołnierzu, czy ci nie żal?
Mówi się, że „za mundurem panny sznurem” i rzeczywiście na powodzenie wśród płci pięknej narzekać w filmie akcji nie może Lorenzo Lamas, główny bohater „Snake Eater” z 1989 roku. To nic, że nie ma na sobie wojskowego ubrania (właściwie przez pewną część tej produkcji biega z gołym torsem), każdy tutaj zwraca się do niego „ ej żołnierzu”… nawet osoby, które wcześniej go nie znały. Kobiety chcą się z nim kochać, policjanci zazdroszczą mu umiejętności w łapaniu przestępców, a sami kryminaliści wręcz marzą jego śmierci. Wszystko dlatego, że postać grana przez Lamasa to były członek elitarnej grupy komandosów, których nazywano „Zjadacze węży”. Obecnie pracujący dla wymiaru sprawiedliwości jako tajniak, wystawia handlarzy narkotyków, flirtuje z babeczkami itp. Chociaż jest mistrzem walki wręcz i wyśmienitym strzelcem, kiedy tylko może konstruuje wymyślne pułapki, których nie powstydziłby się John J. Rambo. W chwili, gdy jednak dowiaduje się, że członkowie jego rodziny zostali zamordowani, a siostra uprowadzona,
rzuca wszystkie swoje obowiązki, poprzysięga zemstę i wyrusza z odsieczą. Musze przyznać, że zaskoczeniem dla mnie był fakt, że głównymi antagonistami w filmie jest banda zdegenerowanych rednecków, zamieszkujących dzikie tereny amerykańskich lasów (a nie np. narkotykowi mafiosi, co miałoby chyba więcej sensu). Wygląd i zachowanie zwyrodnialców sugeruje, że to ewidentnie owoc grzechu kazirodztwa. Ich przywódcą jest karykaturalnie demoniczny rudzielec, łudząco przypominający postać „Wolf Mana” (1941) z Lonem Chaney Jr. Film jest zlepkiem kiepskich gagów, słabego aktorstwa i fabularnych niedorzeczności. Widza czeka wiele smaczków, dzięki którym dowie się np.: jak skutecznie podszywać się w lesie za niedźwiedzia i czy można zmienić swój motocykl w skuter wodny.
Motocykl nie dojedzie? Zmień go skuter wodny.
Masz prawo na zawsze zachować milczenie
Jedni uważają tę postać za kultową, drudzy pewnie już o niej zapomnieli, dla większości jednak będzie zupełną zagadką – mowa o „Maniakalnym glinie” w reżyserii Williama Lustiga, horrorze pod tym tytułem z 1988 roku. Przyznacie, że już sama nazwa brzmi wyśmienicie, prawda? W latach 80. powstało mnóstwo filmowych psychopatów, ale tylko niektórzy z nich stali się ikonami kina grozy. „Maniakalny” niestety do nich nie należy, mimo tego, że to życiowa rola Roberta Z’Dara, aktora znanego głównie z produkcji klasy B. Przedstawiona tu historia sprowadza się do zdrady i zemsty, gdzie praworządny policjant (Z’Dar), poprzez korupcje w departamencie i polityczne manipulacje zostaje niesłusznie osadzony w zakładzie karnym, gdzie przez lata wysyłał rzesze bandziorów. Pozostawiony samemu sobie szybko pada ofiarą ataku pod prysznicem (pozostawiam to waszej wyobraźni), przeprowadzonego przez bezlitosnych współwięźniów. Pomimo walki, osaczony policjant zostaje zadźgany na śmierć. Jakiś czas po tych wydarzeniach w mieście
pojawia się tajemniczy morderca, którego świadkowie opisują jako „mężczyznę w policyjnym mundurze”. Podejrzanym zostaje oficer, Jack Forrest (granego przez młodziutkiego Bruce’a Campbella, znanego z „Armii Ciemności” i „Martwego Zła”), który jednak jako jedyny nie ma wątpliwości, że za wszystkim stoi zmartwychwstały „Maniakalny glina”. Do samego końca nie wiadomo, czy postać grana przez Z’Dara wróciła zza grobu i jest duchem pragnącym zemsty, czy jego śmierć była tylko zaplanowaną mistyfikacją. Umówmy się jednak, że suspens nie jest najmocniejszą stroną filmu, ale przecież nie o to chodzi w tego rodzaju produkcjach. „Maniakalny glina” to typowy przedstawiciel slasherów z lat 80., swoją świetność przeżywający w erze kaset VHS. Tutaj strzela się do mordercy z odległości metra, a on nadal atakuje…sprawiedliwość jest ślepa i kuloodporna. Sprawiedliwość nie ma twarzy.
Pawiana pułapka
Film „Shakma” z 1990 roku jest tak tragicznie zły i niedorzeczny, że zabawa przy nim jest wyśmienita. W pewnym instytucie naukowym na Florydzie, przeprowadzane są eksperymenty na zwierzętach. Wśród okazów znajdują się też wyjątkowo niebezpieczne pawiany, którym zwiększono inteligencje kosztem znacznego wzrostu agresji. Dla pracowników placówki zbliża się ważny dzień: trwają przygotowania do zabawy, która co jakiś czas odbywa się cyklicznie po godzinach, w zamkniętym instytucie. Specyficzna gra polega na odgrywaniu wcześniej wylosowanych ról postaci ze świata fantasy i bieganiu po opuszczonych korytarzach kompleksu. Dodatkowymi atrakcjami są zagadki i wyzwania, pozostawione w laboratoriach przez „mistrza gry” (innymi słowy bawią się w LARPa w stylu „Dungeons and Dragons”). Nie są jednak świadomi tego, że w tym samym czasie jeden z pawianów ucieka ze swojej klatki i zamierza zagryźć i zadrapać na śmierć wszystko co spotka na swojej drodze. Powiem szczerze, że nigdy nie widziałem tak wściekłej małpy jak ta w filmie „Shakma”. Sprawia wrażenie jakby chorowała na wściekliznę, a ktoś dodatkowo naszprycował ją jeszcze środkami pobudzającymi. W chwili, kiedy uczestnicy zdają sobie sprawę z zagrożenia, zaczyna się zabawa w kotka i małpę, a budynek staje się za mały dla dwóch rodzajów naczelnych. Banany srabany.
Szczęki zza światów
Na koniec kolejnej odsłony „Kina w złym guście” przygotowałem prawdziwy hit klasy B i jednocześnie cios dla wszelkiej logiki i zdrowego rozsądku. Myślałem, że po produkcji „Sharknado” już nic nie będzie w stanie mnie zaskoczyć, jeżeli chodzi o wykorzystanie motywu walki z krwiożerczymi rekinami. Tak bardzo się myliłem. Wszystko za sprawą filmu „Ghost Shark” i historii, w której grupka bohaterów będzie musiała stawić czoła… DUCHOWI morskiego drapieżnika. Jak się okazuje, nawet śmierć nie jest w stanie powstrzymać ludojada od pożerania kolejnych ofiar. Zabity podczas polowania na otwartych wodach, wraca zza światów za sprawą… pradawnego indiańskiego miejsca kultu (chodzi o to, że szczątki ryby podryfowały do…a z resztą, to trzeba zobaczyć). Co ciekawsze, morska zjawa wykorzystuje wszelkie (nawet najmniejsze) zbiorniki wodne, które służą jej jako portal do pojawiania się w najmniej oczekiwanym momencie i miejscu, jak, np. basen w ogródku, kubeł z wodą, a nawet wanna w domu! Odpowiedzialnymi za to dzieło są
ludzie z tej samej wytwórni, która zaprezentowała światu wspomniane wcześniej tornado pełne rekinów ludojadów. Tak samo jak w tamtej produkcji, tak i tutaj wszystko bazuje głównie na pomyśle, a lwia część budżetu przeznaczona jest na efekty specjalne (aktorstwo, reżyseria, muzyka itd. to już mało istotne dodatki). Jeżeli myślicie jednak, że ten pomysł jest po prostu nienormalny, to muszę was poprawić – on jest paranormalny.
Polecamy w serwisie internetowym Film.org.pl:
Dźwięk w filmie cz.1: Kino przemówiło