Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone
wyłącznie dla osób dorosłych.

Leszek Kowalewski zginął 30 lat temu. Tajemnicza śmierć aktora "Rejsu" do dziś pozostaje niewyjaśniona

Zamiłowanie do poezji pozwoliło niepozornemu, chudemu okularnikowi zdobyć pierwszą rolę filmową. I to od razu w "Rejsie", który zyskał status kultowego dzieła. Jednak życie Leszka Kowalewskiego nie należało do najszczęśliwszych. Okrutna śmierć przypieczętowała jego tragiczny los.

Leszek Kowalewski zginął 30 lat temu. Tajemnicza śmierć aktora "Rejsu" do dziś pozostaje niewyjaśniona
Źródło zdjęć: © East News

Leszek Kowalewski w dzieciństwie przeszedł chorobę opon mózgowych, której następstwa odczuwał do końca życia. Był rencistą, amatorskim poetą i rzeźbiarzem. Miał swoją małą pracownię, która właściwie była przydomową komórką, gdzie mieszkał w ostatnich latach swojego życia.

Właściwie nie wiadomo, co sprawiło, że trafił na plan "Rejsu". Ale rola młodego poety wymawiającego francuskie "r" zaskarbiła mu sympatię widzów. Później zagrał epizodyczne role m.in. w "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz", "Sanatorium pod Klepsydrą", "Przepraszam, czy tu biją?".

Dla warszawiaków był znany pod ksywką Missisipi. Lubił przebywać zaróno wśród artystów, jak i prostych ludzi. Prowadził rozrywkowy tryb życia.

- Zjawiał się w różnych miejscach, zawsze ze zwitkiem zapisanych wierszami kartek, wszędzie ciepło przyjmowany, pił chętnie, a i bywał gościnny, kiedy mógł, czyli stawiał. Słuchaliśmy jego opowieści z planu przeplatanych grafomańskimi strofami jego poezji. A wszystko to szeptane tym brzmieniem głosu, jakby mówił, wciągając powietrze - wspominał go Zbigniew Hołdys w "Newsweeku".

Latem 1990 r. Leszek Kowalewski przygotowywał się do udziału w kolejnym filmie. Zapuszczał nawet brodę, bo tego wymagał od niego scenariusz. 9 sierpnia aktor, od dawna niestroniący od alkoholu, zawitał do baru Miodek. Wychylił tam kilka szklanek czegoś mocniejszego, a potem, jak twierdzili świadkowie, udał się do mieszkania swojej kochanki Małgorzaty, z którą dalej pił w towarzystwie jej męża i ich znajomego.

Obraz
© East News

Dzień później trzech nastolatków dokonało szokującego odkrycia w Lesie Kabackim. Było to ciało Kowalewskiego.

- Dochodząc do niego, widziałem, że ma zakrwawione ręce do łokci oraz ściągniętą bluzę z lewego obojczyka. Na obojczyku miał przecięcie, odniosłem wrażenie, że mógł być skaleczony nożem. Po podejściu bliżej widziałem na jego głowie trzy przecięcia oraz wiszący płat skóry. Twarzy nie widziałem, widziałem tylko jego brodę. Głowę miał jakby schyloną do dołu tułowia. Na brodzie oraz na bluzie na klatce piersiowej widziałem krew - zeznawał policji jeden z chłopców.

Medyk sądowy orzekł, że na ciele denata znajdowało się 40 ran, głównie płytkich nacięć. Największa rana znajdowała się na czole - ktoś jednym zamachem ściął płat skóry wraz z kością czaszki. Według ekspertów zbrodni dokonano trzema różnymi narzędziami. Jednym z nich było dłuto rzeźbiarskie. Kowalewski w chwili śmierci miał ok. 2,5 promila alkoholu w organizmie.

Zeznania współtowarzyszy libacji nie trzymały się kupy. Mężczyźni pokłócili się ze sobą, Kowalewski miał opuścić mieszkanie kochanki 9 sierpnia koło godziny 19. Rzekomo nikt później go nie widział.

Niespełna rok później w czerwcu 1991 r., prokuratura umorzyła śledztwo. "Nie zdołano ustalić, co robił i z kim się spotykał po wyjściu z ich mieszkania" - napisano w uzasadnieniu. Do dziś nie pojawiły się nowe okoliczności sprawy tajemniczej śmierci Leszka Kowalewskiego.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (62)