"Nie ma Boga w tej pogardzie". Filmowi bojownicy stanęli w obronie Agnieszki Holland
Choć przez kilka dni 48. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych atmosfera w Gdyni była spokojna, żeby nie powiedzieć senna, im bliżej było finałowej gali, tym bardziej buzowało. Ale nie za sprawą jakości prezentowanych filmów, a politycznej histerii wokół "Zielonej granicy" Agnieszki Holland. Brak reżyserki w Gdyni był bardzo wymowny.
W dyskusjach o filmach wyświetlanych na najważniejszym polskim festiwalu przewijał się wątek bardzo różnego poziomu tegorocznych produkcji. Od początku przeważały głosy, że zaledwie trzy czy cztery tytuły z konkursowej 16-tki są godne uwagi. Co zresztą widać po rozdaniu nagród.
W Konkursie Głównym tradycyjnie pojawiły się produkcje mówiące o polskiej beznadziei. Niektóre z nich były do bólu stereotypowe i krzywdzące tak jak górnicza opowieść "Jedna dusza" Łukasza Karwowskiego, a inne dotkliwie poruszające, jak "Tyle co nic" Grzegorza Dębowskiego.
To właśnie ten ostatni, czyli rolniczy dramat, okazał się największym objawieniem gdyńskiego festiwalu. Został doceniony aż pięcioma nagrodami, w tym za główne kreacje Artura Paczesnego i Agnieszki Kwietniewskiej. Słusznie, bo to niezwykle szlachetne kino bez z góry założonych tez i gotowych recept na bolączki polskiej wsi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Białystok. "Zielona granica" Holland. Reakcje ludzi po wyjściu z kina
Kameralne, aktualne produkcje w tym roku były w mniejszości, ale jak okazało się podczas finałowej gali, to właśnie je postanowiono wyróżnić. Stąd Srebrne Lwy powędrowały do twórców "Imago" Olgi Chajdas na podstawie biografii Eli Góry, matki grającej ją aktorki Leny Góry.
Ta osobista historia opowiedziana w bardzo bezkompromisowy i artystyczny sposób być może nie trafi do szerokiej publiczności, za to jej uniwersalne przesłanie dotknie każdego, kto będzie miał odwagę zmierzyć się z traumami własnych rodzin. Cieszy, że jury doceniło też aktorski wysiłek Leny, która swoim magnetyzmem zabrała widzów do innego wymiaru.
Wiele tytułów w Gdyni przeszło bez echa, takich jak "Raport Pileckiego", "Święty" czy "Figurant". Być może dlatego, że twórcy sięgają do czasów PRL-u, którego przesyt w ostatnich latach w polskim kinie jest odczuwalny. Jedyną produkcją, która wykroczyła poza schematyczne ramy przedstawiania dawnego systemu i zabawiła się gatunkiem, jest "Doppelganger. Sowbowtór" Jana Holoubka. Efektem jest pięć nagród: za zdjęcia, kostiumy, scenografię, reżyserię i drugoplanową rolę Tomasza Schuchardta.
Zresztą podział na kino współczesne i historyczne na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych był w tym roku wyrównany. Największą uwagę widzów przyciągały jednak obrazy osadzone w przeszłości, takie jak "Chłopi" DK i Hugh Welchmanów, czego dowodem jest Nagroda Publiczności. Zaskakuje fakt, że obraz okrzyknięty arcydziełem i prawdopodobnie polskim kandydatem do Oscara (poznamy go 25 września) z Gdyni wyjechał tylko z dwiema statuetkami, w tym pozaregulaminową nagrodą specjalną.
Okazuje się, że największą sztuką jest stworzyć kino historyczne, które odwołuje się do teraźniejszości. Tak jest w przypadku "Kosa" Pawła Maślony, czyli laureata Złotych Lwów. W kontekście zbliżających się wyborów słowa wypowiadane przez bohatera granego przez Roberta Więckiewicza "Polak zawsze przegrywa" boleśnie dźwięczą w uszach.
Twórcy dołożyli do pieca swoimi przemowami podczas finałowej gali. - Gdy oglądałem go ["Kosa" - red.] ostatnio w kontekście bieżących wydarzeń, tej potwornej nienawiści, która spotkała naszą koleżankę Agnieszkę Holland, to pomyślałem sobie, że ten film jest najbardziej o tym, jak bardzo nie umiemy we wspólnotę, nie umiemy w instytucje, w szacunek do siebie. [...] Nie ma Boga w tej pogardzie i nienawiści. Mam nadzieję, że to się niebawem zmieni - powiedział reżyser Paweł Maślona.
Nagrodzony za "Kosa" Robert Więckiewicz przypomniał, że 11 lat temu z tej samej sceny odbierał wyróżnienie za rolę w "W ciemności" Agnieszki Holland. - To był taki film o człowieku, który pomagał ludziom w potrzebie w czasie wojny. Parę dni temu byłem na premierze innego filmu Agnieszki Holland "Zielona granica". To jest taki film o ludziach, którzy pomagają ludziom w potrzebie w czasie wojny - skomentował, zachęcając na koniec do udziału w wyborach.
Wielu innych filmowców również ze sceny Teatru Muzycznego w Gdyni wspierało Agnieszkę Holland. Producenci "Zielonej granicy" świadomie zrezygnowali z możliwości zgłoszenia tego tytułu do Konkursu Głównego. Trudno więc w tym roku nazwać Festiwal Polskich Filmów Fabularnych najważniejszym przeglądem tego, co dzieje się w polskim kinie, skoro zabrakło na nim najistotniejszego filmu sezonu.
Triumfujący Paweł Maślona w pewnym momencie dodał, że "sztuka to koszary", a wszyscy związani z branżą filmową to prawdziwi wojownicy, którzy w czasach pandemii, galopującej inflacji, wojny u naszego sąsiada ostatkami sił próbują dokończyć swoje dzieła. W świetle ostatnich wydarzeń wokół filmu Holland można uznać, że niektórym marzy się, by sztuka filmowa stała się zajęciem zakazanym.
Czy polscy filmowcy są gotowi pójść na wojnę z wrogimi im siłami? Gest solidarności podczas finałowej gali pozwala wierzyć, że tak. Choć w momencie próby może się okazać, że każdy będzie myślał tylko o swoim interesie. I Polak znów przegra.
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" omawiamy 48. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych. Co nas zachwyciło, a co nas rozczarowało? Gośćmi specjalnymi odcinka są Jan Kidawa-Błoński i Kamila Urzędowska. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.
WP Film na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski