Król Lew – tłumaczenia twórców do dziś budzą wątpliwości. Disney nigdy nie przyznał się do plagiatu

Kiedy ludzie Disneya zapowiadali nadejście "Króla Lwa", nagminnie używali określeń "wyjątkowy", "oryginalny", "niepowtarzalny". Większość zachodnich widzów dała się nabrać, ale nie brakowało również głosów, że to zwykły plagiat.

Król Lew – tłumaczenia twórców do dziś budzą wątpliwości. Disney nigdy nie przyznał się do plagiatu
Źródło zdjęć: © Disney/Tezuka Productions

15.06.2018 | aktual.: 15.06.2018 13:20

15 czerwca 1994 r. do amerykańskich kin wszedł pierwszy oryginalny film Disneya, którego historia została stworzona od podstaw przez pracowników studia. Tak przynajmniej zapewniano w oficjalnych zapowiedziach.

- Nasz "Król Lew" jest wyjątkowy. W przeciwieństwie do wcześniejszych filmów nie bazuje on na żadnej baśni czy dziele literackim. To oryginalny pomysł, który powstał w studiu Disneya – mówił Michael Eisner, ówczesny szef Walt Disney Company (dziś członek rady nadzorczej).

Rozdmuchana kampania reklamowa nakręcana wizją oryginalnej, niespotykanej dotąd historii przełożyła się na ogromny sukces finansowy. "Król Lew" z miejsca stał się hitem, zarabiając w box office prawie 1 mld dol. (przy budżecie na poziomie 45 mln dol.). Film został obsypany nagrodami, zdobył m.in. dwa Złote Globy i dwa Oscary, i jest do dziś uważany za jedno z największych pełnometrażowych osiągnięć Disneya. A także za przykład plagiatu, do którego władze amerykańskiego studia nigdy się nie przyznały.

Obraz
© Disney/Tezuka Productions

"Król Lew" zasłużył sobie na to niesławne miano przez bliźniacze podobieństwo do klasycznej japońskiej serii "Wielki cesarz dżungli", znanej na Zachodzie jako "Kimba biały lew". Kimba (Leo dla Japończyków) debiutował w komiksie Osamu Tezuki w 1950 r. Dzieło Tezuki, nazywanego "bogiem mangi", zyskało dużą popularność i doczekało się licznych ekranizacji filmowych i telewizyjnych. Serial "Kimba biały lew" był także emitowany w USA i Europie, jednak nie przebił się do świadomości zachodniego widza tak jak późniejszy "Król Lew".

Wśród amerykańskich dzieci, które oglądały przygody Kimby, był Matthew Broderick. Aktor dubbingujący Simbę w "Królu Lwie" nie ukrywał, że gdy dostał scenariusz filmu Disneya był przekonany, że to amerykańska wersja "Kimby białego lwa". Chwalił się nawet znajomym, że użyczy głosu bohaterowi, którego uwielbiał w dzieciństwie.

Obraz
© Disney/Tezuka Productions

Tymczasem oficjalne stanowisko Disneya zawierało tezę, iż osoby pracujące nad "Królem Lwem" nie miały wcześniej styczności z japońską kreskówką, dlatego wszelkie zarzuty plagiatu są bezpodstawne.

Rob Minkoff, jeden z reżyserów "Króla Lwa", bronił swojego dzieła słowami: "to nic niezwykłego, że w filmie o afrykańskich zwierzętach pojawia się pawian, ptak czy hiena". Problem z taką narracją polega na tym, że podobieństwa obu filmów nie sprowadzają się do wykorzystania takich samych gatunków zwierząt.

Po pierwsze, już we wczesnych projektach Disneya widać małego, białego lwa. Roboczy tytuł brzmiał "Król dżungli", a Roy Disney, bratanek Walta Disneya, w liście służbowym na temat "Króla lwa" pisał o matce Kimby, a nie Simby. Poza tym zestawiając amerykański film z "Wielkim cesarzem dżungli" można z łatwością dostrzec identyczne sceny, ujęcia, charaktery bohaterów czy zwroty akcji.
Osierocony lew walczący o przetrwanie i próbujący odzyskać tron króla dżungli, antagonista z blizną na oku współpracujący z hienami, podstępnie zabity ojciec głównego bohatera – to tylko kilka motywów, które wykorzystali zarówno Japończycy jak i Amerykanie.

Co ciekawe, Tezuka pracując w latach 50. nad swoją afrykańską mangą nie krył inspiracji… Disneyem. Japoński twórca był zafascynowany filmem "Bambi", który wszedł na ekrany w 1942 r. Pół wieku później scenarzyści "Króla Lwa" określali swoją historię mianem połączenia "Hamleta" i "Bambi". O "Kimbie białym lwie" nie mówili nic.

Obraz
© Disney/Tezuka Productions

Produkcja "Króla Lwa" rozpoczęła się w 1989 r., w tym samym czasie, kiedy Tezuka Productions szykowało pełnometrażowy film "Leo cesarz dżungli". Japończycy skończyli pracę dopiero 3 lata po Disneyu, co doprowadziło do kuriozalnej sytuacji, gdy po pokazie na festiwalu w Toronto w 1997 r. zarzucono im plagiat. Twórcy "Króla Lwa" wystosowali do Tezuka Productions list nawołujący do zaprzestania emisji filmu, który koniec końców przeszedł na Zachodzie bez echa.

Wkrótce pojawiły się głosy, że Disney zapłacił ludziom z Tezuka Productions za milczenie w sprawie rzekomego kopiowania "Kimby". Japończycy rzeczywiście nie wytoczyli amerykańskiemu gigantowi żadnego procesu, jednak mieli proste wytłumaczenie – Tezuka Productions było relatywnie małą firmą, która bała się konfrontacji z prawnikami Disneya.

Sprawa rzekomego plagiatu rozeszła się po kościach. "Król Lew" pozostaje dla Disneya kopalnią złota – film doczekał się kilku kontynuacji, spin-offów, powstał serial animowany i musical. Od zeszłego roku Jon Favreau ("Iron Man", "Księga dżungli") pracuje nad nową wersją "Króla Lwa", która ma być gotowa na wakacje 2019 r.

Tymczasem Kimba cieszy się niewielką rozpoznawalnością poza granicami Japonii. W ojczyźnie ma jednak status kultowego bohatera (podobnie jak inne twory Tezuki), jego wizerunek jest umieszczany na rozmaitych gadżetach i wykorzystywany w kampaniach reklamowych. Biały lew z kreskówki stał się nawet maskotką drużyny baseballowej Saitama Seibu Lions. I nie musi walczyć o pozycję z amerykańskim rywalem.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (8)