Krzysztof Kolberger: Nie bał się śmierci. Wiedział kiedy umrze
Nikt, kto go znał, nie mógł powiedzieć o Krzysztofie Kolbergerze złego słowa. Nawet była żona wypowiadała się o nim w samych superlatywach. W wywiadach podkreślał, że nade wszystko kocha życie. Niestety, niedługo było mu dane się nim cieszyć.
Kiedy wykryto u niego nowotwór, nie poddał się i rozpoczął wieloletnią batalię z chorobą. Ale równocześnie zapewniał, że jest pogodzony z losem i przygotowany na najgorsze. Nie bał się śmierci. Bo dobrze wiedział, kiedy nadejdzie.
Kiedyś wywróżono mu, że umrze w wieku 61 lat. Uwierzył. I tym razem przepowiednia się spełniła. Zmarł siedem lat temu, 7 stycznia 2011 roku, pozostawiając pogrążonych w żalu przyjaciół, fanów, rodzinę. Dziś schedę po nim przejęła córka, reżyserka Julia Kolberger.
Przypadkowa diagnoza
Był cenionym, wielokrotnie nagradzanym aktorem i reżyserem. Ale zapamiętano go nie tylko ze względu na imponujący dorobek, lecz, przede wszystkim, wspaniały charakter, spokój ducha, wyrozumiałość i dobroć, którą emanował, zawsze gotów służyć pomocą innym.
O swojej chorobie dowiedział się na początku lat 90., przez przypadek. Jego siostra walczyła właśnie z nowotworem i lekarz zasugerował Kolbergerowi, by również, na wszelki wypadek, się przebadał.
Diagnoza zmroziła aktorowi krew w żyłach – nowotwór był już w zaawansowanym stadium i jednym wyjściem było usunięcie nerki.
''Udawałem, że nic mi nie jest''
Kolberger, jak zwykle, robił wszystko, by nie martwić swoich bliskich. Sam chciał uporać się ze swoim problemem.
- Udawałem, że nic mi nie jest – opowiadał w "Newsweeku". - Nikt z rodziny nie wiedział, że poszedłem na operację. Miałem wtedy wyjazd z przedstawieniem "Pana Tadeusza" do Szwajcarii, znalazłem zastępstwo. W gronie rodzinnym twierdziłem, że jestem w Szwajcarii.
Dopiero po zabiegu przyznał się siostrze i mamie, że jego stan był poważny. Jednak niedługo cieszył się z udanej operacji. Kilka miesięcy później przeżył tragedię – jego siostra przegrała walkę z chorobą i zmarła.
Terapia na scenie
Przez lata Kolberger nie martwił się o zdrowie. Ale w 2006 roku rak zaatakował ponownie – tym razem trzustkę. Mimo pogarszającego się stanu, aktor nie zamierzał zrezygnować z pracy. Przeciwnie, harował jeszcze ciężej, dając z siebie wszystko.
- Nie chciałem tracić czasu. Bo odkąd zachorowałem, wiedziałem, że muszę się spieszyć. I to jest może ta istotna zmiana, jaką dokonała we mnie choroba. Nie mogę sobie pozwolić na żadne przestoje - opowiadał "Super Expressowi".
Teatr stał się zresztą dla niego formą terapii.
- Na scenie nie myślę o tym, czy lekarstwo działa, czy nie, czy za miesiąc podczas kolejnego badania lekarz znajdzie kolejne przerzuty. Poza tym, pomagam innym. Po jednym ze spektakli podeszła do mnie kobieta, mówiąc, że też ma nowotwór, ale dopiero gdy zobaczyła, jak ja szaleję na scenie, zdecydowała, że skoro Kolberger tak chce żyć, to i ona może chcieć podobnie – tłumaczył w "Newsweeku".
Anioł, nie człowiek
Choć choroba coraz bardziej dawała mu się we znaki, Kolberger pozostał sobą, wrażliwym, kochającym życie i świat człowiekiem. Zawsze wiedział, jak się zachować, i traktował wszystkich z szacunkiem.
Nawet kiedy jego małżeństwo z Anną Romantowską (na zdjęciu) dobiegło końca i postanowili się rozstać, obeszło się – co rzadkie w branży filmowej – bez brzydkich scen i publicznego wywlekania brudów. Choć oboje weszli w nowe związki, do końca pozostali przyjaciółmi i nigdy nie powiedzieli na swój temat złego słowa.
- Nie przychodzi mi do głowy żadna negatywna cecha jego charakteru, chyba zrobię z niego anioła – mówiła Romantowska o byłym mężu w magazynie "Świat i ludzie".
Połączyła ich tragedia
Po rozwodzie z Romantowską Kolberger szczęście znalazł w ramionach Zofii Czernickiej. Ale, jak twierdzili oboje, nie był to wcale zwykły, "typowy" związek.
- Jak to ktoś kiedyś pięknie powiedział: "Miłość niejedno ma imię", ja też mogę śmiało powiedzieć, że kochałam Krzysztofa i przetańczyłam z nim niejedną noc – opowiadała w "Super Expressie”. - Byliśmy razem w sensie emocjonalnym, a jednocześnie oddzielnie jako para, która dzieli wspólne łoże.
Wspominała, że połączyło ich cierpienie – ona opłakiwała swojego tragicznie zmarłego ukochanego, on nie mógł się pogodzić ze śmiercią siostry.
- Można powiedzieć, że zbliżyły nas do siebie życiowe tragedie– mówiła. Gdy Kolberger zachorował, Czernicka opiekowała się nim i wspierała w kolejnych projektach artystycznych.
Spełniona przepowiednia
- Ja tak bardzo kocham życie, kocham ludzi – mówił Kolberger w "Super Expressie", gdy zapytano go, skąd czerpie siłę do stawiania czoła przeciwnościom losu.
Nie bał się śmierci, często o niej mówił i żartował, że wie dokładnie, kiedy kostucha po niego przyjdzie.
- Wróżka przepowiedziała mi kiedyś, że umrę, mając 61 lat, a więc w 2011 roku – śmiał się w "Newsweeku".
Zmarł 7 stycznia 2011 roku, na kilka miesięcy przed swoimi 61. urodzinami.
Uzdolniona córka Julia Kolberger od kilku lat triumfuje na festiwalach i zgarnia kolejne nagrody. Wojciech Smarzowski widzi w niej nadzieję dla polskiego kina, a współpracownicy nazywają ją "Allenem w spódnicy" nie tylko z powodu tematyki, którą podejmuje w swoich filmach, ale i ze względu na ogromny, nieprzeciętny talent.