"Latarnia na morzu tandety". Czy wiecie, że w Jastarni jest kino?
"Kino "Żeglarz" jest ostatnim czynnym kinem na całym Półwyspie Helskim, od Władysławowa aż po Hel. Jest to również jedyne kino o tak niepowtarzalnym klimacie i długiej historii, sięgającej okresu międzywojennego" czytam na oficjalnej stronie tego małego kina. O tym, co w nim jest wyjątkowego i co czeka je w przyszłości, rozmawiam z Patrycją Blindow, jedną z trzech właścicielek "Żeglarza".
11.08.2017 | aktual.: 11.08.2017 19:52
Patrycja wraz z mamą i babcią prowadzą kino w Jastarni, małej miejscowości na półwyspie, która poza sezonem jest cicha i pusta, jak nasze ulice w latach 90-tych, gdy w telewizji były "Smerfy". Tylko jak długo "Żeglarz" będzie jeszcze trwał? Jest środek sezonu, turystów nie brakuje. Naszą rozmowę co chwila przerywa mała Helenka, córka zaprzyjaźnionej turystki, która poznała "Żeglarza" i wraca tu regularnie. Bliskość, ciepło, spokój, rodzina - nic dziwnego, że ludzie nazywają to kino swoją latarnią. Może i górnolotnie, ale nietrudno wpaść w sentymentalny nastrój przy takiej opowieści.
Basia Żelazko: W erze multipleksów jednosalowe kino musi wywoływać niemałe zainteresowanie?
Patrycja Blindow: My właśnie staramy się dokładać wszelkich starań, by takie zainteresowanie podsycać! W porównaniu z latami 90-tymi wciąż jest słabiutko, ale mamy stałą rzeszę klientów, którzy przyjeżdżają tylko dlatego, że tu jest kino. Multipleksy praktycznie zaorały cały rynek kinowy, ta fala była tak destrukcyjna, że małe kina upadły. I jest to problem, ale staramy się z tym walczyć.
Czego ludzie przychodzący do "Żeglarza" szukają w tym kinie?
Oddechu. Są osoby, które mówią, ze dla nich "Żeglarz" jest latarnią na morzu tandety…
Ładnie!
Bardzo, tak rozczulająco. Szukają czegoś, czego nie mają u siebie, czyli spokoju. Tu mają czas, by „nadrobić” to, czego nie zdążyli zobaczyć u siebie. Poza tym u nas jest bardzo rodzinnie. Rozmawiamy ze swoimi widzami, nikt nie jest anonimowy, bo kojarzymy się i od lat spotykamy te same twarze. Przychodził też Piotr Fronczewski, a jako że od lat trenuję karate, co roku pytał „Patrycja, a jak tam karate?”. Myślę, że ta atmosfera to taki nasz magnes.
12 sierpnia VHS prezentuje w "Żeglarzu" dwa horrory. Sama lubisz takie filmy?
Gdy obejrzałam "Egzorcyzmy Emily Rose" w wieku 12 lat przez dwa tygodnie spałam z babcią przy zapalonym świetle i od tamtej pory stronię od horrorów (śmiech)
Jak wygląda dzieciństwo w kinie?
No fantastycznie! Biegasz miedzy rzędami foteli, poznajesz masę ludzi. Wszyscy cię kojarzą i wiedzą, że jesteś „dziewczynką z kina”. Oglądałam wszystkie filmy, mama zabroniła mi tylko obejrzeć „Hannibala”. „Od dzieciaka” już coś robisz: sprzedajesz bilety, wpuszczasz widzów. Kiedyś pomylono mnie z dzieckiem z kolonii i chciano zabrać, porwać z własnego kina!
A czy ty chodzisz do innego kina?
Tak, jak najbardziej, staram się często. Ale nie do multipleksów, nie wspieram tego kata kultury. Siedzę głównie w Gdyni, wiec chodzę do Gdyńskiego Centrum Filmowego.
Oglądasz seriale w sieci?
Oczywiście! To w ogóle nie jest mi obce. Gdy mam do wyboru: obejrzeć film na komputerze, albo w kinie, to oczywiste, że wybiorę kino. Ale jeśli chodzi o serial, to czasem z babcią siadamy do komputera i potrafimy obejrzeć całe House of Cards (serial) w jedną noc. Bo mamy super relację.
Co dalej z Kinem Żeglarz?
Wszystko dziś zależy od starosty. W 2011 roku podniesiono nam opłaty za użytkowanie wieczyste. Z ponad 2 tys. do niemal 20. Mamy problemy, jeśli chodzi o dogadywanie się z dystrybutorami, mamy problemy techniczne i teraz jeszcze z tej strony przyszedł taki cios. Musiałyśmy się procesować i teraz piłeczka odbija się między starostą a wojewodą, a nasze losy się ważą. Jeżeli obniżą nam opłatę, to Żeglarz będzie trwał i się nie poddamy. Ale jeżeli tak się nie stanie, to będziemy miały spory problem. Gdy pomyślę, że musiałybyśmy sprzedać kino, to mam łzy w oczach i głos mi się łamie. Nie ma takiej opcji. Za bardzo je kochamy.
Dziekuję za rozmowę.
Wirtualna Polska jest patronem medialnym pokazu VHS Hell w Kinie Żeglarz.