"And the Oscar goes to…". Ci, którzy po tej frazie usłyszą dziś w Hollywood swoje nazwisko, znajdą się w raju. Idę o zakład, że wśród nich będą bogowie jednej nocy. Bo Oscar, choć waży niewiele, potrafi przygnieść niczym skała.
Ben wypełniał ekran strachem i bólem. Wręcz czuć było, jak śmierdzi jego ciało, wymiociny i mocz. W "Zostawić Las Vegas" Nicolas Cage nie grał Bena. On był Benem. Człowiekiem, który mając wiele, stracił to. Nie byłoby specjalnym zaskoczeniem, gdyby jakiś alkoholik, widząc w kinie to upodlenie, odstawił butelkę raz na zawsze. Tak realistycznie zagrał Amerykanin.
Może pomogły mu własne doświadczenia z młodości, gdy ćpał i pił na umór? Pewne tak, ale to było bez znaczenia. Udało mu się zerwać z nałogami. Teraz najpierw wcisnął widzów w fotele, a potem rzucił na kolana.
Trzeba było nakarmić krokodyla
Dlatego nie było żadnych kontrowersji, gdy w 1995 roku po słowach "And the Oscar goes to…" padło nazwisko: Nicolas Cage.
- Dziękuję członkom Akademii za umieszczenie mnie w gronie supertalentów i za pomoc w zacieraniu granicy między sztuką a komercją. Wiem, że niefajnie jest to mówić, ale ja po prostu kocham aktorstwo – mówił poruszony Cage.
Nie wiedział jeszcze, że to ostatni raz, gdy znajduje się na szczycie, że z rozchwytywanego aktora o ugruntowanej pozycji zmieni się wkrótce w bohatera memów. Ani że tak, jak bohater, w którego się wcielił, straci wszystko.
Odbierając Oscara, był już poważnym aktorem z kilkoma istotnymi rolami na koncie, żeby wspomnieć choćby "Peggy Sue wyszła za mąż". Komedia, dramat – dla Cage’a było w zasadzie obojętne. Zawsze dawał z siebie wszystko.
I nagle stał się parodią samego siebie. Wolał grać w blockbusterach, które przyniosły mu rozpoznawalność i majątek. Wtedy ujawniła się druga twarztwarz gwiazdora – rozpasanie, rozrzutność i skłonność do kompulsywnych zakupów. Potrzebna byłaby wam do szczęścia czaszka dinozaura? A nawiedzony dom w Nowym Orleanie? Krokodyl, ośmiornica i dwa zamki w Europie? Pewnie nie (choć z drugiej strony - kto bogatemu zabroni). Nic dziwnego, że Cage szybko roztrwonił 160 mln dolarów. Przy okazji stracił coś ważniejszego - markę.
Okazało się, że nie może już przebierać w filmach o wielomilionowych budżetach. Zaczął przyjmować wszystko. A im gorsze brał role, tym gorsze dostawał następnym razem. Ot, taki samonapędzający się mechanizm. O skali upadku wielkiego Nicolasa świadczyło to, że filmy z jego udziałem były tak złe, że często nawet nie miały kinowej dystrybucji, a lądowały od razu na DVD.
Nie byłoby jednak sprawiedliwe uznawanie, że Amerykanin występował w tych gniotach wyłącznie dla pieniędzy. Bo w jednym Cage nie kłamał – naprawdę miał (może nadal ma) w sobie miłość do aktorstwa. I ekscentryczną naturę, która sprawiała, że nietrudno uwierzyć, że był przekonany o potencjale każdej ze swoich ról.
"Uważam, że, chcąc osiągnąć sukces w przemyśle filmowym, nie można obawiać się czasem zaryzykować. A tak długo jak gram, stawiam wszystko, co mam" – powiedział w jednym z wywiadów. Tyle że co to za karta, gdy występujesz w obrazie spod znaku "zabili go i uciekł"?
Jestem zbyt doskonały, żeby u was zagrać
Cage’a zgubiły jego słabości. Przypadek Cuby Goodinga Jr. jest zupełnie inny. Gooding Jr. w latach 90. był jednym z najpopularniejszych aktorów swojego pokolenia. Jego status został podkreślony Oscarem zdobytym w 1997 roku za rolę w "Jerry Maguire". Brawurowo zagrał gracza futbolu amerykańskiego, który dla rodziny zrobi wszystko. I choć wystąpił u boku samego Toma Cruise’a to, Gooding Jr. przyćmił mega gwiazdę Hollywood.
- Ktoś zapytał mnie za kulisami, gdy dostałem Oscara: "Czy wyobrażałeś to sobie?". Odpowiedziałem: "Nigdy!". Ale to była ściema – przyznał Cuba Gooding Jr. w rozmowie z "The Guardian" – kiedyś, na lekcjach matematyki, ćwiczyłem rozdawanie autografów. Wizualizowałem sobie siebie trzymającego tego Oscara nad głową. Historie o prawdziwym sukcesie należą do ludzi, którzy naprawdę wierzą, że będą sławni, więc przygotowują się mentalnie. I ja przez całe moje życie robiłem właśnie to – przygotowywałem się.
To prawda, Cuba Gooding Jr. w młodości wiele przeszedł. Pochodził z biednej rodziny. Wiedział, co znaczy nie jeść przez kilka dni. Aktor twierdzi, że to dzięki bagażowi doświadczeń zna pełną paletę emocji i potrafi zagrać wszystko: - Zawsze wiedziałem, że jeśli scenariusz wymaga emocji, wniosę je. Nikt inny na castingu nie mógł tego zaoferować. Wiedziałem, że miałem to coś, czego nikt inny nie miał – stwierdził nieskromnie w jednym z wywiadów.
Zgubił go właśnie ten pęd do bycia najlepszym. Po otrzymaniu Oscara został zasypany ofertami od znanych reżyserów. Często – okazało się, że zbyt często – odmawiał, bo czekał na coś lepszego, co sprostałoby jego wybujałym ambicjom. Odmówił nawet Stevenowi Spielbergowi, który chciał obsadzić go w "Amistadzie".
- W końcu reżyserzy chyba zaczęli się bać, oferować mi cokolwiek – przyznał. Nie "chyba", oni się go naprawdę obawiali i telefony przestały dzwonić. Wtedy - zupełnie jak Nicolas Cage, ale jak widać z innych powodów – zaczął grać w podrzędnych filmach akcji, w których ugrzązł na lata. Potrzebował ponad dekady, by wygrzebać się z tego bagna. Do świetnej formy wrócił niedawno za sprawą serialu "American Crime Story". Znów zagrał futbolistę – upadłe bożyszcze Ameryki, O.J. Simpsona.
Zazdrosny ojciec schrzanił jej karierę
Oscar, jako nagroda pożądania to nie wymysł. Całe życie marzył o nim Ryan O'Neal. Z pewnością zasłużył na tę statuetkę, bo dla wielu jest ikoną amerykańskiego kina. To za sprawą roli w melodramacie "Love Story" z 1970 roku, za którą był nominowany do nagrody Akademii. Był pewniakiem, a odszedł z niczym. To niespełnione marzenie o statuetce wpłynęło na jego relacje z rodziną.
W 1973 roku O'Neal zagrał w filmie "Papierowy księżyc", a u jego boku zadebiutowała Tatum, jego 10-letnia córka. Ryan nie zdobył nawet nominacji, ale Tatum zgarnęła Oscara za najlepszą rolę drugoplanową. Dla niej było to tylko ekscytujące doświadczenie, dla ojca tragedia. Tatum utrzymuje, że wpadł w furię i uderzył ją.
Po latach wspominała: - Uczucie, które najbardziej kojarzy mi się ze zdobyciem Oscara, to wszechogarniający smutek i poczucie odrzucenia przez rodziców.
Choć wydawało się, że – mimo dezaprobaty ojca – młodą gwiazdę czeka zawrotna kariera, jej czas szybko przeminął. Nie dowiemy się, czy miało na to wpływ wspomniane przez nią odrzucenie i stłamszenie przez ojca. Zresztą tata-tyran to nie jedyna trauma z czasów młodości Tatum. Molestował ją kolega ojca. Bywała też świadkiem orgii w domu rodziców. Wcześnie zaczęła brać narkotyki. W jej wypadku ani talent, ani żadne nagrody nie mogły zrekompensować straconego dzieciństwa.
Masz piękne ciało. Nie potraktuję cię poważnie
Rok po otrzymaniu Oscara, Cuba Gooding Jr. wręczył statuetkę Kim Bassinger. Gwiazda dostała ją za drugoplanową rolę w "Tajemnicach Los Angeles". To wtedy udowodniła wszystkim, że jest czymś więcej niż tylko długonogą blond pięknością. I gdy wydawało się, że po latach kariery na stałe zostanie na szczycie, znów dały znać o sobie stereotypy, którymi często rządzi się Hollywood. W przypadku Kim na szufladce było napisane: seksbomba.
Taka opinia prześladowała ją już w latach 80. i 90. Fakt, oferty spływały do niej jedna za drugą. Tyle że jasno wskazywały, czego Hollywood oczekuje od pięknej aktorki. Po okładkowej sesji dla "Playboya", roli dziewczyny Bonda i udziale w erotycznym filmie "9 ½ tygodnia" Basinger stała się symbolem seksu. Reżyserzy chcieli więc od niej ciała i jeszcze więcej ciała. A jeśli nie chciała go pokazywać, to lądowała w coraz słabszych produkcjach. Nie znaczy, że narzekała na brak pracy. Choć były to filmy raczej niegrzeczne, na przykład taki jak "Uwięziona Helena". Kim najpierw zgodziła się w nim zagrać, ale potem zerwała kontrakt i musiała zapłacić kilka milionów kary.
Nawet w nagrodzonych "Tajemnicach Los Angeles" zagrała luksusową prostytutkę, ale była to jedna z niewielu ról, w których mogła pokazać coś więcej niż zmysłowo rozchylone usta i nogi długie "aż do nieba". Oscar nie pomógł Kim. W jej przypadku był raczej wypadkiem przy pracy. Hollywood nigdy nie traktowało jej poważnie. I nie miało zamiaru tego zmieniać.
Raptus, który posłuchał Meryl Streep
Patrząc na to, jak potoczyły się losy Cage’a, Basinger, czy Gooding Jr., trudno nie zastanowić się, jakim cudem z branży nie wypadł jeszcze Christian Bale. W tym roku ma szansę na Oscara za rolę w filmie "Vice". To jego czwarta nominacja, a na koncie ma już jedną statuetkę – za "Fightera" z 2011 roku.
Choć Bale może się pochwalić rolami u Spielberga czy Nolana, jego ścieżka kariery często porównywana jest do "rollercoastera". Jego wybory obsadowe oscylują między spektakularnymi a niezrozumiałymi. I pewnie będzie kontynuował tę strategię.
Największą bronią Bale'a jest zdolność do spektakularnych metamorfoz. Do roli w filmie "Mechanik" schudł do 54 kg. Spożywał 300 kalorii dziennie i prawie nie spał – twierdził, że tylko w ten sposób może wcielić się w cierpiącego na bezsenność bohatera. Później wielokrotnie tył i chudł do ról, narażając swoje zdrowie.
Mimo wielu udanych ról Bale to facet nielubiany. Złości się na niego wielu fanów Batmana za to, że w jego wykonaniu ta postać stała się nudna. Niektórzy uważają, że poza metamorfozami niewiele ma do zaoferowania jako aktor. Znany jest też ze swoich niekontrolowanych wybuchów agresji. Gdy wyciekło nagranie, na którym aktor przeklina i rzuca oskarżenia w stronę pracujących na planie filmu "Terminator: Ocalenie" osób, w sieci zawrzało. Zwłaszcza że kilka lat wcześniej Bale trafił na komisariat – jego matka i siostra wezwały policję po jednym z wybuchów jego złości.
Ale paradoksalnie to, że nie jest zbyt lubianym aktorem, może przyczynić się do jego tegorocznego sukcesu. W "Vice" wspaniale wcielił się w rolę Dicka Cheneya – pozornie przeciętnego, niezwykle wyrachowanego polityka, do którego trudno pałać sympatią. Czy członkowie Akademii docenią tę rolę? Dowiemy się już niebawem.
Cóż, możliwe, że Bale - w odróżnieniu wymienionych wcześniej "nieszczęśników" – bardziej wziął sobie do serca rady seryjnej zdobywczyni Oscarów, czyli Meryl Streep. Gwiazda w ubiegłym roku pobiła swój własny rekord, zdobywając 21. nominację.
Jaka jest jej recepta? Talent? Z pewnością. Przede wszystkim jednak dobre decyzje obsadowe. Meryl Streep często wygłasza motywacyjne cytaty: - Recepta na szczęście i sukces to po prostu być sobą w najbardziej pełny sposób – mówiła.
Patrząc na Nicolasa Cage'a, można by stwierdzić, że spełnia postulat Streep w stu procentach. Trudno jednak powiedzieć, że jego kariera jest udana. A może po prostu sukces niejedno ma oblicze – niekoniecznie złote jak statuetka Oscara?