Lasse Hallstrom: Zbiorowa hipnoza
Podpisuje swoim nazwiskiem kultowe filmy światowej kinematografii – „Co gryzie Gilberta Grape’a“ (1993), „Wbrew regułom“ (1999) i „Czekoladę“ (2000). Pracował z największymi sławami wielkiego ekranu: seksownym Johnnym Deppem, piękną Juliette Binoche, fantastycznym Kevinem Spacey i Ewanem McGregorem. Jego talent szybko został zauważony i Lasse Hallström wpadł w czułe ramiona filmowego hollywoodzkiego przemysłu. Po dwudziestu pięciu lata w Stanach Zjednoczonych spakował jednak kilka walizek, wziął pod rękę swoją żoną – Lenę Olin – i wrócił do Szwecji, by nakręcić tam adaptację jednego ze skandynawskich kryminałów. „Hipnotyzer“ Larsa Keplera stał się w jego rękach thrillerem, w którym pierwsze skrzypce grają rodzinne sekrety i konflikty. W rozmowie z Wirtualną Polską Hallström ujawnia, co tak naprawdę interesuje go w kinie, dlaczego decyduje się na filmowe eksperymenty i czemu wciąż
marzy o współpracy z Leo DiCaprio.
Anna Bielak: Twierdzi pan, że projekt wzbudza pana zainteresowanie, kiedy znajduje pan w nim emocje, które rozpoznaje lub z jakimi umie się utożsamić. O jakich, bliskich panu emocjach, możemy mówić w kontekście „Hipnotyzera“?
Lasse Halström: Myślę, że najważniejsze i najlepiej rozpoznawalne były dla mnie emocje rodziców i ich reakcje związane z potencjalną utratą własnego dziecka [syn dwójki głównych bohaterów – Erika i Simone – zostaje porwany przez brutalnego mordercę – przyp. red.]. Interesuje mnie obserwacja ludzi zmuszonych do radzenia sobie ze stresem, który nadwyręża ich psychikę i może powodować nietypowe reakcje emocjonalne. Irracjonalne ludzkie zachowania to zawsze bardzo ciekawy temat dla filmowca, bo otwiera przed nim przeróżne możliwości zaskakiwania widzów. Narracja „Hipnotyzera“ jest rozpięta na ekstremalnych emocjach i to one przyciągnęły moją uwagę do projektu adaptacji powieści Larsa Keplera.
AB: Czy mógłby pan powiedzieć o niej coś więcej? Jakich zmian w tkance fabularnej powieści dokonał pan w trakcie przenoszenia jej na ekran?
LH: Film, który zrealizowaliśmy, jest raczej luźną adaptacją książki. Powieść jest wyraźnie dwuwątkowa, możemy wręcz oddzielić w niej dwie osobne historie. Pierwsza część książki jest typowym thrillerem o tajemniczym zabójstwie, druga pozwala skupić się na sukcesywnym poszukiwaniu zabójcy. W scenariuszu te dwa wątki są ze sobą zlepione i rozgrywają się niemal równolegle. Dzięki temu filmowa historia jest bardziej spójna, nie rozpada się na dwie części.
AB: Film udowadnia, że ma pan dużą świadomość reguł rządzących gatunkiem. To niezwykłe, bo to pierwszy thriller w pana karierze.
LS: Nie wynika to z faktu, że przeczytałem wszystkie skandynawskie kryminały, które w ostatnim czasie ukazały się na rynku. Mam raczej ulubionych twórców, którzy świetnie operują zasadami gatunku, więc pewnie wiele nauczyłem się bezpośrednio z ich filmów. Mam tu na myśli Alfreda Hitchcocka – uwielbiam, jak posługuje się kamerą i kocham jego sposoby wywoływania strachu w widzach! [śmiech] oraz Davida Finchera. Uważam, że „Siedem“ jest niezwykłym filmem – wizualnie przepięknym, ale jednocześnie bardzo realistycznym. Filmy Finchera są emocjonalnie autentyczne i ten aspekt jego twórczości cenię najbardziej. Bardzo interesują mnie też sposoby, w jakich Steven Spielberg bawi się nowoczesną technologią.
AB: Wspomniał pan, że ceni filmy Hitchcocka pod względem operatorskim. Obraz w „Hipnotyzerze“ pełni bardzo ważną funkcję – jest odpowiedzialny za budowanie napiętej atmosfery. Dlaczego zdecydował się pan na współpracę z debiutującym Mattiasem Montenero, a nie z doświadczonym operatorem?
LH: Widziałem wcześniej wiele reklam, nad których stroną wizualną pracował Montenero. Bardzo mi się też podobał sposób, w jaki mówił o ewentualnej koncepcji wizualnej „Hipnotyzera“. Naszym wspólnym idolem w kwestii filmowego obrazowania jest też Stéphane Fontaine pracujący na przykład nad zdjęciami do filmu „Prorok“ [w reżyserii Jacquesa Audiarda – przyp. red.]. Czułem, że możemy się dogadać i widziałem, jak bardzo Montenero chciałby się sprawdzić na planie pełnometrażowego filmu. Finalnie dałem mu dużo swobody, pozwoliłem podejmować decyzje i dbać o wizualny kształt filmu. Jego ideą było skąpanie zdjęć w zimnych i bladych, szaro-niebieskich barwach, które znacząco wpłynęły na atmosferę historii rozgrywającej się w zasypanej śniegiem Szwecji.
AB: Wrócił pan do niej po dwudziestu pięciu latach pobytu w Stanach Zjednoczonych. Dlaczego zdecydował się pan kręcić „Hipnotyzera“ w kraju, w którym powstała powieść? Nie byłoby panu łatwiej przenieść produkcji do USA?
LH: Powrót do Szwecji (prawie na rok, bo tyle trwały zdjęcia) był dla mnie bardzo ważny z powodów osobistych. Znów mogłem się poczuć jak w domu – to było niebiańsko dobre uczucie.
AB: Wrócił pan do domu i zabrał tam swoją żonę – Lenę Olin, która zagrała w filmie jedną z głównych ról. Jak pracowało się z nią na planie?
**LH: Bez żadnych problemów! Lena jest ogromnie utalentowaną aktorką, więc praca z nią jest czystą przyjemnością. Czy musiałem reżyserować jej gesty i zachowanie? Nie bardziej niż na co dzień w domu! [śmiech] Podobnie jak inni aktorzy, Lena wpływała na scenariusz i rozwój wydarzeń. Bardzo dużo rozmawialiśmy na ich temat. Niekiedy zmuszałem nawet aktorów do improwizowania na planie – scena rozmowy rodziców porwanego dziecka z policją jest na przykład w pełni zaimprowizowana. Poza tym zawsze przedłużam ujęcia, nie wyłączam kamery, bo najciekawsze reakcje aktorów mają miejsce, kiedy są oni tak zmęczeni, że zaczynają się relaksować. Grają wtedy w magiczny, naturalny, autentyczny sposób.
AB: Czy improwizacje i pracę nad scenariuszem poprzedził research, który to ułatwia? Mieszkał pan tyle lat w Stanach, że zastanawiam się, czy inspiracją filmu mogły być legendarne sprawy amerykańskich seryjnych morderców?
LH: Nie zagłębiałem się w te sprawy. Szczegółowo zapoznałem się jednak z historią brytyjskiej rodziny McCann, która zmierzyła się z zaginięciem małej Madeleine. Dziewczynka zniknęła podczas wakacji spędzanych z rodzicami w Portugalii. Hipotez na ten temat było wiele, prawdopodobnie ktoś jednak wykradł ją z pokoju hotelowego. Od tamtego czasu minęło już piętnaście lat, ale sprawa nigdy nie została finalnie rozwiązana. Czytałem dużo na temat tego, jak rodzice reagowali na porwanie i poszukiwania, które nigdy nie zakończyły się sukcesem. Kręcąc „Hipnotyzera“ miałem w pamięci wiele szczegółów, o którym wspominali opowiadając swoją historię. Uważam, że bardzo wpłynęły one na kształt filmu – szczególnie relacje między rodzicami „mojego“ porwanego chłopca.
AB: Skoro rozmawiamy o chłopcach nie sposób nie wspomnieć o Leo DiCaprio. Podobno marzy pan o tym, by znów (po roli w „Co gryzie Gilberta Grape’a“) zaprosić go do współpracy.
LH: Mam małą obsesję na jego punkcie, odkąd odrzuciłem projekt realizacji filmu „Złap mnie, jeśli potrafisz“, do którego podjęcia namawiał mnie sam Leonardo DiCaprio. Nie wiem, czy kieruje mnie poczucie winy, ale od tamtej pory marzę o tym, żeby współpracować z Leo, to prawda. AB: Małoletni bohaterowie pana filmów to często dzieci z problemami. Już przed laty opowiadał pan historię trudnego dojrzewania Gilberta Grape’a, teraz portretuje pan dwóch chłopców mierzących się z problemami i siostrę jednego z nich, która sprawiała tyle kłopotów, że została oddana do domu zastępczego. Jak zmienia się sytuacja takich dzieci?
LH: Zmianie na pewno ulega sposób patrzenia na „dzieci z problemami“. Wcześniej (przed dwudziestu, trzydziestu laty) były one spychane na margines, dziś lekarze starają się zdiagnozować problem. Nie jestem jednak ekspertem w temacie, a w przypadku „Hipnotyzera“ było mi dosyć trudno budować psychologię postaci – scenariusz skupia się na dynamicznej akcji, a nie portretowaniu bohaterów. Czuję, że nie miałem wystarczająco dużo czasu ekranowego, żeby opowiedzieć o dzieciach czy ich matkach. Nie przeskoczyliśmy reguł gatunku. Nie żałuję jednak, że zdecydowałem się kręcić thriller! To był dla mnie eksperyment i wielkie wyzwanie.
AB: Chciałby pan podjąć je jeszcze raz? Na adaptację czeka podobno siedem kolejnych skandynawskich kryminałów?
LH: Myślę, że bardziej pociąga mnie opcja kręcenia kolejnego filmu w Szwecji, niż kręcenia kolejnego kryminału. Wszyscy to robią, czemuż znów miałbym i ja? [śmiech]
Rozmawiała Anna Bielak