"Kos". Mocno polityczny film. Aż dziw, że to koprodukcja TVP
"Polak zawsze przegrywa" - mówi jeden z bohaterów "Kosa". Choć nowy film Pawła Maślony tylko w pewnym stopniu odwołuje się do prawdziwych wydarzeń, nie można odmówić mu trafnej i wciąż aktualnej refleksji na temat naszego narodu. Nic dziwnego, że na gali Orłów dla twórców posypały się nagrody.
Przypominamy recenzję "Kosa", zwycięzcy Złotych Lwów na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni
Gdy ponad dwa lata temu gruchnęła wiadomość o pracach nad filmem o Tadeuszu Kościuszce, wielu spodziewało się, że w końcu doczekamy się biografii wybitnej postaci, która wsławiła się nie tylko w historii Polski, ale i Stanów Zjednoczonych. Jednak twórcy "Kosa" od razu ostrzegali, że nie interesuje ich robienie kina na kolanach i zamiast hagiograficznego obrazu powstało rasowe kino akcji zaledwie częściowo odwołujące się do prawdziwych wydarzeń.
Już w pierwszej scenie Kościuszko (Jacek Braciak) ze swoim czarnym przyjacielem Domingo (Jason Mitchell) wymierzają sprawiedliwość. Agresją odpowiadają na agresję szlachcica łapiącego uciekającego z jego gospodarstwa chłopa. Mimo że wódz zapisał się w historii jako obrońca uciemiężonych, nie da się ukryć, że w walce o równość i sprawiedliwość musiał przelać sporo krwi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Najbardziej wyczekiwane premiery filmowe 2024 roku
W filmie Kościuszkę śledzimy tuż przed insurekcją, kiedy próbuje ustalić, czy popierający go szlachcice pozwolą stanąć do walki również chłopom. Wbrew pierwotnej deklaracji niektórzy wolą zadbać o własny interes i chłopów pozostawić na gospodarstwie. Gdy dowódca spotyka się z panami, jawi się niczym bezradny ojciec wobec bandy dzieciaków chcących bawić się w wojenkę bez pojęcia o rzeczywistości, za to szczerze przekonanych, że los pozwoli im w glorii i chwale powrócić do domów.
Towarzyszący Kościuszce Domingo, były niewolnik, momentami drwi z naiwności swojego przyjaciela. Choć wspiera go w działaniu, nie ma wątpliwości, że szlachta zawiedzie generała. Pewność zyskuje, gdy na jego drodze pojawia się Ignacy (Bartosz Bielenia), uosobienie białego niewolnika. Chłopak jest synem chłopki i szlachcica z nieprawego łoża, który po śmierci ojca walczy o uznanie swojego szlacheckiego pochodzenia.
"Kos" nie stroni od mocnych, krwawych scen. Poczynając od tej, w której Domingo i Ignacy pokazują sobie blizny zaznane z ręki panów, jak i okrutnych tortur szlachcica Wąsowskiego (piekielnie dobry Łukasz Simlat), który - jak przyznaje - z nudów traktuje swoich chłopów jak zwierzęta. Skala przemocy jest uderzająca, co silnie pokazuje odwieczną walkę klas, które zawsze koniec końców tracą możliwość znalezienia wspólnego języka i odwołują się do argumentu siły.
W tym momencie niektórzy doszukiwaliby się podobieństwa "Kosa" do "Django" Quentina Tarantino. Jednak poza poruszanym tematem niewolnictwa Maślona nie stara się naśladować hollywoodzkiego mistrza. Nie to tempo, nie te dialogi, nie ten budżet. Tego ostatniego ewidentnie zabrakło, co uzmysławia brak scen batalistycznych. Broni się jednak wybitny scenariusz autorstwa Michała A. Zielińskiego.
Najdobitniej w filmie wybrzmiewają fragmenty z rosyjskim rotmistrzem Duninem, świetnie zagranym przez Roberta Więckiewicza. To właśnie z jego ust padają wspomniane słowa o odwiecznej porażce Polaków. Dodaje z przekąsem, że nie każdy naród jest stworzony do wielkości, a koniec końców biedne Polaczki zawsze będą szukać opieki u Mateczki Rosiji. Niby mówią to bohaterowie sprzed ponad 200 lat, a jeśli dziś włączy się rosyjski Kanał 1 usłyszy się bliźniaczo podobną treść.
Po raz pierwszy "Kos" ujrzał światło dzienne na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni na niespełna miesiąc przed wyborami, zdaniem niektórych "wyborami o wszystko". Koprodukcja pod szyldem TVP - tej samej stacji, która przez minione osiem lat napędzała hejt i dzieliła Polaków - sprowadza się do konkluzji, że w bratobójczej walce nigdy nie będzie wygranych. Że Polacy wciąż wstają z kolan, ale tak jak i w 1794 r., tak i dziś trudno im się utrzymać na nogach. Mimo że populiści próbują nas zapewnić, że śmiało możemy już dumnie kroczyć do przodu. Otóż nie. Przed nami wciąż dużo pracy u podstaw, tak by przysłowiowy chłop wciąż nie był zdany na łaskę pana.
Przed studiami reżyserskimi Paweł Maślona ukończył politologię, nic więc dziwnego, że w "Kosie" nie odmówił sobie politycznych refleksji. Nie są one jednak podane łopatologicznie, co z pewnością docenią widzowie spragnieni intelektualnej gry i pozostawienia pola do własnej interpretacji. Jest i dobra wiadomość dla apolitycznej publiki - film można też odczytywać jako przygodowe kino kostiumowe, jeśli ktoś nie odważy się marzyć o wolności, o której mówił Tadeusz Kościuszko.
"Kos" oficjalnie w kinach od 26 stycznia.
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" znęcamy się nad serialem "Forst" z Borysem Szycem, omawiamy ostatni film Nicolasa Cage'a, a także pochylamy się nad "The Curse" czyli najbardziej niezręczną produkcją ostatnich lat. Możecie nas słuchać na Spotify, Apple Podcasts, YouTube oraz w Audiotece i Open FM.