Kurioza polskiej kinematografii
09.11.2010 | aktual.: 19.04.2019 09:06
Parafrazując słowa wieszcza z Nagłowic - „Polacy nie gęsi i swoich Edów Woodów mają”. Oto największe filmowe kurioza wyprodukowane nad Wisłą!
Klątwa Doliny Węży
Klasyk i to w dodatku polski! Film w reżyserii Marka Piestraka to jedna z nielicznych prób przeniesienia na nasz grunt amerykańskich wzorców kina nowej przygody.
Nakręcona częściowo w Wietnamie „Klątwa Doliny Węży” to szalone połączenie kina akcji i science fiction, które na myśl od razu przywodzi perypetie pewnego słynnego archeologa…
Doborowa obsada (Wilhelmi, Sałacka i Kolberger), kosmici, szpiedzy, posągi strzelające laserami, zaginiona cywilizacja i całkiem efektowny mutant-cyklop. Smaczku dodaje również fakt, że scenariusz oparty jest na opowiadaniu Wiesława Górnickiego, autora większości przemówień gen. Wojciecha Jaruzelskiego.
Fanów kultowej produkcji na pewno ucieszy fakt, że już pod koniec listopada film nareszcie ukaże się na DVD.
Legenda
"Legenda - pierwszy polski horror od lat". Tak reklamowano film Mariusza Pujszo przed jego oficjalną premierą kinową. Horror? Owszem, ale estetyczno-artystyczny.
Po niespełna półtora roku okazało się, że aktorzy w nim występujący zostali zaproszeni do jednych z najbardziej popularnych programów w polskiej telewizji.
Mowa o Joannie Liszowskiej, uczestniczce czwartej edycji "Tańca z Gwiazdami" oraz Andrzeju Nejmanie, którego popisy wokalne w programie "Jak Oni śpiewają" zwalały z nóg.
Szkoda, że do udziału w "Legendzie" nie udało się Mariuszowi Pujszo namówić Paris Hilton. Jak sama stwierdziła udział w innym horrorze - "Domu woskowych ciał", sprawił jej mnóstwo radości. Ze szczególnym sentymentem wspominamy scenę, gdy pręt przebija jej głowę.
RH +
„RH+” czyli dwugodzinna reklama marek odzieżowych oraz nudne rozmowy miotających się po planie gwiazdek i Michała Figurskiego, dla którego nie był to najszczęśliwszy debiut.
Miało być strasznie i przerażająco – w końcu twórcy zapowiadali pierwszy polski prawdziwy thriller. Wyszła jedna wielka żenada. Sceny sztuczne, bo albo dziewczyny zlizywały z siebie alkohol albo faceci nieudolnie udawali martwych (tak, można fatalnie zagrać zwłoki). Można by pomyśleć, że cały film zmierza tylko do jednej sceny - pokazania nagiej Anny P.
Jednak twórcy „RH+” zawarli w filmie koszmar - szkoda tylko, że w dialogach, scenariuszu i grze aktorskiej. W filmie najlepiej zagrały świetnie oświetlone torby z zakupami.
Arche. Czyste zło
Historia o tym, jak z mikrobudżetem i bardzo ograniczoną obsadą grupa śmiałków postanowiła nakręcić polski miks „Gwiezdnych wrót” i „Hellraisera”.
Grupa robotników odnajduje w ruinach tajemniczą skrzynkę skrywającą pokrytą symbolami kostkę. Główny bohater zmienia jej ustawienia, przez co otwiera wrota do alternatywnego świata.
Twórcy, kiedy tylko mogą serwują nic nieznaczące ujęcia, a z całej obsady jedynie Robert Gonera umie tak naprawdę grać. Dialogi są sztuczne, cały zaś film śmiertelnie poważny, co zamienia go w farsę. A efekty specjalne? Przywodzą na myśl „Pana Kleksa w kosmosie”.
Niestety, film próbuje za wszelką cenę doścignąć to, z czym nie ma szans się równać.
Enduro Bojz
Drugi film w karierze Piotra Starzaka opowiada o dojrzewaniu, męskiej przyjaźni i okresie buntu. Szkoda, że w tak pozostawiający wiele do życzenia sposób.
Ojciec zabrania Kubie jeżdżenia na ukochanej maszynie. Chłopak namawia kumpla Roberta i razem uciekają z domu. Trafiają w Bieszczady gdzie dochodzi do scysji na stacji paliw. Kuba wyjmuje pistolet …
Główną wadą filmu jest jego bezkresna nijakość. Widz jest świadkiem beznadziejnie słabych dialogów oraz szeregu scen, z których większość nie ma żadnego znaczenia.
Bohaterowie nie robią nic, by w jakikolwiek sposób zdobyć widza. Za to często wpadają w niebezpieczne sytuacje, które zamiast budować akcję, psują ją zupełnym brakiem realizmu.
Wiedźmin
Świetna książka i... najgorsza ekranizacja. Twórcy już w pierwszych minutach zgubili pierwotny zamysł scenariusza. Pozostał zlepek przypadkowych scen, których jedynym wspólnym mianownikiem był nadużywający żelu do włosów Michał Żebrowski.
O ile na zdjęciach promocyjnych Żebrowski prezentował się świetnie, to wystarczyło, żeby raz się odezwał, a publiczność zaczęła się zastanawiać się czy to Wiedźmin, czy jeszcze Pan Tadeusz.
Plastikowe dekoracje wręcz idealnie korelowały z drewnianą grą aktorską. Smok rodem z „Reksia”, styropianowe lawiny, gumowe smoczątko i nieskazitelnie czyste kostiumy aktorów. Wyszło jak zwykle, czyli słabo.
Ciacho
„Ciacho” to podręcznikowy przykład tzw. skoku na kasę. I najgorszego polskiego filmu od lat. Zdrowy rozsądek podpowiada, że komedia z definicji powinna śmieszyć. Na filmie Patryka Vegi z pewnością nie raz parskniecie śmiechem. Z zażenowania.
Choć potencjał w filmie tkwił, to zabrakło spójności w dalszej części. Scenariusz składa się właściwie z luźno powiązanych scen, w których widzowie mieli teoretycznie się śmiać, a właściwie tarzać się ze śmiechu na podłodze.
W filmie "Gulczas, a jak myślisz" do tej pory uznawanym za najgorszą polską komedię ostatnich lat, przynajmniej zapamiętaliśmy dialogi dotyczące spóźniającego się Dariusza. W "Ciachu", choć niektórzy bardzo się starali, nie zapadło w pamięci nic.
Powrót wilczycy
Jeśli część pierwsza „Wilczycy” była kameralnym filmem grozy, porównywalnym do produkcji studia Hammer, to sequel jest zupełnym pójściem na całość.
Gumowe monstrum, aktorstwo gorsze niż w "jedynce" (to możliwe), scenariusz dziurawy, jak szwajcarski ser. To co miało wywoływać spazmy panicznego strachu, żenuje i powoduje ból brzucha… ze śmiechu. Obraz przeznaczony dla masochistów i koneserów ekstremalnych filmowych wrażeń.
Choć z drugiej strony – chwała reżyserowi, że zmierzył się z tak niepopularnym w naszym kraju gatunkiem, borykając się przy tym z małym budżetem i niechęcią środowiska. Fotografia obok pochodzi z części pierwszej.
Latające machiny kontra Pan Samochodzik
Jeśli w latach 70. kultowa proza Zbigniewa Nienackiego miała szczęście do niezłych ekranizacji, to o latach 80. i 90. niestety nie można powiedzieć tego samego. Film Janusza Kidawy, obok „Pan Samochodzik i praskie tajemnice”, jest przez fanów najbardziej znienawidzonym odcinkiem serii.
Nie chodzi nawet o to, że twórcy odeszli od książkowego oryginału. „Latające machiny” to przeraźliwie źle nakręcony film, pełen absurdów fabularnych, amatorskiego aktorstwa i żenujących, nawet jak na owe czasy, chałupniczych efektów wizualnych.
Dodajmy do tego przaśne reklamy m.in. „Pewexu” podkreślających „amerykańskość” produkcji oraz muzykę… country. Tylko dla wielbicieli nostalgii i polskiego oldschoolu.
Lubię nietoperze
Film Grzegorza Warchoła mimo swej artystycznej koślawości wart jest odnotowania, ze względu na to, że przez długi czas był jedyną rodzimą produkcją starającą się przenieść na nasz grunt wątki wampiryczne.
„Lubię nietoperze” to obok wspomnianej już „Klątwy Doliny Węży” kolejna mało udana próba kręcenia w polskich warunkach kina nowej przygody.
Kiepski scenariusz, pod którym podpisała się Krystyna Kofta, to miszmasz gatunkowy – romansu, filmu erotycznego oraz gotyckiego horroru w stylu wczesnego Cormana czy dzieł wytwórni Hammer. Czy produkcja jest zatem warta uwagi? Jeśli jesteście wielbicielami urody Katarzyny Walter to z całą pewnością.
Skorumpowani
Rosyjscy gangsterzy przypadkowo powodują śmierć syna wpływowego polskiego biznesmena – mecenasa wschodnich sztuk walk o nazwisku Burzyński. To nie mogło ujść płazem – zarówno fikcyjnym bohaterom, jak i widzom.
Pierwszy polski film akcji z elementami sztuk walki, w którym wystąpił Olivier Gruner, gwiazda takich kamieni milowych, jak „Nemezis” czy „Asteroida śmierci”? Czy twórcy naprawdę liczyli, że to może się udać?
Teoretycznie było kilka przesłanek, które mogły uratować „Skorumpowanych”, m.in. całkiem niezła obsada w osobach Treli i Englerta. Niestety, na tym się skończyło. Drętwe „jajcarskie” dialogi, stereotypowo potraktowani bohaterowie, kuriozalnie prowadzona fabuła i sceny walki, w których o dziwo lepiej wypadli Polacy.
Haker
Historia dwóch kolegów, próbujących zdobyć względy pięknej rówieśniczki. Niewinne oszustwo, jakie popełniają, aby się do niej zbliżyć, wciąga ich w rozgrywkę, której stawką są wielkie pieniądze i… cierpliwość widzów.
Na pierwszy rzut oka to nie najgorszy kawałek filmowego rzemiosła. Jest luźna forma, są dowcipy i nawiązania do amerykańskich filmów.
Niestety. Widz szybko odnosi wrażenie, że nowoczesna polska młodzież przedstawiona jest okiem kogoś, kto nie ma o niej zielonego pojęcia. Zupełnie jakby własny ojciec mówił wam, co teraz jest trendy, wciskając jednocześnie kit na temat modnych ciuchów i gadżetów.
„Haker” to jeden wielki product placement pozostawiający tylko tyle miejsca na rozwój fabuły, ile wynosi niezbędne minimum.(gk/mn)