Koszmarna pomyłka
Głównym zadaniem komedii jest rozbawienie widza, który dzięki niej chociaż przez chwilę może oderwać się od szarości swojej przeciętnej egzystencji. Każdy odbiorca jest inny, przez co poczucie humoru jest strasznie urozmaicone. Dlatego filmowcy robią wszystko aby zaspokoić kinomana, który jest naprawdę bardzo wymagający. Dzięki nieograniczonej tematyce – bo śmiać się można ze wszystkiego – pomysły na filmy komediowe są prawie niewyczerpywalne.
24.10.2008 18:07
Rodzinny interes braci Farrelly ma się bardzo dobrze. Bobby i Peter są jednymi z lepszych filmowców Hollywood, zajmującymi się rozśmieszaniem ludzi. Produkcje takie jak „Głupi i Głupszy” czy „Sposób na blondynkę” na stałe odbiły swoje dłonie w alei komediowych gwiazd. Ich humor jest bardzo specyficzny, często nie do przełknięcia przez zwykłego zjadacza chleba, który woli serial od durnej, niesmacznej groteski. Jest to trochę tak jak z kobietą, trzeba pokochać, a nie zrozumieć. W przypadku rodzeństwa Farrelly to powiedzenie znajduje idealne pokrycie.
Ben Stiller uważany jest za jednego z najlepszych współczesnych komików. Ja osobiście nie przepadam za tym aktorem, który swoją osobą bardziej mnie drażni, niż rozśmiesza. W swojej karierze ma wiele ról czy wyprodukowanych przez siebie filmów, jednak prawie każdy z nich wywołał u mnie uczucie dezaprobaty. Kolejna jego współpraca z braćmi Farrelly (wcześniejszy wspólny projekt „Sposób na blondynkę”) po zapowiedziach miała być wielkim przebojem, który swoim humorem powali nas widzów na kolana.
Pomysł na „Dziewczynę moich koszmarów” zaciągnięto z dwóch źródeł. Jednym z nich jest film z 1972 roku pod tytułem „The Heartbreak Kid”, z którego zapożyczono motyw przewodni filmu. Oprócz tego posiłkowano się opowieściami amerykańskiego nowelisty Bruca Jaya Friedmana. Dopasowanie tych dwóch cząstek do siebie, dobranie odpowiednich aktorów, pozwoliłoby stworzyć bardzo dobrą historię, szkoda tylko, że jest całkowicie inaczej.
Eddie Cantrow (Stiller) jest czterdziestoletnim singlem, prowadzącym sklep ze sprzętem sportowym. Z czasem zaczyna przyzwyczajać się do swojej samotności. Prowadzi proste, poukładane życie, bez jakichkolwiek zobowiązań. Perspektywa bycia starym kawalerem nie była możliwa do zaakceptowania dla… jego ojca Doca (Jerry Stiller). Wraz z przyjacielem syna Maciem, namawia go na zmianę swojego stanu cywilnego. Eddie rusza w poszukiwania przyszłej żony, kobiety z którą spędzi resztę swojego życia.
Pewnego razu trafia na piękną blondynkę Lili, poznaną w dość dramatycznych okolicznościach: jakiś oprych wyrywa jej torebkę, którą Eddie stara się odzyskać. Cała przygoda zbliża ich do siebie, aż do tego stopnia, że Cantrow, po sześciu tygodniach znajomości, prosi ją o rękę. Z pozoru krok zrobiony w dobrym kierunku, jednak stanowczo nie przemyślany i zbyt pochopny. Szybkie zaręczyny, pociągnęły za sobą błyskawiczny ślub, którego finałem była podróż poślubna do Meksyku. Niestety wyprawa do tego egzotycznego miejsca pokazała, że decyzje podjęte nierozważnie, mogą zmienić życie na dużo gorsze.
Okazało się, że Lili nie była taka cudowna, jak mu się zdawało. Kiedy tylko stała się Panią Cantrow pokazała swoje prawdziwe oblicze. Szkoda, że Eddie nie miał odpowiedniej ilości czasu na poznanie swojej wybranki serca, bo z pewnością zastanowiłby się nad ślubem z nią. Jednak pojawia się dla niego światełko w tunelu o imieniu Miranda, po poznaniu której zrozumiał jak wielki błąd popełnił, działając po presją otaczającego do świata. Będzie musiał przeprowadzić rachunek sumienia i zdecydować ostatecznie jak będzie wyglądała jego przyszłość.
Nowy film braci Farrelly jest namiastką ich wielkich przebojów. „Dziewczyna moich koszmarów” to zwykła, niczym specjalnym wyróżniająca się komedia, z pewną dozą romantyzmu. Humor jest na bardzo niskim poziomie, chwilami wręcz żałosny. Pomysł owszem oryginalny. W większości tego typu filmach finałem jest ślub, a cała historia opiera się na dążeniu do niego. W tym przypadku mamy możliwość poznania tego co dzieje się po tej wyjątkowej ceremonii.
Pomysł dobry, jednak jego wykonanie prosi się o mocne słowa krytyki. Aktorzy niczym nie zachwycili, wręcz rozczarowali, głównie swoim brakiem zaangażowania w powierzone im role. Jedynym i chyba najważniejszym przesłaniem tego filmu jest to, że każda decyzja, bez względu na jej priorytet, musi być dobrze przemyślana. Konsekwencje mogą być dotkliwe i najczęściej nieodwracalne.
Dlatego, jeśli nawet „Dziewczyna moich koszmarów” jest dużą porażką, można z jego treści wyciągnąć dobrą szkołę, z nauki której powinniśmy skorzystać w swoim prywatnym życiu.