Robienie filmu to wdzięczny temat. Fellini, Waxler, Wajda, Altman, czy Wenders podejmowali go w swoich dziełach, a teraz dołączył do nich Juliusz Machulski, który w swojej nowej komedii postanowił opowiedzieć nie tylko o tym jak się robi film, ale przy okazji wykpić polskie środowisko filmowe.
Bohaterem Superprodukcji jest krytyk filmowy Yanek Drzazga. Dzięki swoim ostrym artykułom Yanek zyskał pozycję w branży, a twórcy autentycznie boją się jego recenzji, gdyż w przypadku niskiej oceny - jak mówi jeden z bohaterów komedii - nawet szkoły nie pójdą.
Pewnego dnia, życie Yanka zmienia się diametralnie. Gangster Jędrzej Koniecpolski składa mu propozycję nie do odrzucenia. Drzazga ma napisać scenariusz, a następnie wyreżyserować film, w którym główną rolę zagra narzeczona Koniecpolskiego Donata. Nasz bohater z kinowego teoretyka musi przeistoczyć się w praktyka.
Julisz Machulski przyzwyczaił nas do wysokiego poziomu swoich filmów. "Seksmisja", czy "Vabank" to obrazy, które przeszły już do historii rodzimej kinematografii i uzyskały status kultowych. Stąd też oczekiwania wobec kolejnych produkcji firmowanych nazwiskiem Machulskiego są zawsze ogromne. I może dlatego moje wrażenia po obejrzeniu Superprodukcji są takie, że jest to film zabawny i mający ogromny potencjał, ale jak na Machulskiego raczej średni.
Oglądając Superprodukcję widać, że twórcy mieli masę fajnych pomysłów, ale bali się, że jeśli skupią się jedynie na 'branżowych' dowcipach to zamiast popularnej komedii 'dla każdego' powstanie hermetyczna satyra zrozumiała i zabawna jedynie, dla osób znających środowisko filmowe oraz prawa nim rządzące.
Stąd też po raz kolejny w polskiej komedii pojawiają się gangsterzy (to już jest nudne), a spora część żartów sprawia wrażenie wciśniętych 'na siłę' i nie do końca pasujących do całości.
Podział pomiędzy 'filmową', a 'gangsterską' częścią Superprodukcji jest niezwykle wyraźny. Pierwsza jest autentycznie zabawna, lekka i dowcipna, druga nudnawa, mało śmieszna, a pod koniec wręcz irytująca.
Braki w scenariuszu usiłują nadrabiać - z różnym powodzeniem - aktorzy, którzy z reguły dobrze wywiązują się z powierzonych im ról. Szkoda tylko, że niektórym - jak na przykład Piotrowi Fronczewskiemu, scenariusz nie dawał możliwości na 'rozwinięcie skrzydeł'.
W Superprodukcji najlepiej wypadają aktorzy drugoplanowi i epizodyczni. Przezabawne kreacje stworzyli Krzysztof Globisz (reżyser Wypychowski), Janusz Rewiński (producent Niedzielski), Anna Przybylska (Donata), Marek Kondrat (Folksdojcz) oraz Krystyna Janda w roli... samej siebie.
Superprodukcja to sympatyczna i sprawnie zrealizowana komedia, która jednak w moim przekonaniu, nie spełnia pokładanych w niej nadziei. Ogląda się nieźle, ale po wyjściu z kina nie mamy wątpliwości, iż tytuł ten nie znajdzie się w panteonie najlepszych obrazów Machulskiego i szybko o niej zapominamy. Można obejrzeć, ale... nie trzeba.